Dokładnie tak jak pisałam.
Ludzie nieraz krzywdzą się dużo bardziej, nienawidząc się i nie szanując latami w nieudanym i niedobranym małżeństwie, które ciągną "ze względu na świętą instytucję".
A jeśli związek trwał i się nie udał, to rozstanie jest sukcesem, bo po pierwsze daje wolność tym osobom, po drugie mają też doświadczenie, które pomoże im - być może - uniknąć kolejnego rozczarowania.
Blizna, z Twoich wypowiedzi przebija taki optymizm, że jak ludzie źle się dobiorą i potem rozstaną, to oboje wygrywają, bo już nie tkwią w złym związku.
Gdybyśmy żyli na wyspie o nazwie Utopia, to tam wszyscy ludzie, którzy by się nie dobrali ze sobą, w jednym dniu podejmowaliby zgodną decyzję, że się rozchodzą. I oboje byliby szczęśliwi z tego powodu.
Ale żyjemy na planecie Ziemia, gdzie jeden rzuca partnerkę, a ona z tego powodu płacze i cierpi. A jeszcze większy dramat jest wtedy, gdy z tego nieformalnego związku są dzieci.
Owszem, małżeństwa też się rozstają. Ale muszą wziąć rozwód. Muszą wtedy pójść do sądu i ustalić jak się podzielą majątkiem, kto weźmie dzieci pod opiekę, a nawet jedna ze stron może dostać alimenty od byłego męża/żony.
Jeżeli związek jest nieformalny, to do sądu iść nie trzeba. Osoba porzucająca dotychczasowego partnera jest w 100% wygrana, bo po prostu pakuje walizki i wychodzi z domu.
A co się dzieje z tą osobą porzuconą? Ona nie ma żadnych praw! Może przez 30 lat prała temu chłopu skarpetki, a na koniec związku nic jej się nie należy! Alimentów od niego nie dostanie; po jego śmierci nie dostanie po nim renty.
Czy dalej uważasz, że związki nieformalne to samo dobro i same korzyści?!