A tu piękna postawa Raya Franza:
"Moje osobiste doświadczenia z przewodzącymi organizacji Świadków nie były
przyjemne. Nie wierzyłem, że ludzie których znałem całe lata i całe lata z nimi
pracowałem, wobec których w setkach wspólnych rozmów wyrażałem swoje myśli, swoje obawy i swoje przekonania mogli postępować tak, jak postąpili i mogli użyć metod jakich użyli. Jednak mogę uczciwie powiedzieć, że ani w przeszłości, ani obecnie nie czuję najmniejszych oznak nienawiści. Owszem, musiałem przejść przez początkowy szok, ale od tej pory nie traciłem czasu na rozpamiętywanie wydarzeń, na pielęgnowanie przeszłości. Nagła zmiana, która mnie dosięgła, konieczność zaczęcia od nowa koło sześćdziesiątki – nic z tego nie pozostawiło po sobie blizn, o których bym nie wiedział i nie zepchnęło mnie do użalania się nad sobą. Wierzę i czuję wewnętrznie, ze doświadczenie które przeszedłem ulepszyło moją osobowość, szczerze temu ufam. Ponadto mogę powiedzieć, że z każdym z tych mężczyzn ciała kierowniczego byłbym gotów usiąść i w spokoju, bez waśni porozmawiać, ofiarować mu posiłek i nocleg lub cokolwiek innego by potrzebował. Jeżeli istnieje jakaś wrogość, to nie wychodzi ode mnie. Myślę nawet, że są między nimi podobnie myślący o mnie – tylko są zmuszeni tak postępować, ponieważ organizacja, do której należą nie pozwala im na nic." s. 551.
On rzeczywiście, jak go widziałem w Poznaniu na spotkaniu w 2007 r., był takim ciepłym dobrym człowiekiem.