Ludzie na życiowym zakręcie. Moi dobrzy znajomi, on chłopak po przejściach, odsiadywał jakiś wyrok i właśnie w ZK go wyrwali na swój lep.
Poznali się gdzieś przez przypadek w jednym z osiedlowych sklepów. Fajna para młodych ludzi, tylko ona nie chciała zostać świadkiem. Chodziła trochę na zebrania, on będący na tzw wstępnym dopalaczu próbował ją zwerbować na różne sposoby.
Ona zaś podobnie do Ciebie, chciała mu otworzyć oczy. Spędziłam z nią wiele godzin na przeróżnych rozmowach ( oczywiście w tajemnicy), podpowiadałam jej różne pomysły, które były mniej lub bardziej trafione.
Jednym z lepszych było notoryczne powtarzanie....ja nie namawiam cię abyś nie kochał Boga, ale organizacja to nie jest to samo co Bóg. Bóg jest wszędzie, nie potrzebuje miejsc i pośredników, bo przecież gdzie dwóch lub trzech ....
I to działało, ale wtedy do ataku przystępowali braciszkowie. A więc granie na emocjach....kogo bardziej kochasz mnie czy organizację? Bo przecież Boga kochamy oboje.... To też działało.
Pewnego dnia dziewczyna myjąc okna zbiła szybę, a spadające kawałek szkła przeciął jej nadgarstek. Trafiła do szpitala, straciła dużo krwi i było z nią naprawdę ciężko.
Po kilku dniach gdy można ją już było odwiedzać poszłam do niej, opowiedziałam jak widziałam jej chłopaka płaczącego pod szpitalem. Widać było, że bardzo się bał.
Gdy rozmawiali następnego dnia, zapytała go....powiedz mi , ale jako mój K...a nie jako świadek. Gdybyś musiał podjąć decyzję co do mojego życia, zgodziłbyś się na krew? Nic jej nie odpowiedział.
Za to ona mu powiedziała....bo widzisz ja bym zrobiła wszystko dla ciebie, bo dla mnie jak dla Boga życie to największy skarb. A takich organizacji jest wiele i nie wiadomo czy za jakiś czas im się nie zmienią zasady. I wtedy co z tymi ludźmi co umarli? To tak jakby ich zamordować.
Nie ukrywam, że to był mój pomysł i moja podpowiedź.
Dziś są szczęśliwym , udanym małżeństwem prowadzą mały biznes i są rodzicami pięcioletniej Ani.
Nie taki wykluczony straszny...Nie miałam osobiście kontaktu z wykluczonymi. Tzn gdy miałam z dziesięć lat był wykluczony wujek i wtedy on nas nie odwiedzał, bo tak sobie życzyła moja matka. Ona jeździła do ciotki ( jego żony ) ale wówczas gdy on był w pracy. Pamiętam jak strasznie ubolewała nad jego postawą i wówczas ja jako dziecko wyobrażałam go sobie jako potwora. Jakież było moje zdziwienie gdy go zobaczyłam u dziadków i się okazało, że on nic ani się nie zmienił.
Później wrócił do łask zboru i całej reszty mojej rodziny w tym umoczonej.
Była jeszcze jedna osoba wykluczona, przyszywana ciotka. I tu mieliśmy zapowiedziane że...mamy powiedzieć dzień dobry , ale nic więcej. Nie rozmawiać, nie iść do niej jak nas zaprosi i nic od niej nie brać.
Później już jako nastolatka miałam kontakt z wykluczonym który powrócił. I opowiadał mi kiedyś jak mu było bardzo źle. Jak ostracyzm wpędził go w depresję i że wrócił aby nie być sam. Wtedy sobie pomyślałam, że ja bym nie dała tak rady, nie umiałabym. A jednak..... los lubi płatać figle.
A tak ogólnie....ludziom którzy nie byli śJ i choć przez chwilę nie wierzyli w te zasady , ciężko pojąć te całe "zabiegi".
Ci ludzie naprawdę w to wierzą, że tak się okazuje miłość, że tego wymaga od nich Bóg i że postępują właściwie.
Można to podsumować tak....wiara jest ślepa, lecz ostracyzm to najlepszy lekarz okulista.