Uwaga, będzie ściana tekstu, tych co się szybko ''męczą'' sumiennie ostrzegam. Piszę tyle o innych, a warto coś napisać o sobie, a tak dokładnie o ostatnim roku.
Był to rok pracowity, pełen mniejszych i większych sukcesów, nowych znajomości, świetnych ludzi, setek maili, dziesiątek przegadanych godzin, różnych spotkań, a także pełen nowych bolesnych doświadczeń.
W ubiegłe ŚBN, obiecałam komuś jedną bombkę z mojej choinki, taką, do której mam sentyment. Jak obiecałam tak też zrobiłam, choinka jeszcze stała, a ja jedną z dwóch ostatnich bombek z kompletu (pierwsze szklane ozdoby choinkowe, jakie kupiłam z przekonaniem) zapakowałam w folię bąbelkową i wsadziłam do pudełka. Pod koniec sierpnia pojechała do nowego Właściciela, który w tym roku, po raz po latach, postawił w swoim domu choinkę, na której wisiała i bombka ode mnie. Poczuł się jak kiedyś, gdy jako dziecko, czekał na Święta z utęsknieniem i żałował, że tak szybko się kończą. Poczuł tę atmosferę, radość i zrozumiał, że to nic złego, że świadkowie nie mają monopolu na poprawność. Wmawiają tylko ludziom, że to złe, że to się Bogu nie podoba, bo przecież zawsze lepiej jak wierni wrzucą grosz do puchy, niż wydadzą na łańcuchy. A mi się ładnie zrymowało.
Ten przykład zadowolonego Człowieka jest jednym z wielu. Ludzie odchodzą od organizacji może i szybko, ale długo wracają do normalności. To jest proces, a jeśli ma być trwały, nie może być niczym poganiany.
Kochani, cieszę się z każdym z Was, z każdej świeczki zapalonej na grobie. Z każdej bombki, każdej choinki czy też jednej małej świątecznej serwetki na szafce, bo na tyle dojrzeliście. Cieszyłam się z każdych życzeń, każdą kartkę wysyłałam z ogromną radością, a życzenia były dla każdego inne i osobiste.
Jesteście wielcy.
Jak wspomniałam, był to rok nie tylko sukcesów i nowych znajomości, ale i pożegnań i rozstań. Niestety, ludzie wracają do organizacji i to też trzeba uszanować. Jedni po kilku miesiącach, inni po kilku latach i choć obiecują się odzywać to mało kto to robi, ja to rozumiem. Chciałabym, aby takich powrotów nie było wcale, ale tego nie da się uniknąć. Z nadmiaru świeżego powietrza też można się dusić.
I tu chcę pozdrowić Jarka
Pozwoliłeś o sobie wspomnieć, ale ja nie będę pisać dużo. Ja Cię tylko chcę publicznie przeprosić, że tak długo miałam kontakt z Tobą i Twoją żoną i się z tym nie zdradziłam. Obiecałam jej, że nikomu nie powiem, a Ty nie pytałeś. I wybaczam Ci to, że nazwałeś mnie wredną małpą.
Jarek z żoną zaczęli wątpić w słuszność organizacji, on się odciął, żona po pewnym przestoju niestety wróciła.
Pisałam też na prośbę naszego Prezesa rozdział do książki o wpływie sekty śJ na rodzinę, dzieci i w ogóle na człowieka. Więcej o tym dopiero wtedy jak wszystko będzie opublikowane.
W lipcu moja teściowa dostała udaru, stało się to przy mnie. Jedną ręką ją podtrzymywałam, drugą dzwoniłam po pogotowie. Silny udar, lewa strona pełen niedowład, tak fizyczny, jak i psychiczny. Pół roku byłam praktycznie sama, bo trudno powiedzieć, że ktoś pomagał się opiekować, jeśli na pięć miesięcy, spędził z matką cztery dni. Ona chyba też wiedziała, że nie ma na kogo liczyć jak na mnie, nawet gdy była przy niej jedna z córek, ona i tak wołała mnie. A syn (mój mąż) nie dawał rady, widząc sparaliżowaną matkę, z wykrzywioną twarzą, wymagającej pełnej opieki, a mimo to bluzgającą od najgorszych poddawał się. Mógł robić wszystko inne, byle nie pomagać przy niej.
Przez ten czas byłam wyzywana od najgorszych, pluła na mnie jedzeniem, sprawną ręką potrafiła złapać za włosy lub przywalić butelką z piciem. Gdy miała przebłyski świadomości, wyrzucała mi, po co ją ratowałam i teraz musi się tak męczyć. To znów mówiła głośno, że takiej dobrej opieki nie będzie mieć nawet w niebie. Znosiłam to pokornie, choć czasem się buntowałam, ale fakt, że to matka, chory człowiek przeważał i wracałam.
Przerażały mnie dwie rzeczy, to, że kiedyś umrze i może to się stać przy mnie, a ja nigdy nie miałam do czynienia z taką sytuacją. I bałam się też tego, że nie umrze, a ta sytuacja może trwać i trwać. Spałam po trzy godziny na dobę, oprócz opieki nad teściową trzeba było też zarobić na chleb i zrobić całą resztę, o mailach od zagubionych nie zapominając. I to właśnie rozmowy z Wami odstępczuchy, było dla mnie odskocznią, chwilą zapomnienia.
Pod koniec października doszły jeszcze ataki padaczki, pierwsze dwa razy wezwałam pogotowie, później nauczyłam się sama radzić. Bo jak dzwonić po kilka, kilkanaście razy na dobę, po to, aby tylko podali relanium? Początek grudnia, nie chce już jeść, nie ma z nią kontaktu, ma problemy z oddychaniem i odkrztuszaniem. Wezwałam lekarza rodzinnego, zlecił zastrzyki, dwie noce siedziałam z latarką na podłodze, przy łóżku, aby co jakiś czas ją oklepać, obrócić na bok, aby mogła już nie odkrztusić, ale zwymiotować. W ciągu dnia było jakoś łatwiej, szybciej czas leciał. To była sobota, po dłuższym czasie niemówienia, zaczęła mnie wołać po imieniu i pytać, czy jestem. Odpowiadałam jestem mamo i zapadała cisza.
Gdy w ciągu godziny temperatura skoczyła prawie do czterdziestu stopni, wezwałam pogotowie. Miałam świadomość, że to może być koniec, ale chciałam być pewna, że zrobiłam wszystko, że nic nie zaniedbałam. Panowie dali zastrzyk i chcieli zabrać do szpitala, ale przed wyjazdem, jeszcze postanowili zobaczyć stopy, czy bardzo opuchnięte. Gdy zdjęłam jej skarpetki, zauważyłam, że paznokcie lekko posiniały. Nie zgodziłam się na szpital, byłam pewna, że to już koniec.
Później już tylko wołała mnie po imieniu, nie pytała, czy jestem. Odzywałam się do niej, chwytałam za rękę i znów zasypiała.
Po dziewiętnastej poszłam zjeść kolację, czułam dziwny niepokój, nie czekałam aż się woda zagotuje, zjadłam na sucho i poszłam do teściowej. Była dziewiętnasta trzydzieści, siedziałam przy łóżku, kazała zapalić światło. Zaczęła się mi przyglądać, wręcz wlepiać we mnie wzrok, jakby to chciała zrobić na zapas. Zapytałam, czy chce pić, a może jeść, nie chciała. Patrzyła na mnie i się uśmiechała, gdy pytałam, czy ją coś boli, mówiła, że nie. Zaczęła mówić składnie i z sensem. Zrobiła coś jak rachunek sumienia, wspomniała historie, których nawet nie pamiętałam, a jej nie dawały spokoju. Powiedziała, jaka była dumna, gdy mogła moje nazwisko zobaczyć w gazetach, albo gdy ktoś jej powiedział, że ma ładną synową, czy też, gdy mogła pokazać sąsiadkom ścianę z moimi dyplomami, miała radość jakby to były jej sukcesy. Nigdy mi tego nie mówiła, zawsze miałam wrażenie, że to po niej spływa.
Miała świadomość, że odchodzi, wzięła mnie za rękę i powiedziała..zawsze mogłam na ciebie liczyć i ty jedna, jesteś ze mną do końca. Nie wiem czym sobie u Pana Boga zasłużyłam, że mi ciebie zesłał, znów zasnęła. Płakałam jak dziecko, z żalu, że to już koniec, z bezradności, ze wzruszenia.
Dochodziła dwudziesta, byłam sama w domu, ale jakoś nie czułam strachu, wyzbyłam się obaw, jakie miałam wcześniej. Cały czas trzymałam ją za rękę, po jakiś dziesięciu minutach otworzyła oczy, przyciągnęła moją dłoń do swoich ust, pocałowała mnie i powiedziała..córciu wiedz, że zawsze bardzo cię kochałam. Już cię zwolnię z opieki nade mną, teraz to ja się będę tobą opiekować. Łzy spływały mi po twarzy, nie umiałam nic powiedzieć. Patrzyła na mnie chwilę, ścisnęła mnie mocniej za rękę, uśmiechnęła się, wzięła głęboki oddech i to był koniec. Spojrzałam na zegarek, było osiem minut po dwudziestej.
Jeszcze dziesięć minut stałam i trzymałam ją za rękę, puls był niewyczuwalny. Zadzwoniłam po przychodnię na kółkach, aby lekarz stwierdził zgon.
Kiedyś znajomy psycholog, powiedział mi, że mimo swojej wrażliwości w sytuacjach kryzysowych jestem bardzo silna i opanowana. Że mam w głowie szufladki, które jedna po drugiej się wysuwają, co sprawia, że działam jak według wcześniej ustalonego planu. Wtedy go wyśmiałam, że to nieprawda.
A jednak miał rację, o niczym nie zapomniałam, od ulubionej bluzki, różańca, książeczki do trumny, nekrologi rozwieszone tam, gdzie ją znano, po napisanie ostatniego pożegnania i wieniec z herbacianych róż, jej ulubionych. Wszystko spokojnie, bez paniki i dramaturgii.
Nigdy bym siebie nie posądziła o taką siłę, o takie opanowanie. Ja, która bardzo szybko się wzruszam, delikates i wrażliwiec, zachowałam się jak z kamienia, jak robot. Nie na darmo się mówi, tyle o sobie wiemy po ile nas sprawdzono.
Na stypie, szwagierka (średnia córka) przysiadła się do mnie mówiąc, że ma do mnie żal, iż nie zadzwoniłam do niej jak mama umierała. Nic się nie odezwałam, nie miałam ani siły, ani ochoty na czcze dyskusje. Po chwili powtórzyła to samo, gdy nie reagowałam, chwyciła mnie za ramię i spytała, czy słyszę, co ona do mnie mówi? Spojrzałam na nią i spokojnie odp..gdyby cię mama wołała, to bym zadzwoniła. Poszła sobie.
Rozkleiłam się dopiero po kilku dniach, gdy adrenalina opadła, wzięłam się za przeglądanie jej osobistych dokumentów, jakie przy sobie nosiła. W kosmetyczce znalazłam zapakowaną w mały woreczek kartkę, a na niej napisane.
W razie potrzeby proszę na mojej komórce wcisnąć 2 wtedy odezwie się moja....i tu imię.Ta mała karteczka rozwaliła mnie na dobre, wtedy do mnie dotarło, jak bardzo byłam związana z teściową i ona ze mną. Jadąc do lekarza lub do rodziny, zawsze się bała, że zasłabnie i gdzieś się zapodzieje w jakimś szpitalu. I choć w Częstochowie miała obie córki, a ja musiałam dojechać spory kawałek drogi, to mnie wolałaby wzywać.
Ten kawałek papieru i tych kilka ostatnich zdań, jakie wypowiedziała przed odejściem, są wielką nagrodą, są kwintesencją naszego wspólnego życia.
Zaczęłam sobie wyrzucać, że może za mało czasu z nią spędzałam, że niepotrzebnie czasem szukałam pretekstu aby choć na kilka godzin się wyrwać od niej i na chwilę zapomnień. Że mogłam coś więcej zrobić, pomóc, złagodzić jej ten trudny czas. Niestety, takie wyrzuty już nic nie zmienią.
Podsumowując całą tę historię, chcę podziękować tym, którzy byli ze mną w tym czasie. Którzy interesowali się, co u mnie, jak sobie radzę, czy nie trzeba mi jakoś pomóc? Którzy mnie rozśmieszali czasem na siłę i to pomagało. Za Michałem powtórzę, to nie krewni są moją rodziną, moimi przyjaciółmi, za którymi wskoczyłoby się w ogień, ale obcy Ludzie, choć już nieobcy. Nawet nie wiecie jakie to ważne, jakie to szczęście mieć takich Ludzi przy sobie. Dziękuję Wam bardzo.
Dobry przyjaciel jest wielkim darem nieba. Wiedział już o tym Platon, a ja tylko potwierdzam.