Zastanawia mnie stwierdzenie, że stosunki emocjonalne w świecie bywają lepsze niż w zborach, bo to właśnie świat jest ostatnim miejscem, gdzie spodziewałbym się zobaczyć chociażby promień dobra.
Można to wytłumaczyć w ten sposób: będąc w organizacji, czy tego chcesz, czy nie, musisz poruszać się w pewnym kieracie, który jest sztywny i uwiera. Im bardziej uwiera, tym większą wywołuje agresję. Pamiętam, że jako młody chłopak nie mogłem pojąć, dlaczego muszę wszystkimi się zachwycać, skoro... oni nie zachwycają
Ale oczywiście nie mogłem nic powiedzieć, bo szybko bym został spacyfikowany i przez braci, i przez rodziców. Nie każdemu to pasuje, ale czasami po prostu trzeba być nieszczerym, fałszywym i obłudnym, bo inaczej się nie da...
Z pomniejszych sytuacji - często gdy organizowaliśmy jakieś małe przyjęcie zborowe, nie można było spychać kogoś na margines i trzeba było zapraszać wszystkich, jak leci. Czy była między nami jakaś nić porozumienia, czy też nie. Sztuczny układ bez szans na powodzenie. Wiadomo, że nie jesteśmy w stanie (mentalnie i emocjonalnie) wszystkich kochać. To utopia. A w świecie? Po prostu najczęściej nie stwarza się pozorów. Jeśli kimś nie muszę się zachwycać, to tego nie robię. Gdy robię urodziny, zapraszam garstkę zaufanych kumpli, a nie pół osiedla. Nie zawsze jest to eleganckie, ale znacznie zdrowsze.
Byłem w kilku zborach, znam ludzi z kilkunastu innych (może i kilkudziesięciu, gdyby dobrze policzyć). W każdym razie nie znam zboru, który byłby wolny od kwasów, niesnasek, frakcji i "lepszego" sortu. Moim zdaniem taki zbór nie istnieje, bo zwyczajnie nie może istnieć.
Dość wstrząsnął mną przykład z ostatnich dni. Pewien brat, w wieku zbliżonym do mojego, po długotrwałym ubieganiu się o przywilej w końcu został zamianowany na starszego. Był nim jakieś 3 lata. I raptem słyszę, że
zrezygnował. Sam, dobrowolnie! Zacząłem dociekać, o co poszło, posiłkując się informacjami moich TW
Wiedziałem, że strasznie mu na tym przywileju zależało. Ale czy tylko była to kwestia ambicji? A może głębokiej wiary? Bynajmniej! Z tego, co mi wiadomo, został starszym tylko po to, by dokopać jednej z głosicielek, która kiedyś odrzuciła jego zaloty. Na zasadzie "ja ci teraz pokażę". Zaczął się regularny mobbing organizacyjny - niby wizyty pasterskie, niby życzliwe telefony, ale tak naprawdę dążenie do tego, by ona zmieniła zbór. A może coś więcej - tego już nie wiem. W każdym razie ona nie pozostała mu dłużna i wywlekła sprawę... sprzed około 10 lat. Jakieś niezapłacone faktury, sprawy z VAT... Zaczęło się robić braciszkowi ciepło, bo miała silne dowody. W końcu tak go zapędziła w kozi róg, że to on, a nie ona, zmienił zbór i
został zmuszony do rezygnacji z przywileju.
A to tylko jeden z naprawdę wielu przykładów tej nieskazitelnej "miłości braterskiej" w organizacji