Ja przy wychodzeniu z organizacji przez dłuższy czas byłem bez kościoła czy zboru i poprzestawałem na niezależnych domowych grupach studium Biblii. W międzyczasie sporo się dokształcałem teologicznie, biblijnie i historycznie. W organizacji zażądano, bym się określił, a ja dojrzałem do tego, by się określić także wobec chrześcijaństwa.
W 2003 roku przyłączyłem się do - w moim odczuciu - najbardziej zrównoważonego kościoła ewangelikalnego w moim mieście. Uszanowano w nim moje sumienie, gdyż na starcie powiedziałem, z jakimi naukami się nie zgadzam. Okazało się, że pastor i rada zboru uznali je za kwestie drugoplanowe, w których jest miejsce na pluralizm. Najważniejsze dla nich było to, że wierzę w fundamentalne nauki Biblii i że nawróciłem się do Chrystusa.
Od tamtego czasu moja świadomość w sprawach teologicznych bardzo się pogłębiła. Nigdy nie chcę powtarzać schematu sekciarskiego myślenia, jaki dominował w organizacji. Jestem otwarty na prawdziwie wierzących chrześcijan z różnych kierunków i tradycji. Czytam publikacje teologiczne i biblistyczne pisane przez prawosławnych, rzymskich katolików, luteranów, purytanów, anabaptystów, baptystów, i innych, czerpiąc z nich to, co jest budującego dla mojej wiary i społeczności z Bogiem oraz bliźnimi. Mam teraz ten komfort, że na pytania o sprawy duchowe czy o jakość poszczególnych Kościołów mogę odpowiadać zgodnie z prawdą, rzetelnie, bez wybielania i upiększania. Mogę ukazywać blaski i cienie, oczywiście dla dobra kogoś, kto stoi na rozdrożu, by teraz już wiedział, czego może się spodziewać. Nie było tego komfortu w organizacji, gdzie nikt z nas tak naprawdę nie wiedział, w co wchodzi.