Nikomu nie powiedziałam że jestem bezdomna, wstyd był gorszy niż głód... Do tej pory nikt nie wie. Któregoś dnia znalazłam pracę i pomału zaczęłam stawać na nogi. Myślę że nienawiść do tej religi dawała mi siłę aby przetrwać. W chwilach zwątpienia- kiedy nie miałam siły żyć i miałam ochote się zabić, cały czas powtarzałam sobie że są na tym świecie ludzie którzy mają gorzej i że udowodnię matce że jestem silna i że dam sobie radę bez niej. Udało mi się choć nie było łatwo, a z rodzicami nie mam kontaktu od ponad 10-ciu lat.
Ktoś powiedział, że..cierpienie jest ogniem w którym hartuje się dusza..i dużo w tym racji.
Twoje przykre, dramatyczne przejścia są dowodem na to do czego prowadzą chore zasady i przeświadczenie śJ o swojej racji. Gardzą całym złym światem, gardzą ludźmi, ale jak odrzucają bliskich to już nie ma mowy o Bogu, ani o prawdziwej miłości.
Gdy mnie ktoś pyta co mi dała organizacja? Mogę śmiało powiedzieć, że to co mam i kim teraz jestem, to ,,dzięki org''.
Jak to możliwe? Ano, całe życie po wyjściu z organizacji walczyłam ze sobą, aby nie być taka jak oni.
Nie postrzegać tak świata i ludzi. Usilnie ze sobą walczyłam aby się wyzbyć tych chorych zasad, tego popapranego pseudo morale. I uważam, że mi się udało.
Jeśli jestem dla kogoś wsparciem - pomocą , to jest to szczere, bez drugiego dna i korzyści dla siebie.
Owszem, Tazła opisuje przypadki ekstremalne, pewnie takie historie nie są powszechne. Trzeba wziąć również pod uwagę, że odejście dzisiaj a odejście 15 czy 20 lat temu to zupełnie inna bajka.
Są jeszcze dramatyczniejsze historie, ale nie każdy chce aby o nim pisać.
Masz rację, inaczej było te naście lat temu, a inaczej czyli lżej teraz. Kiedyś człowiek był pozostawiony sam sobie, dziś wystarczy wejść na forum i znaleźć kogoś kto mieszka blisko nas i z nim pogadać. A to jest ogromna pomoc, prawdziwe wsparcie. Wiele razy słyszałam po takim spotkaniu..ale mi się lżej zrobiło na duszy, nie czuję się taki/taka zły, jak przed spotkaniem. I to jest fajne.