Nie sądzę abym był zagrożeniem dla ówczesnego Przewodniczącego Zboru (obecnie koordynator). Wydaje mi się, że władza uderzyła mu do głowy. Wracając do mojej historii: Nie odpuściłem i w dalszym ciągu badałem sprawę. Podczas niedzielnego zebrania doszła do mnie informacja, że nie mogę podawać mikrofonów na studium strażnicy. Jeden ze Sług Pomocniczych wypowiedział się, na temat nałożonych na mnie ograniczeniach w usługiwaniu. Szybciutko namierzyłem tego Sługę i umówiłem się z nim na rozmowę. Spotkaliśmy się u niego w domu, gdzie mogliśmy spokojnie porozmawiać. Zacząłem się bronić twierdząc, że nie może tak być, abym nawet nie został poinformowany o stawianych mi zarzutach. Jeżeli moje postępowanie nie jest takie jak trzeba w zborze, to poinformowanie mnie o moich niedociągnięciach daje mi możliwość poprawy swego postępowania. A tu mam ograniczenia, o których nawet nie wiem, przy jednoczesnym braku jakichkolwiek zarzutach pod moim adresem. Sługa przyznał mi rację, ale stanowczo odesłał mnie do Starszych Zboru, abym z nimi wyjaśnił temat. Widząc, że nic więcej nie wskóram postanowiłem uderzyć do Starszych i wyjaśnić sprawę. Na najbliższym zebraniu podszedłem do jednego ze Starszych i poprosiłem go o rozmowę. W korytarzu szatni, na stojąco pytam się go co jest grane? Mam poszlaki o moich ograniczeniach. Za co i do kiedy? Starszy ten wszystkiemu zaprzeczył. Przyjąłem to za dobrą monetę i starałem dalej robić swoje. Ale w dalszym ciągu czułem, że jestem ograniczany. Postanowiłem uderzyć jeszcze raz, ale tym razem zrobiłem to przed samym przyjazdem NO na obsługę. O rozmowę poprosiłem już nie tylko znajomego Starszego ale także Przewodniczącego Zboru (wiedziałem, że to on podjął tą decyzję). Znajomy Starszy podczas rozmowy nic się nie odzywał, natomiast Przewodniczący łypnął na mnie okiem i ponownie wszystkiemu zaprzeczył. Mówię mu, że mam poszlaki, wy mówicie co innego, a Słudzy Pomocniczy zupełnie coś innego. Poszedł w zaparte, a skoro tak to postanowiłem uderzyć wyżej do NO. I tu zaznaczę, że miałem poważny dylemat. Do samego końca wahałem się czy złożyć skargę do NO. Jednakże podczas zmiany terenu, zdecydowałem się i powiedziałem mu o swoich podejrzeniach i poszlakach, które zebrałem. NO wysłuchał mnie, a potem odpowiedział: Wiesz co ja bym zrobił na twoim miejscu? No nie wiem odpowiedziałem. A on na to: robiłbym swoje! Byłem rozczarowany.
Niemniej No stanął na wysokości zadania. Chyba zresztą nie miał wyjścia. Okazało się, że skarg było dużo więcej. Ludzie w zborze byli niezadowoleni z poczuciem wyrządzonej krzywdy z powodów złego traktowania, o których pisałem powyżej. Na zakończenie wizyty wygłosił przemówienie o jedności i miłości w zborze. Powiedział, że każdy z głosicieli w tym zborze ma z powrotem białą kartę. Wszystkie decyzje w stosunku do głosicieli zostały cofnięte.
I tu niespodzianka. Po zebraniu mój kolega otrzymał propozycję przedstawienia punktu na zebraniu służby. Jako pomoc zaproponował moją skromną osobę. Jakież było zdziwienie, gdy prowadzący rzeczony punkt na początku się zgodził na mój udział, a potem w te pędy przyleciał do mego kolegi z informacją, że Gandalf nie może wziąć udziału, gdyż ma oficjalne ograniczenia nałożone. Ograniczenia zostały nałożone podczas spotkania Sług i Starszych i wydane w formie oficjalnej. Gdy tylko się o tym dowiedziałem zapragnąłem natychmiast porozmawiać z moimi Starszymi. Czekałem prawie godzinę na nich, ale byli zajęci spotkaniem po wizycie NO. Wewnątrz gotowało się we mnie. Miałem nie tylko dowód na nieformalne ograniczenie mnie, ale także namacalny dowód ich kłamstwa. Starsi kłamią - dotarło to do mnie. Nie można im wierzyć. Nie doczekawszy się ich postanowiłem porozmawiać z nimi na najbliższym zebraniu. Gdy tylko ich spotkałem od razy przeszedłem do rzeczy. Nawet nie wchodziliśmy do żadnego pokoiku. Sprawę postawiłem krótko - patrząc im prosto w oczy powiedziałem im: okłamaliście mnie i to niejednokrotnie. Jesteście kłamczuchami. Dalsza rozmowa nie miała już sensu.