kilka razy wspomniałem o niepełnosprawności i o utykaniu na nogę, wspomniałem że nie mogę prowadzić samochodu ale chyba dotąd nie napisałem wprost że od wczesnego dzieciństwa choruję na epilepsję inaczej nazywaną po polsku padaczką.
oczywiście jest to "pojęcie worek" i oznacza przeróżne stany chorobowe, a ja nie chcę robić wam wykładu z medycyny, gdyż nie jest on potrzebny do zrozumienia mojego opowiadania.
w każdym razie wypróbowano na mnie kilka nowych leków, napisano kilka prac doktorskich i habilitacyjnych na temat mojego zdrowia, "zwiedziłem" także przeróżne kliniki szpitale i ośrodki zdrowia, odbyłem wraz z moją matką dziesiątki podróży koleją po całej Polsce, byłem leczony przez wielu najlepszych lekarzy w Polsce Ludowej, do dzisiaj pamiętam "uroki" podróży koleją w stanie wojennym, wojsko na peronach, pociągi stojące w szczerym polu po 3-4 godziny bo ktoś przez radiowęzeł podał komunikat że "major X ma się zgłosić do kierownika stacji kolejowej" itd. itp.
Nie bardzo mnie to wtedy jako gówniarza interesowało ale podobno zwykły Kowalski nie mógł bez zezwolenia władz jeździć sobie po Polsce tam gdzie chce, a moja matka miała jakąś specjalna legitymację którą po znajomości załatwiła jej koleżanka mojego ojca będąca dobrą koleżanką sekretarza wojewódzkiego partii pana Stanisława Cioska (późniejszy ambasador Polski w Rosji). Moja mama wielokrotnie pokazywała kolejarzom tę legitymację i zawsze odnosili się do niej z wielkim szacunkiem jakby była jakąś szychą z kierownictwa partii komunistycznej (a w rzeczywistości była najzwyklejszą bezpartyjną sprzątaczką).
efektem tego wieloletniego leczenia (w latach 1974-1982) jest to że od 11 roku życia a więc od ponad 34 lat nie mam żadnych ataków padaczki, od ponad 34 lat nie tracę przytomności itd.
uprzedzając późniejsze fakty powiem że wojsko polskie mnie nie chciało - na komisji wojskowej pokazałem papiery o padaczce i dostałem kategorię E do książeczki wojskowej, a to oznacza że taki żołnierz jak ja nie jest Polsce potrzebny ani w czasie pokoju ani w czasie wojny.
w kartotece medycznej figuruje słowo "zaleczona", które od całkowitego "wyleczenia" różni się tym że objawy choroby ustały ale nikt (oprócz Jehowy oczywiście
) nie wie dlaczego.
oczywiście choroba może w każdym momencie wrócić a aby zmniejszyć prawdopodobieństwo takiego zdarzenia powinienem nie upijać się na umór
nic nie stoi na przeszkodzie abym zwalił łopatą tonę węgla w pochmurny dzień, ale nie mogę pracować ciężko fizycznie w upalną słoneczną pogodę, bo to także podwyższone ryzyko
mam także zalecane unikać silnych stresów (oczywiście bez przesady, po kłótni z teściową na pewno szlag mnie nie trafi, ale praca korespondenta wojennego w Syrii byłaby niewskazana).
od czasu do czasu zdarza mi się (powiedzmy kilka lub kilkanaście razy w roku) że na chwilę się rozkojarzę, np. podczas rozmowy nie usłyszę czyjegoś pytania i trzeba je powtórzyć. W pracy biurowej to kompletnie nie przeszkadza, ale wolę nie być kierowcą (i nigdy w życiu nie starałem się nawet o prawo jazdy) gdyż 2-3 sekundy rozkojarzenia na drodze mogą skończyć się moją albo czyjąś śmiercią, wolę nie ryzykować.
oprócz tego utykam na lewą nogę, ale bez trudu przemieszczam się, bez trudu robię zakupy, bez trudu wchodzę po schodach, na co dzień nie odczuwam swej niepełnosprawności jako czegoś uciążliwego.
gdy zacząłem interesować się "prawdą" miałem zaleczoną padaczkę i nie chodziłem na WF bo byłem z niego zwolniony, ale nie różniłem się zbyt wiele od w pełni zdrowych dzieci.
skutek uboczny chorób których opisałem był taki że rodzice obchodzili się ze mną delikatnie jak z jajkiem. Owszem, trochę pokrzyczeli że nie podoba im się że studiuję ze świadkami Jehowy ale woleli "nie obarczać mnie dużym stresem" żeby choroba epilepsja nie wróciła i żeby ich wieloletni trud włożony w leczenie mojej osoby nie poszedł na marne.
A ja to wręcz cynicznie wykorzystywałem do swoich "teokratycznych" celów.