Nie miałem za bardzo czasu pisać... ale historia miała swój dalszy ciąg...
Starszaki odwiedzili mnie w pracy, bez zapowiedzi, bez umówienia i poinformowali że już nie będę usługiwał.
Dodatkowo odbyła się już wizyta u osób wobec których miałem nieco zbyt mało powściągliwy język... tak czy inaczej padło pytanie czy chcę być świadkiem? No a przecież to oczywiste że muszę być świadkiem...
Generalnie powiedziałem że patrzę na organizację przez pryzmat sytuacji która się wydarzyła i nie mogę zignorować tego co się dzieje w organizacji
Obecnie jestem świadkiem, powiedziałem że ze starszakami porozmawiam kiedyś o moich wątpliwościach ale na razie nie jestem gotowy...
Na zebrania nie chodzimy i nie uczestniczymy w "w największej działalności ratującej ludziom życie".
Jeden pracownik odszedł z pracy mówiąc że nie chodzę na zebrania i nie może na to patrzeć jak sobie życie rujnujemy. Jakbym chodził na zebrania to by mógł pracować bo dobrze mu szło w pracy... a ja chciałem żeby pracował i bardzo mi na tym zależało. Klasyczny szantaż emocjonalny, co oczywiście wprost przyznałem.
Nikt mi wprost nic nie powiedział że mam z kimś nie rozmawiać, nikt mnie osobiście nie naznaczał, nie oznaczał ani nic z tych rzeczy... jednak fama szybko się rozchodzi - nie wiem czy starszaki coś powiedzieli, czy może osoby z którymi raz porozmawiałem (o czym pisałęm wcześniej w wątku) i obecnie coś się dzieje... juz chyba jestem postrzegany jak duchowe zwłoki, bo moje imię pojawia się gdzieniegdzie w prywatnych rozmowach "braci".
Ale nie wszyscy starsi czy bracia mnie unikają... Mam stały kontakt (niemalże codzienny z kilkoma osobami - również starszymi).
Także polecam mocno "cedzić" słowa w rozmowach z innymi, choć gdy dowiadujemy się TTATT to nasze serca płoną i nie możemy się powstrzymać przed mówieniem o tym co słyszeliśmy i widzieliśmy...