Odsłuchałem audycję w oryginale, czyli poprzez radioodbiornik. Autorka książki mówiła z serca, to co przeżyła, to co czuje teraz, ze swadą i zaangażowaniem. Odniosłem wrażenie, że autorka nie musiała tutaj mieć żadnego szkicu, konspektu, bo mówiła to, czego sama doświadczała kiedyś i do czego to ją dzisiaj doprowadziło. Narracja była wartka i ciekawa.
Troszeczkę mógłbym zwrócić uwagę na twierdzenie autorki, iż Strażnice tylko słodzą świadkom Jehowy, natomiast byli świadkowie tylko przedstawiają ich w złym świetle. Ona jednak tutaj nie znalazła złotego środka, bowiem mówi, że to są generalnie mówiąc dobrzy ludzie (ci świadkowie), tylko zmanipulowani przez swoich przywódców. To prawda, że zmanipulowani i przez kogo, ale każde generalizowanie to upraszczanie; nie da się wszystkich ludzi wrzucić do jednego worka. Prawda jest taka, że świadkowie są tacy jak reszta społeczeństw, z których się wywodzą. A więc są wśród nich dobrzy ludzie jak i źli. Czasami i owszem skrajnie źli. I takie stwierdzenie jest bliższe prawdy. Totalna kontrola zmusza niektórych z nich i ich nauczyła maskowania się, nie przyznawania i ukrywania zła, które potrafią czynić lub o którym mają wiedzę. Autorkę rozgrzesza może fakt, że sama nie doświadczyła zła na sobie będąc u świadków, ani też nie słyszała o nim w okół siebie. Dopiero po wyjściu dowiedziała się, co tak naprawdę nieraz się tam dzieje.