Ja nie twierdzę, że każdy członek zboru powinien charytatywnie pracować na rzecz drugich. Ale w każdym zborze powinno być chociaż coś takiego jak "kultura pomagania".
Mam takie pytanie do tych co są dłużej w organizacji - czy byliście kiedyś na takim kongresie, na którym był wywiad z bratem/siostrą, którzy nie słynęli z "nabijania godzin" ale z POMOCY innym braciom? Jestem bardzo ciekawa. Bo ja szukam w głowie i szukam i takiego wywiadu przypomnieć sobie nie mogę!...
... obawiam się, że nigdy takiego nie było!
Ja mam zupełnie odmienne zdanie, myślę że miedzy innymi po to powstały zbory w pierwszym wieku, żeby bracia mogli sobie nawzajem pomagać w ciężkich dla chrześcijan czasach. I myśle ze to powinien być priorytet, pomaganie uciśnionym, jak to mówił wielokrotnie Jezus. Ludzie oprócz wielbienia Boga muszą sobie nawzajem pomagać, żeby wypełniać przykazanie Boże jakie dał nam Jezus w "sprawie" bliźniego. Kiedy czynił cuda pokazał że bardzo istotne jest w życiu każdego człowieka pomaganie bliźniemu, nie systemom religijnym, które Jezus na każdym kroku ganił.
Bardzo trafne spostrzeżenie. Tez nie pamietam kongresu z wywiadami jak ktoś pomaga fizycznie potrzebującym i jest podawany jako wzór do naśladowania. Od zawsze chwali się wszystkich jak to poświęcają swój czas na głoszenie , jacy to sa wtedy wspaniali, i to należy robić, ale jeżeli ktoś powie z podium, że powinnismy teraz pomoc siostrze Heli to tu już nie wypada i jest to od razu krytykowane, że takie rzeczy należy załatwiać po zebraniu, najlepiej poza Salą Królestwa jeżeli już ktoś ma na to ochotę.
Głoszenie stało się zwykłą komercją, egoistycznie nastawione na własną osobę , głoszę żeby zostać zbawionym. Nie głoszę z czystych niesamolubnych pobudek, ale dlatego ze się boję. To nie wypływa z miłości do bliźniego ale ze strachu przed utratą życia. To zupełnie coś innego niż wzór który nam dał Jezus. On był w końcu "chodzącą miłością". Pomaganie Wts-u to pomoc "duchowa" nastawiona na korzyści w konsekwencji prowadzące do skarbonki, któremu poddani zostali biedni nieświadomi tych zabiegów ludzie, owładnięci wts-owaka papką egoistycznych dążeń i plastikową miłością. Wts podchodzi do swoich członków jak rodzice o usposobieniu sadysty do swoich przestraszonych dzieci. Będziesz nam służył albo zginiesz... w najlepszym przypadku stanie ci się krzywda. Najpierw zostaniesz poddany torturom takiemu np. ostracyzmowi, jak zrozumiesz i wrócisz będziesz nam służył to ok, jak nie, to w konsekwencji czeka cię śmierć.
Idąc dalej śmierć twoja i twojej rodziny. Jesteś w końcu odpowiedzialny za swoją rodzinę jako głowa. . A straszenie śmiercią rodziny należy do najgorszych tortur psychicznych jakie zna świat.
Pomoc duchowa, głoszenie wtsowskich prawd, to tak naprawdę czysty egoizm z ich strony. Głoszenie członków też poniekąd wynika z egoizmu. Służę bo się boje, służę bo "rodzic" przyłoży mi pasem. Część SJ poświęciło swoje życie faktycznie z miłości do Boga i bliźnich myśląc że wtsowska droga jest tą najlepszą, ale śmiem twierdzić że większość robi to z czystego egoizmu, ze strachu przed konsekwencjami. Ja należałem do takich osób i potrafię się do tego przyznać. Droga do Chrystusa to zupełnie coś innego. Nie jest taka łatwa jak pod rządami Wtsu który w każdej dziedzinie wypełnia prawo. Gdzie zawsze możesz usprawiedliwić się przed swoim sumieniem, że przecież tak kazała mi Organizacja. Zabroniłem podać krwi mojemu dziecku, dziecko zmarło jestem wytłumaczony, bo tak kazała mi Organizacja. Światło się zmieniło teraz mogę dać przeszczep swojemu dziecku, wtedy nie mogłem, dziecko nie żyje, jestem niewinny bo takie było wytłumaczenie Wtsu. Ciekawe co bedzie jak tacy ludzie spotkają się z Bogiem. Czy ofiara złożona na ołtarzu Wtsu będzie się Bogu podobała? Czy Bóg nas za to pochwali. Obawiam się, a nawet jestem tego pewny, że nie.
Zaciskanie sprężyny doprowadza niestety do tego, że ludzie którzy dowiadują się że w Wtsie nie ma prawdy czasami schodzą na drogę, która Bogu na pewno sie nie podoba. Żyją bez Boga. Sprężyna puszcza i wyrzuca ich na wyspę na której nie ma Boga. Z początku zachłyśnięci wolnością bedą się czuli wspaniale, ale niestety z mojej obserwacji wynika, że tylko do pewnego czasu...
Aż zacznie zbliżać się nieuchronny koniec, koniec naszego życia albo naszych bliskich, kiedy zaczniemy się zastanawiać co dalej. Nie jesteśmy w stanie przyjąć KOŃCA, obojętnie z jakiego wyznania się wywodzimy, czy wierzymy w Boga, czy w inna nadprzyrodzoną siłę, która przyczyniła się do naszego powstania. Coś nam podpowiada że tak po prostu nie może się to zakończyć.
Tym czymś albo raczej Kimś jest właśnie Bóg.