Witaj, gościu! Zaloguj się lub Zarejestruj się.

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Autor Wątek: historia Sebastiana z Karpacza  (Przeczytany 35230 razy)

Offline Lechita

Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #45 dnia: 03 Czerwiec, 2017, 02:07 »
Nieodparcie ciśnie mi się ten sam schemat wpadania w sidła WTS-u. Szczegóły się różnią, ale schemat pozostaje ten sam.
To osobliwe, ale właśnie tak to się dzieje. Przynajmniej w wielu przypadkach.

Mam nadzieję Esterko, że kiedyś dane nam będzie wznieść kielichy w toaście ;D

A wracając do tematu lamy Igitiełowa, facet zmarł 80 lat temu a jego ciało nadal utrzymuje pewną formę życia i stałą temperaturę 32 stopnie. Dlatego twierdzę, że nasz świat jest niezwykły , niezbadany i niepojęty!
"Czytaj wszystko, słuchaj każdego. Nie dawaj wiary niczemu, dopóki nie potwierdzisz tego własną wnikliwą analizą"  William "Bill" Cooper


Offline Sebastian

Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #46 dnia: 03 Czerwiec, 2017, 02:27 »
W domu miałem trudności gdyż rodzice uważali że Kiciu mnie demoralizuje i mieli po temu solidne podstawy.

Kradziez przedmiotów wartych więcej niż miesięczna pensja mojego ojca to nie są jakieś drobiazgi, na które można machnąć ręką. Wyżej wspomniałem że za złodziejskie skłonności dostałem od ojca słuszne sprawiedliwe lanie skórzanym pasem na gołe dupsko i do dzisiaj jestem memu tacie wdzięczny że zareagował stanowczo.

Forma (którą można nazwać „przemocą”) jest sprawą drugorzędną, najważniejsze że wówczas dotarło do mnie że moje postępowanie było niewłaściwe i najważniejsze że postanowiłem zaniechać go na całe przyszłe życie.

Pamiętam, że swojej rodzinie tłumaczyłem że patrząc na moje kontakty z Kiciem trzeba dostrzegać i dobro i zło. Kradzież jest złem ale prawda biblijna jest dobrem.

Latem 1987 skończyłem podstawówkę i poszedłem do liceum. Demoralizujący wpływ Kicia ustał, gdyż on wybrał inną szkołę. Jak wspomniałem, Kiciu przestał prowadzić ze mną studium, a trud indoktrynowania mojej osoby przejęli jego rodzice, później ja wolałem żeby studium prowadził Kicia ojciec (wolałem jego ojca niż jego matkę).

Owszem, trzeba przyznać, że pan Wacław zawiódł Jehowę i zbór i samego siebie nie radząc sobie z obowiązkami ojca i głowy rodziny. Ale trzeba także wspomnieć o jego zaletach.

Był to (może raczej powinienem pisać jest – w końcu nic mi nie wiadomo aby umarł) człowiek silnie wierzący i dość dobrze obeznany z Pismem Świętym. Zanim wkroczą tutaj katoliccy apologeci i zaczną pisać, że każdy ŚJ słabo zna Biblię itd. pozwolę sobie doprecyzować co mam na myśli. Pan Wacław wiele lat usługiwał jako nadzorca podróżujący, wiele lat był starszym zboru, bardzo gorliwie głosił i podczas głoszenia często posługiwał się Biblią. Nawet kiedy pojawiały się „kampanie czasopism” itp. Podobne korporacyjne pomysły, Wacław zawsze miał przy sobie egzemplarz Biblii podczas głoszenia. Owszem, czytał na bieżąco wszystkie strażnice ale codziennie czytał także Biblię rozdział za rozdziałem. Wacław wyróżniał się na tle innych świadków Jehowy ponadprzeciętna znajomością Pisma Świętego.

Należy także wspomnieć o jego kulturze osobistej, spokojnym usposobieniu, pogodzie ducha, dobrym humorze. Umiał „wziąć na klatę” niepowodzenia w życiu rodzinnym, nie trzymał się kurczowo „stołka” sam zrezygnował ze stanowiska. To trzeba docenić.

Z cech które należy ocenić bardziej krytycznie, wspomnę że umiał bardzo przekonująco argumentować i stosował proste ale bardzo skuteczne metody manipulacji, ale stosował je z takim wdziękiem, że słuchacz nawet nie widział, jak Wacław owija go sobie dookoła palca.

Przykładowo pytałem Wacława czy to prawda, że jak ktoś zostanie świadkiem Jehowy a później chce od nich odejść to zbór wywiera na niego nacisk i go szantażuje. Wacław odpowiadał „bierz pod uwagę że rodzice kochają cię bo jesteś ich synem i po prostu martwią się o ciebie. To bardzo dobrze o nich świadczy. Ale oni nie znają naszych zasad, nie wiedzą jak działa nasza społeczność. Ktoś im nagadał głupstw.” Ja nie daję za wygraną i próbuję dociekać jak to w końcu jest z tymi naciskami i szantażami. A Wacław z sobie właściwym wdziękiem obraca sprawę w żart. „Sam chciałym dowiedzieć się szczegółów tych zarzutów. To ciekawe, czy ktoś zarzuca nam że my np. jesteśmy terrorystami i jak mafia fizycznie zabijamy wszystkich odchodzących? A może szantarzujemy ich bronią przystawioną do skroni?” Ja śmieję się i mówię „to na pewno są bzdury, bo skoro ŚJ nie biorą broni do ręki to na pewno nie uzywają tejże broni do zabijania ani do straszenia kogoś utratą życia”. A Wacław chwali mnie za „samodzielne wyciąganie wniosków”.

Takimi metodami Wacław odpowiadał na zarzuty i zdobywał moje zaufanie.

Wacław mocno ubolewał nad swoimi niepowodzeniami wychowawczymi i bardzo martwił się tym że jego jedyny syn nie interesuje się "prawdą". Między mną a Wacławem rodziła się więź typu "uczeń-mistrz" nieco przypominająca także relacje syna z ojcem.

Trzeba mu oddać że był niesamowicie gorliwy i gotowy do poświęceń. Przykładowo ja miałem trudności w tym żeby docierać na studium biblijne w tajemnicy przed rodzicami. Byłem zwolniony z WF (z uwagi na niepełnosprawność) a także chodziłem w liceum do grupy podstawowej mającej mniej lekcji języka niemieckiego niż grupa z rozszerzonym niemieckim. Dzięki temu dwa razy w tygodniu miałem nieco czasu aby odbyło się studium w miejscu leżącym blisko liceum. Nie było to jedno pełnogodzinne spotkanie ale dwa półgodzine spotkania o niedogodnej dla Wacława porze. Dwa razy w tygodniu musiał iść ok. 45 minut piechotą na drugi koniec miasta 30 minut studium i 45 minut powrotu. Poświęcał więc łącznie cztery godziny aby móc przez jedną godzinę ze mną studiować, a ponadto te studium rozbijało mu dwa dni w tygodniu. To była jednak jedyna możliwość kontaktu bo tylko dzięki temu mogłem wychodzić do szkoły i wracać ze szkoły w tym samym czasie co niektórzy moi koledzy z klasy. Rodzice i rodzeństwo widzieli że wychodzę do szkoły wtedy kiedy inni uczniowie z mojej klasy i wracam razem z uczniami z mojej klasy i nie domyślali się w jaki sposób udaje mi się potajemnie studiować z Wacławem.
« Ostatnia zmiana: 03 Czerwiec, 2017, 02:44 wysłana przez Sebastian »
Cytat: dziewiatka
Sprawa świadków też się rozwiąże po ogłoszeniu pokoju i bezpieczeństwa przyjdzie nagła zagłada i świadka nie będzie spojrzysz na jego miejsce a tu normalny człowiek
:)


Offline Sebastian

Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #47 dnia: 03 Czerwiec, 2017, 15:08 »
Zanim poszedłem do liceum, na koniec ósmej klasy ksiądz przygotowywał nas do bierzmowania. Generalnie nikomu nie robił problemów, ale odnośnie mojej osoby miał dylemat, wiedząc że jestem już mocno zindoktrynowany przez świadków Jehowy i że prawdopodobnie nie wierzę w podstawowe dogmaty Kościoła.

Któregoś razu na lekcji religii wyskoczyłem z uwagą że „syn Boży to nie to samo co Bóg”, a wtedy ksiądz zapytał mnie wprost: „Sebastianie czy ty wierzysz że Jezus jest Bogiem Wszechmocnym równym Bogu Ojcu?” a ja odpowiedziałem „oczywiście... że NIE wierzę!” Kolejne pytanie dotyczyło (nie pamiętam dokładnie) albo osobowości Ducha Św. albo pojęcia Trójcy złożonej z trzech Osób Boskich. I znowu padła deklaracja że NIE.

Ksiądz nieco zasmucony wnioskami które mu się nasunęły, mówi: „sytuacja jest jasna, ja nie powinienem dopuścić cię do bierzmowania.” Ja nie komentuję tych słów, więc ksiądz pyta „co sądzisz o mojej decyzji?!” a ja na to „decyzja jest słuszna, mój udział w bierzmowaniu byłby zupełnie bezsensu. Co więcej, bardzo się cieszę że mam problem z głowy”. Księdza nieco to zdziwiło (być może nie był świadomy że dla mnie ewentualny udział w „balwochwalstwie” byłby obciążeniem psychicznym). W każdym razie pod koniec rozmowy uśmiechnięty byłem ja i uśmiechnięty był ksiądz. Każdy z nas rozwiązał „swój problem” związany z moim ewentualnym bierzmowaniem.

Rodzice przyjęli informację bardzo spokojnie. Tato uznał że przecież brak bierzmowania nie utrudnia normalnego życia w społeczeństwie. Jeśli nie będę w przyszłości brał ślubu kościelnego (a najprawdopodobniej nie będę skoro bardziej podoba mi się społeczność świadków Jehowy) to brak bierzmowania nie utrudnia mi normalnego życia. A gdybym kiedyś zakochał się w katoliczce i zmienił zdanie to przecież „to tylko formalność” brak sakramentu można łatwo uzupełnić.

Kolejny raz widzicie że kwestie moich „wybryków” religijnych były w najbliższej rodzinie rozpatrywane nie jako zagrożenie natury religijno-duchowej ale jako problem natury społecznej.

Babcia dostała od ojca odrębne wytłumaczenie wyrażone pojęciami religijnymi. Że nie powinno się profanować sakramentów i że Sebastian „jest młody i głupi i nie wie co traci”, a jak „zmądrzeje” to może kiedyś dobrowolnie przyjmie ten sakrament z wiarą. Babci takie postawienie sprawy wydało się pobożne i uczciwe.

Sumując: do bierzmowania jako nastolatek NIE przystąpiłem.
Cytat: dziewiatka
Sprawa świadków też się rozwiąże po ogłoszeniu pokoju i bezpieczeństwa przyjdzie nagła zagłada i świadka nie będzie spojrzysz na jego miejsce a tu normalny człowiek
:)


Offline Sebastian

Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #48 dnia: 03 Czerwiec, 2017, 18:58 »
czas na małe podsumowanie tego co ze mną działo się gdy kończyłem podstawówkę a zaczynałem naukę w liceum, ale zanim to zrobię, opiszę w jakich warunkach żyliśmy
Albo tylko tak ładnie piszesz o rodzicach albo to na prawdę kochający wartościowi ludzie. Obstawiam to drugie.
do tej pory nie wspomniałem o żadnych problemach w rodzinie, uzupełnię że mój tato (oprócz wielu wspaniałych zalet) miał także jedną okropną wadę: był nałogowym alkoholikiem. Na plus trzeba mu przyznać że kochał mnie moje rodzeństwo i moją mamę, ale tkwił w szponach nałogu.

Nałóg nie wpływał na sposób w jaki tato potraktował moje zainteresowanie społecznością świadków Jehowy, dlatego nie mam odczucia abym cokolwiek przekoloryzował na plus na korzyść ojca lub matki. Decyzje wychowawcze podejmował na trzeźwo, skarcenia za złodziejstwo dokonywał na trzeźwo, na wywiadówki chodził na trzeźwo.

Tato pracował zawodowo (nałóg nie był na tyle silny aby skutkował porzucaniem pracy lub dyscyplinarnym zwolnieniem). Mama także pracowała. Oboje pracowali na pełnych etatach.  W moim domu nie było przemocy, ojciec szanował matkę i był jej wierny. Moi rodzice nie mieli kochanków ani kochanek, kochali siebie nawzajem i kochali swoje dzieci w tym mnie, ich drugiego syna spośród czwórki dzieci. Miałem (i mam) starszego brata młodszego brata i dużo młodszą siostrę.

Mimo że wielu mieszkańców Karpacza dorabiało się nielegalnie pracując na czarno na Zachodzie (głównie w Niemczech Zachodnich) moi rodzice nigdy nie wyjeżdżali za granicę. Nałóg ojca skutkował tym że żyliśmy w biedzie. Ojciec przepijał większą część zarobków i wielokrotnie żyliśmy w szóstkę z jednej pensji mojej mamy która była salową (pozycja zawodowa i społeczna zbliżona do sprzątaczki) i zarabiała ówczesną najniższą pensję plus otrzymywała jakieś niewielkie dodatki socjalne na mnie i na moje rodzeństwo jako na dzieci.

Współczesnej młodzieży XXI wieku należy wyjaśnić że dodatków socjalnych tamtej epoki nie można w żaden sposób porównywać z dzisiejszym 500+, w tamtej epoce dodatki rodzinne były dużo mniejsze od słynnego 500+ które otrzymują dzisiejsze rodziny. To były naprawdę niewielkie sumy, stanowiące ułamek najniższego wynagrodzenia. Dla uproszczenia możecie sobie wyobrazić że było to 100+ na każde dziecko (chodzi mi o to że łączne miesięczne dodatki na wszystkie dzieci odpowiadały mniej więcej tygodniowym zarobkom mojej mamy i nie zmieniały znacząco bardzo trudnej sytuacji materialnej w której żyła cała moja rodzina).

Ja i moje rodzeństwo mieliśmy apetyt jak młode wilki, ale jedliśmy zawsze do syta, gdyż tato przynosił jedzenie z zakładu pracy. Mama praktycznie nie musiała gotować, gdyż tato codziennie przynosił kilka słoików zupy, gotowane ziemniaki, jakieś mięso, surówkę itp., oprócz tego słodycze (w tym rarytas tamtej epoki czekoladowe cukierki pod nazwą "trufle"). Ja chodziłem na zakupy i kupowałem głównie chleb i margarynę (wszystko inne mieliśmy "gratis" z zakładu pracy mego ojca).

Mimo tego że nie wydawaliśmy prawie nic na jedzenie, ani ja ani moje rodzeństwo nie mieliśmy komputerów, zegarków ani nawet rowerów, prawie nigdy i prawie nigdzie nie wyjeżdżaliśmy na wakacje, nie mieliśmy drogich zabawek, nosiliśmy ubrania jeden po drugim.

Nie pamiętam dlaczego ale w tamtych czasach rodzice stosunkowo łatwo kupowali nam ubrania, ale (z jakiś nieznanych mi przyczyn) kupno butów było dla nich dużym problemem, pamiętam że chodziłem w dziurawych butach a jak dziura była wielkości dzisiejszej monety dwuzłotowej lub pięciozłotowej to do buta wkładałem tekturę żeby skarpetka nie dotykała bezpośrednio asfaltu. Do dzisiaj pamiętam że nosiłem w miarę zadbane (w sensie: nie dziurawe) spodnie i niedziurawą kurtkę, ale niestety dziurawe buty.

Tak wyglądała codzienna bieda w której żyliśmy. Z perspektywy trzech dekad oceniam, że ówczesna sytuacja materialna mojej rodziny mogła mieć wpływ na to że obiecywany przez świadków Jehowy ziemski raj mógł być dla mnie ponad standardowo atrakcyjny.
Cytat: dziewiatka
Sprawa świadków też się rozwiąże po ogłoszeniu pokoju i bezpieczeństwa przyjdzie nagła zagłada i świadka nie będzie spojrzysz na jego miejsce a tu normalny człowiek
:)


Offline Sebastian

Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #49 dnia: 03 Czerwiec, 2017, 23:53 »
początkowo rodzice łudzili się że moje zauroczenie świadkami Jehowy jest chwilowe, myśleli także że koniec podstawówki i utrata kontaktu z Kiciem spowodują że zapomnę o ŚJ...

starali się minimalizować złe skutki mego zainteresowania SJ i byli bardzo zadowoleni że nadal dobrze uczę się, byłem czwórkowym uczniem, nie zadawałem się z żadną patologią (poza Kiciem, z którym kontakt mi się urwał) i że nie miałem nałogów, nie byłem depresyjny, ogólnie mogli być ze mnie zadowoleni...

co do niektórych zagrożeń tato domagał się informacji a ja uspokajałem go tak jak umiałem

np. tato pytał "słyszałem że ŚJ lekceważą wykształcenie rzucają szkoły itd." a ja odpowiadałem "ja pójdę do liceum, inni mogą sobie iść do zawodówek a ja z moim zdrowiem i tak muszę pracować za biurkiem, więc nikt mnie nie namówi do rzucenia szkoły, nie jestem idiotą" tato draży temat "ale większość ŚJ to ludzie z niskim wykształceniem" a ja na to: "tato pójdź sobie kiedyś na nabożeństwo majowe do kościoła i policz ilu tam jest magistrów a ile babć które skończyły 4 klasy podstawówki". tato w śmiech ale przyznał mi rację że argument trafny.

innym razem tato mówi że zakocham się i będzie nieszczęście. Ja na to że tam też są dziewczyny niektóre nawet zupełnie ładne i niezamężne "niektóre podobno nawet dziewice" tato pyta czemu mówię że "podobno" a ja na to że "pewność że kobieta była dziewicą to będę mieć w noc po ślubie a wcześniej mogę mieć tylko przypuszczenia". Tato w śmiech. Ja mówię: w końcu obydwaj jesteśmy facetami i jesteś moim tatą to chyba mogę pozwolić sobie na szczerość...

pyta mnie o krew, a ja mu tłumaczę że to problem czysto teoretyczny. Zamiast paczki papierosów i kilograma kaszanki można kupić wysokogatunkową kiełbasę i jeszcze reszta zostanie a jak się ma mało kasy to można kupić chleb ze smalcem. Tata na to żebym nie udawał że nie rozumiem że on nie pytał ogólnie tylko chodziło mu o transfuzję i śmierć. Ja na to że ludzie którzy giną w wypadkach to ułamek procenta całego społeczeństwa poza tym część ludzi którzy nie przyjęli krwi także jakoś przeżyła. A poza tym dobrze tato wiesz że ja i tak nigdy nie będę kierowcą bo mi stan zdrowia nie pozwala więc w moim przypadku prawdopodobieństwo śmierci w wypadku jest kilka razy niższe od przeciętnej. Poza tym "będzie co ma być" jeden nie dba o zdrowie i żyje sto lat a drugi chucha i dmucha a przed osiemnastką bandziory go przypadkowo postrzelą na ulicy albo pośliźnie się w górach i w spadnie w przepaść.

tato pyta mnie o wojsko ja mu na to że mam papiery i mnie nie wezmą - "a jakby była wojna?" a ja na to "tato, jakby była wojna to nawet czysto po ludzku patrząc lepiej jest siedzieć sobie w więzieniu i spacerować w kółeczko niż siedzieć w okopach i słuchać jak koło uszu kule świstają"

tato widział że "nie odpowiadam jak robot" i cieszyło go że jestem normalnym nastolatkiem który zachował zdrowy rozsądek przynajmniej częściowo


Cytat: dziewiatka
Sprawa świadków też się rozwiąże po ogłoszeniu pokoju i bezpieczeństwa przyjdzie nagła zagłada i świadka nie będzie spojrzysz na jego miejsce a tu normalny człowiek
:)


Offline HARNAŚ

Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #50 dnia: 04 Czerwiec, 2017, 08:45 »
tato widział że "nie odpowiadam jak robot" i cieszyło go że jestem normalnym nastolatkiem który zachował zdrowy rozsądek przynajmniej częściowo
Normalnym nastolatkiem to ty  raczej nie byłeś . Biłeś  ich raczej  intelektualnie na łeb.


Offline listonosz

  • Pionier specjalny
  • Wiadomości: 1 281
  • Polubień: 3498
  • Der bestirnte Himmel über mir...
Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #51 dnia: 04 Czerwiec, 2017, 09:26 »
Sebastian , zazdroszcze ci troche , ze mogles ze swoim ojcem otwarcie pogadac .
U mnie bylo to niemozliwe . Jak sie moj ojciec dowiedzial , ze zostalem SJ  , to skomentowal krotko: "nakladli mu glupot do glowy " i potem unikal wszelkich rozmow .  I to wyksztalcony czlowiek , mgr.inz. oficer lotnictwa . Smutne i boli do dnia dzisiejszego  :( .


Offline Trinity

Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #52 dnia: 04 Czerwiec, 2017, 09:41 »
jak przedstawiała się twoja obecność na zebraniach? co na to wszystko twoje rodzeństwo i mama? jaki był początek końca? wspomniałeś kiedyś o strażnicy z 99r w której była poruszana kwestia wyborów. pamiętam że mi też laczki spadły jak przeczytałam że jak w którymś kraju są obowiązkowe to można iść. wiem że są obowiązkowe w niektórych kantonach Szwajcarji, czyli w Europie cywilizacji
poszłam z tą strażnicą do rodziców a oni wg tego nie dostrzegli!! ja też nie pomyślałam wtedy źle o niewolniku!
wręcz przeciwnie! ,o robią postęp! luzują krawacik może i na urodziny kiedyś pozwolą


Offline Sebastian

Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #53 dnia: 04 Czerwiec, 2017, 14:45 »
odpowiadając na pytanie Trynity muszę znowu cofnąć się do podstawówki

cała rodzina była przeciwna i tato i mama i rodzeństwo i babcia, wszyscy.

Moje pragnienie życia zgodnego z Biblią i załapania się na ziemski raj było jednak silniejsze, ja znajdywałem przeróżne sposoby aby dalej studiować ze świadkami Jehowy.

Jednak praktycznie cały 1987 i 1988 nie chodziłem na zebrania.

W czasie roku szkolnego studiowałem głównie po lekcjach gorzej bywało w ferie i wakacje (później w liceum wykorzystywałem na studiowanie zwolnienie z WF oraz mniejszą ilość godzin języka niemieckiego w szkole)

Aby studiować także w wakacje wykazywałem się specyficzną pomysłowością, Przykładowo wykorzystywałem okoliczność że byłem często wysyłany na zakupy, a była to epoka wielkich nawet kilkugodzinnych kolejek za wszystkim.

Moje rodzeństwo stanowczo odmawiało chodzenia na zakupy szczególnie do sklepu mięsnego a ja wcale im się nie dziwię - żadna przyjemność pójść na zakupy stać trzy albo cztery godziny w kolejce miedzy jakimiś emerytami i nudzić się jak pies uwiązany na łańcuchu.

Poza tym, narastające trudności gospodarcze (i samolubne podejście - każdy myśli o sobie i chce wrócić z czymkolwiek atrakcyjnym do domu) powodowały że kiedyś memu bratu który "zajął sobie kolejkę" i przyszedł później wpierano że "on tu nie stał", a on się rozpłakał i powiedział że nigdy więcej nie będzie stał w kolejce.

Rodzice po 8 godzinach ciężkiej fizycznej pracy także byli zmęczeni.

Dlatego moja postawa akceptująca zakupy była rozwiązaniem problemów zaopatrzeniowych rodziny. A ja godziłem się dlatego żeby móc studiować ze świadkami Jehowy.

Gdy mama prosiła mnie żebym poszedł do mięsnego odpowiadałem że bardzo chętnie ale jutro lub pojutrze bo np. dzisiaj się źle czuję albo jakiś inny wykręt ale dzisiaj mogę iść na krótkie zakupy typu chleb i do chleba. Mama z reguły się zgadzała. Ja szedłem na te krótkie zakupy w trakcie których szedłem poinformować Wacława że jutro o konkretnej godzinie może odbyć się studium po czym wracałem z zakupami do domu. Następnego dnia szedłem do sklepu mięsnego zajmowałem sobie kolejkę potem na studium a po studium wracałem do kolejki, robiłem zakupy i wracałem do domu.

Miałem opracowane wiele niedostrzeganych przez rodzinę szczegółów chodzenia na zakupy.

Pamiętałem w których sklepach spożywczych w centrum są duże kolejki a które małe sklepiki są położone na uboczu i kolejka jest mniejsza. Wiedziałem o której godzinie chleb może być w jeszcze w punkcie X ale już na pewno nie ma go w pkt Y, itd. itp. Wybierałem taką trasę aby konkretni znajomi widzieli mnie jak idę do sklepu X a inni mnie nie widzieli jak idę do Wacława itd. itp. Dzięki temu mogłem niespostrzeżenie wykroić te pół godziny na poinformowanie Wacława.

Jakbym go nie zastał miałem możliwość zostawienia mu informacji pisemnej w drzwiach jego mieszkania, ale nigdy nie podpisywałem się imieniem ale nic nie mówiącą osobą postronnym literą "K" (a dlaczego K? dlatego że nic to nie znaczy więc nie kojarzy się z moją osobą - nie jest to ani imię ani nazwisko ani przezwisko ani ksywa ani nic innego).

Z jakiegoś powodu miałem więcej szczęścia niż moi bracia i prawie nigdy nie traciłem miejsca w kolejce sklepowej. Może osoba która wmówiła memu bratu że tu nie stał miała wyrzuty sumienia (płacz dziecka) a może skrzywdzenie dziecka niepełnosprawnego było większym tabu od skrzywdzenia dziecka zdrowego? Poza tym niektóre znajome emerytki pilnowały mego miejsca w kolejce i czasami ostro reagowały gdy ktoś wpychał się przede mnie.

W każdym razie mechanizm "zajmowania kolejki" jako sposobu organizowania czasu na studium biblijne działał sprawnie i umożliwiał poznawanie "prawdy" także podczas wakacji i ferii szkolnych.
« Ostatnia zmiana: 04 Czerwiec, 2017, 14:59 wysłana przez Sebastian »
Cytat: dziewiatka
Sprawa świadków też się rozwiąże po ogłoszeniu pokoju i bezpieczeństwa przyjdzie nagła zagłada i świadka nie będzie spojrzysz na jego miejsce a tu normalny człowiek
:)


Offline Sebastian

Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #54 dnia: 04 Czerwiec, 2017, 15:54 »
Normalnym nastolatkiem to ty  raczej nie byłeś . Biłeś  ich raczej  intelektualnie na łeb.
często słyszałem w dzieciństwie i w młodzieńczym wieku takie opinie. Padały nawet określenia geniusz, Einstein, itd. itp.

Obiektywnie trzeba przyznać że pozytywnie wyróżniałem się inteligencją, ale trzeba także uczciwie dodać że nie byłem jednostką wyjątkową ani wybitną. Na pewno nie kwalifikowałem się do żadnej MENSA, itd. itp. Nie byłem piątkowym uczniem ale czwórkowym a gdy wybrałem się na olimpiadę matematyczną zająłem przedostatnie miejsce w województwie. Jak widać głupim nie byłem (skoro w ogóle tam się zakwalifikowałem) ale geniuszem także nie byłem.

Ktoś może zapytać (i wielu już mnie i w necie i w realu pytało) czy ja nie dostrzegałem jak iluzoryczna, jak fikcyjna i bajkowa jest oferta świadków Jehowy. Czy nie miałem wątpliwości.

Najkrócej: miałem wątpliwości ale je stłumiłem
Cytat: dziewiatka
Sprawa świadków też się rozwiąże po ogłoszeniu pokoju i bezpieczeństwa przyjdzie nagła zagłada i świadka nie będzie spojrzysz na jego miejsce a tu normalny człowiek
:)


Offline Sebastian

Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #55 dnia: 04 Czerwiec, 2017, 16:30 »
Najkrócej: miałem wątpliwości ale je stłumiłem
były to wątpliwości dot. samych podstaw religii chrześcijańskiej i były adresowane nie tylko przeciwko nauczaniu ŚJ ale także przeciwko głównym założeniom chrześcijaństwa.

Nie podobało mi się że Stwórca (jeśli istnieje) dał się szatanowi wpuścić w maliny i dał się podpuścić do pomieszania ludziom języków na wieży Babel.

Teraz do końca świata będziemy mieć problem wiarygodności jakichkolwiek objawień publicznych i prywatnych bo nie ma oryginału świętej księgi spisanego w języku zrozumiałym dla każdego człowieka. Każdy albo prawie każdy musi zaufać tłumaczeniom z hebrajskiego czy greckiego. To nieuczciwe ze strony Boga - uważałem wtedy.

Nie podobało mi się że Stwórca postanowił się objawić w epoce prymitywnej technologicznie, że nie zadbał o żadne stenogramy z przemówień Jezusa, że nie ma dokumentów potwierdzających podstawowe zdarzenia biblijne, że nie ma fotografii z tamtej epoki ani nagrań dźwiękowych. W końcu jeśli jest wszechmocny a ogólnoświatową kampanię głoszenia zaplanował dopiero na XX wiek to mógłby przenieść w czasie jakieś urządzenia techniczne w starożytność nagrać co trzeba, narobić zdjęć itd. a potem dać to naukowcom do odkrycia w czasach końca. Dziwne, taki mądry a o tym nie pomyślał. Ja przeciętny nastolatek umiem takie rzeczy wymyślić i zaplanować a on taki mądry wielki stwórca a nie potrafił? No i ten pomysł z wieża Babel - nic głupszego w historii Stwórca nie mógł zrobić (a zrobił). Brak słów po prostu. Taki genialny debil z tego Stwórcy. Umiał namieszać języki, umiał dać ludziom dar języków w dzień pięćdziesiątnicy a nie umiał zadbać o spisanie Biblii jednocześnie w kilkuset językach? Dekalog mógł wyrzeźbić na kamieniu a całej Biblii w kilkuset językach nie mógł? Przecież jest Bogiem i może robić co chce, więc mógł sobie wygospodarować na tej planecie jakieś góry do rzeźbienia słowa Bożego. Dziwne że tak mądry Bóg o czymś tam prostym nie pomyślał...

Nie podobał mi się szantaż emocjonalny związany z ofiarą za grzechy. Nie pamiętam tego wersetu dokładnie ale św. Paweł pisze że Jezus za nas umarł i my po prostu nie mamy wyjścia, ale musimy być mu za to wdzięczni i mu służyć. (Ktoś kojarzy ten werset i umie go znaleźć to może go wkleić - ja pamiętam tylko ogólny sens ale znaleźć tego wersetu nie potrafię).

Poza tym to nie jest tylko kwestia że Jahwe "ma kaprys" mnie zbawić a ja mam powiedzieć "dziękuję".

Bóg czuje się uprawniony do tego aby wmanewrować moją osobę w jakieś swoje prywatne spory z jakimś Szatanem, ja mam być kukiełką w jego teatrze i grać rolę która została dla mnie napisania bez spytania mnie czy mi to odpowiada. "Daję ci wybór życie albo śmierć" mówi Jahwe. Ale trzeciej opcji (daj mi Boże święty spokój) brakuje. Uważałem że to nieuczciwe.

Owszem, Jehowa wydawał mi się "nieco porządniejszy" od Boga katolików (bo co prawda pozabija niewiernych ale przynajmniej nie będzie się nad nimi znęcał przez całą wieczność) ale jego pomysły na zaprowadzenie na ziemi porządku wydawały mi się mocno niesprawiedliwe.

Dużą nieufność budziły we mnie nawoływania do pokory i nie polegania na własnym rozumie - czy naprawdę Bóg premiuje posłusznych głupków?

Nie podobała mi się "arogancja" którą Jahwe okazuje w księdze Hioba. Jest pytany o sprawiedliwość a odpowiada swoim stworzeniom jak jakiś przedstawiciel najgorszej patologii (na zasadzie: "nie pyskuj gówniarzu, bo ci przyp...olę"). Przecież taki właśnie żenujący poziom mają pseudomądrości o tym że stworzyłem krokodyla a krokodyl jest potężny itd. itp.

Takich i innych wątpliwości miałem naprawdę mnóstwo.

Jak się domyślacie, nic mądrego nie usłyszałem, co mogłoby być rzeczywistą i sensowną odpowiedzią na moje wątpliwości. "Czekaj na Jehowę", "może kiedyś to zrozumiemy", "przed nami tysiąclecie", "może odpowiedź będzie w 'nowych zwojach' które zostaną otwarte po armagedonie" itp. uniki.

Udało mi się jednak "obiektywnie i ściśle naukowo" :) rozstrzygnąć że istnienie kodu DNA dowodzi istnienia Boga Stwórcy. No cóż, może jest dziwakiem ale istnieje. To już coś, potem wszystko "poszło już z górki". Założyłem że Stwórca musi być dużo mądrzejszy ode mnie, więc "być może wie co robi"...

Poza tym tenże "strażnicowy Stwórca" złożył mi już wcześniej "ofertę korupcyjną" :) tzn. przekupił mnie wizją ziemskiego raju.

Sumując: "opłacało mi się" stłumić wszelkie wątpliwości, gdyż nagroda będzie atrakcyjna.
« Ostatnia zmiana: 04 Czerwiec, 2017, 16:56 wysłana przez Sebastian »
Cytat: dziewiatka
Sprawa świadków też się rozwiąże po ogłoszeniu pokoju i bezpieczeństwa przyjdzie nagła zagłada i świadka nie będzie spojrzysz na jego miejsce a tu normalny człowiek
:)


Offline Sebastian

Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #56 dnia: 04 Czerwiec, 2017, 16:50 »
zupełnie odrębny problem stanowiło cierpienie związane z tym że nikt z mojej rodziny nie interesował się prawdą. Smutny będzie ten ziemski raj, jeśli Jehowa zamorduje moją mamę i mojego tatę, moich braci Andrzeja i Grześka, moją siostrę Magdalenkę i moją babcię Magdę.

Wacław rozumiał powagę sytuacji związaną z tym że ja kocham najbliższą rodzinę i nie bardzo wiedział jak mi pomóc. Kazał mi się modlić o to, aby moja rodzina poznała prawdę. Pocieszał mnie że to dobrzy ludzie i jest bardzo prawdopodobne że Jehowa okaże im łaskę i pozwoli poznać prawdę w przyszłości. Opowiadał mi że wielu dawnych prześladowców później przyłączyło się do świadków Jehowy.
Cytat: dziewiatka
Sprawa świadków też się rozwiąże po ogłoszeniu pokoju i bezpieczeństwa przyjdzie nagła zagłada i świadka nie będzie spojrzysz na jego miejsce a tu normalny człowiek
:)


Offline listonosz

  • Pionier specjalny
  • Wiadomości: 1 281
  • Polubień: 3498
  • Der bestirnte Himmel über mir...
Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #57 dnia: 04 Czerwiec, 2017, 17:25 »
Cytuj
Nie podobało mi się że Stwórca postanowił się objawić w epoce prymitywnej technologicznie, że nie zadbał o żadne stenogramy z przemówień Jezusa, że nie ma dokumentów potwierdzających podstawowe zdarzenia biblijne, że nie ma fotografii z tamtej epoki ani nagrań dźwiękowych. W końcu jeśli jest wszechmocny a ogólnoświatową kampanię głoszenia zaplanował dopiero na XX wiek to mógłby przenieść w czasie jakieś urządzenia techniczne w starożytność nagrać co trzeba, narobić zdjęć itd. a potem dać to naukowcom do odkrycia w czasach końca. Dziwne, taki mądry a o tym nie pomyślał. Ja przeciętny nastolatek umiem takie rzeczy wymyślić i zaplanować a on taki mądry wielki stwórca a nie potrafił? No i ten pomysł z wieża Babel - nic głupszego w historii Stwórca nie mógł zrobić (a zrobił). Brak słów po prostu. Taki genialny debil z tego Stwórcy. Umiał namieszać języki, umiał dać ludziom dar języków w dzień pięćdziesiątnicy a nie umiał zadbać o spisanie Biblii jednocześnie w kilkuset językach? Dekalog mógł wyrzeźbić na kamieniu a całej Biblii w kilkuset językach nie mógł? Przecież jest Bogiem i może robić co chce, więc mógł sobie wygospodarować na tej planecie jakieś góry do rzeźbienia słowa Bożego. Dziwne że tak mądry Bóg o czymś tam prostym nie pomyślał...

Ciekawe pomysly miales Sebastian ! Przypomina mi to moj pomysl umieszczenia przez Boga , na jakims widocznym miejscu , cos w rodzaju gigantycznego obelisku z niezniszczalnego metalu , na ktorym zapisana bylaby cala Jego wola .
(cos jak z filmu Kubricka  2001 Odyseja Kosmiczna ).
Umiejetnosc odczytania tego tekstu mieliby tylko wybrancy Boga .
O ilez to bardziej pewne niz  biblijne odpisy od odpisow  czy tlumaczenia tlumaczen !

No ale takie myslenie i wymadrzanie sie ,  nie jest u SJ mile widziane . :(


Offline Trinity

Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #58 dnia: 04 Czerwiec, 2017, 17:54 »
Mnie jak rodzica zastanawiało to: dlaczego jak stworzył ludzi i oni zawalil (swoją drogo po co dał im zakaz zjedzenia owocu? ok jest Bogiem i kto mu zabroni) czemu zwyczajnie nam nie wybaczył jako rodzic, przecież myśmy nic nie zrobili?!
kurcze stworzył nas i jeszcze dostajemy bęcki nie za swoje.
jestem matką i nie wyobrażam sobie że mogłabym robić tak swoim dzieciom
tak ich karać za nieposłuszeństwo, albo tolerować żeby mi dziękowali za jedzenie.
ja niechce Go oceniać wole powiedzieć że ja poprostu tego nie rozumiem.


Offline Sebastian

Odp: historia Sebastiana z Karpacza
« Odpowiedź #59 dnia: 04 Czerwiec, 2017, 18:42 »
opiszę szczegół na który mało kto z zainteresowanych zwraca uwagę, a który mocno odcisnął się w mojej pamięci i w znacznym stopniu na długie lata ukształtował obraz Boga w mojej nastoletniej wyobraźni.

byłem niesamowicie zszokowany tym że na studium biblijnym pokazano mi werset będący biblijną podstawą do składania miesięcznych pisemnych raportów z głoszenia.

Apokalipsa 21:2 ("Pomiędzy rynkiem Miasta a rzeką, po obu brzegach, drzewo życia, rodzące dwanaście owoców - wydające swój owoc każdego miesiąca - a liście drzewa [służą] do leczenia narodów.")

ogólnie nie rozumiałem dlaczego apokalipsa jest tak dziwna a jej strażnicowe tłumaczenia jawnie sprzeczne z tekstem biblijnym (np. w Biblii stoi jak byk że nie zmartwychwstał nikt inny z umarłych zanim tysiąc lat się skończył, a w strażnicy wprost przeciwnie ziemski raj i zmartwychwstanie podczas tysiąclecia) ale nie to przykuwało moją uwagę.

Jeśli pokazywano mi w Biblii Ap 21:2 jako biblijne uzasadnienie że trzeba "składać owoc" i to nie raz na rok, nie raz na tydzień, nie raz na kwartał ale akurat raz na miesiąc, tzn. że Bóg jest niesamowicie szczegółowy w tym co sobie zaplanował.

Myślałem sobie że Jehowa ma bardzo szczegółowy plan, przed tysiącami lat już gdy objawia się rodzinie Abrahama potem mojżeszowi itd. aż do apostoła Jana i jego apokalipsy on już wtedy wie że kiedyś tam w XX wieku będzie kampania głoszenia, będzie organizacja świadków Jehowy będa zbory i miesięczne raporty i przezornie wspomina o tym w apokalipsie.

Dziwne to wszystko, ale jeśli Bóg jest wszechmocny i wszystkowiedzący to w sumie czemu nie?!

A może każdy werset jest w Biblii napisany po to aby do czegoś służył? Może stwórca z góry wie, że za kilka tysięcy lat jakiś Mirek odwiedzi jakiegioś Wieśka i odczyta mu konkretny werset przy drzwiach?

Co prawda uczono mnie że nauka o przeznaczeniu jest niebiblijna ale nie widziałem żadnych przeszkód aby wyobrazić sobie że plan który ma stwórca jest wielowariantowy. Jak człowiek podejmie taką decyzję to Bóg wdraża wersję A.00000000001 a jak inną to A.00000000002 itd. Owszem, ludzi są miliardy i każdy z nich podejmuje miliony decyzji ale tak czy inaczej są to wszystko liczby skończone. Nawet jeśli możliwości jest miliardy miliardów i nawet jeśli stukartkowego zeszytu w kratkę braknie aby wypisać wszystkie zera tej wielkiej liczby boskich wariantów które Jahwe sobie zaplanował na samym początku przed stworzeniem świata... to przecież nic nie szkodzi... można założyć że Jahwe jest bardzo mądrym matematykiem i że ogarnia taki wielki wieloszczegółowy plan działania...

Ten wielowariantowy Boski plan wieków to taka moja prywatna sebastianowa mutacja kalwinistycznej nauki o przeznaczeniu.

Świadomość że stwórca „wie co robi” i że stwórca „ma wszystko zaplanowane” napełniała mnie spokojem.

Z drugiej strony niepokoiło mnie sadystyczne wręcz zamiłowanie Jehowy do prześladowań na jego chwałę...

Pamiętam że kiedyś strażnica komentowała słowa napisane przez Pawła do pierwszych chrześcijan że nigdy na człowieka nie przychodzi próba większa niż on może ją znieść. Po pierwsze brzmiało to jak kpina pisać coś takiego do ludzi którzy ryzykowali rozszarpaniem przez lwy w rzymskim cyrku, po drugie wiedziałem że na ludzi spadają w XX wieku nieszczęścia od których ludzie szaleją i tracą rozum.

Wacław nie umiał powiedzieć nic sensownego na moje pytania w tym zakresie... Stwierdził ogólnie że trzeba zaufać Jehowie i nie zamartwiać się przesadnie przyszłością.
« Ostatnia zmiana: 04 Czerwiec, 2017, 18:57 wysłana przez Sebastian »
Cytat: dziewiatka
Sprawa świadków też się rozwiąże po ogłoszeniu pokoju i bezpieczeństwa przyjdzie nagła zagłada i świadka nie będzie spojrzysz na jego miejsce a tu normalny człowiek
:)