Miałem kilku przyjaciół w tzw. prawdzie. Piszę o przyjaciołach, nie kolegach i w wersji żeńskiej też. Bardzo im współczuje, bo wiem, że są zmanierowani doktryną świadkowską. Czyli nie zadawać się z kimś, kto znalazł się poza zborem. Do dziś jest kilku ( naprawdę kilka osób), z którymi mam bliski kontakt, natomiast pozostali niestety słuchają wskazówek strażnicy. I tych mi najbardziej szkoda.
Przedłożyli wieloletnią przyjazń kosztem doktryny strażnicy. Naprawdę nie działa to tak, jakby oni chcieli. Czyli zmusić mnie niejako do powrotu do zboru przez swą ostentacyjną dezaprobatę. Żałują, że muszą tak robić, jednak robią to i właśnie dlatego mi ich żal. Działają wbrew swemu sumieniu i przekonaniu ale zgodnie z doktryną. Dopóki będą z zborze, nie zrozumieją tego a szkoda. Dla mnie strata?? Zobaczyłem co strażnica wyprawia z naprawdę dobrymi ludzmi. Po prostu mi ich szkoda