podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękami!
Nie zamierzam wychwalać Organizacji Jehowy i publikować pienia pochwalnego że "Organizacja normalnieje" albo że "Organizacja zmieniła się na lepsze", ale zgadzam się z Siedmioma Twarzami, że kiedyś było _jeszcze_gorzej_ niż obecnie:
1) kiedyś "była autentyczna wiara" gdyż "armagedon był realny" - więc jak armagedon był realny, to była znacznie większa motywacja, aby np. rezygnować ze studiów na wyższej uczelni czy z zawarcia małżeństwa na rzecz służby Bożej, co oznaczało utratę ważnych szans życiowych
2) kiedyś odradzano nie tylko studia na wyższej uczelni ale nawet szkoły średnie ("po co ci matura, jak za chwilę będzie armagedon? lepiej idź do zawodówki budowlanej, bo po armagedonie będzie budować się dużo domów itd. itp.")
3) dzisiaj świadek Jehowy "jest jak maxi kass" czyli (w dziedzinie seksualnej) "może wszystko, ale tylko jeden raz" bo za pierwszym razem go nie wykluczą. A kiedyś wykluczano z automatu, a jak ktoś chciał wracać, to po roku siedzenia w oślej ławce można było mieć rozjechaną psychikę na komitecie przyłączeniowym. Oznacza to, że dawniej było jeszcze mniej normalności obyczajowej niż obecnie.
4) kiedyś kwitła "pobożność ludowa" objawiająca sie np. lękami przed demonami (strach cokolwiek kupić w lumpeksie bo demon cię opęta, itd. itp.)
5) kiedyś lęk przed "gniewem Jehowy i śmiercią w armagedonie" skutkował tym, że niektórzy fanatyczni rodzice wydawali swoje córki za mąż zaraz po ukończeniu 18 lat, często za mężczyznę starszego o dwie dekady... Dzisiaj to zjawisko istnieje nadal ale zdarza się dużo dużo rzadziej...
6) współcześnie (nawet przed epidemią) można już NIE głosić (krótko przed epidemią wystarczyło stać przy stojaku, co czasami oznaczało przyjemne spędzanie czasu z kobietą, patrzenie jej w oczy itp.) a kiedyś trzeba było łazić do obcych ludzi, pukać do drzwi nie wiedząc czy nie wyskoczy groźny pies, itd. itp.
7) obecnie nacisk mediów jest na tyle duży że Organizacja już nie potrafi zapewnić pedofilowi tak wielkiej bezkarności jak kiedyś - a jeszcze 2 lub 3 dekady temu wszystko zamiatano pod dywan (zasada dwóch świadków) a zboczeniec mógł krzywdzić kolejne dzieci... Koszmar!
No właśnie takie opowieści są mi potrzebne, aby dowiedzieć się co działo się w głowach ŚJ zanim ja weszłam do organizacji.
Pamiętam jak moja ciotka - po dowiedzeniu się, że zostałam Świadkiem - zadała mi pytanie czy mogę oglądać telewizor. Popatrzyłam na nią jak na wariata. Ale w sumie jej pytanie nie było takie dziwne jeśli popatrzeć na przekonania Świadków sprzed kilkudziesięciu lat. Dotarły bowiem do mnie później takie opowieści, że wielu "braci" uznawało kiedyś telewizję za "okno Szatana" i specjalnie nie kupowali sobie telewizorów! (pomijam fakt, że kiedyś telewizory były drogie i było to raczej dobro luksusowe).
Później telewizory nie były już takie złe (w końcu filmy teokratyczne były na kasetach VHS), ale za to trzeba było starannie dobierać programy, które się ogląda. I jak tu już pisałam, byli bracia którzy swoim dzieciom zakazywali oglądania Smerfów!
Inna sprawa to transfuzja krwi. Stanowisko w sprawie dopuszczenia niektórych frakcji krwi pojawiło się około roku 2000. I pomyślałam sobie: "Uff, dobrze, że wcześniej nie byłam Świadkiem, bo co ja bym zrobiła gdybym musiała w szpitalu przyjąć jakąś frakcję, na którą kiedyś nie było zgody?!". Tak więc człowiek już sobie tam kalkulował w głowie, że "zasady, zasadami, a jednak fajnie by było jednak nie umierać młodo z powodu zakazu transfuzji".
Inna kwestia to ludzie żyjący parę lat przed 1975 rokiem. Sama słyszałam historię o bracie, który tak się nastawił na Armagedon, że żadne remonty mieszkania czy inne ważne plany nie były mu w głowie. W końcu jaki szaleniec będzie tracił cenny czas przed Armagedonem na takie "głupoty"?! Przecież wszystko załatwi raj!
Pamiętam też inną historię. Opowiadał ją pewien brat, który urodził się w okolicach roku 1975). Mówił, że gdy bracia ze zboru dowiedzieli się, że jego mama jest w ciąży to pukali się w głowę (toż to szalenstwo tuż przed Armagedonem mieć dzieci). No a ona dziecko urodziła i nawet wnuków się doczekała.
Inna siostra (obecnie już bardzo stara emerytka) mówiła, że starsi zboru prawie prześladowali ją za to, że poszła do liceum, a później na studia. Bo oczywiście tylko zawodowka wchodziła w grę. Ona się wykształciła i miała pracę w oświacie. Gdyby się poddała terrorowi starszych, to pewnie skończyłaby jako sprzątaczka lub inny zawód tego typu.
Jeszcze inna "siostra" opowiadała mi jak to przez starszych musiała zrezygnować z liceum na rzecz zawodówki. I że jej ojciec praktycznie na siłę wyrwał ją z liceum po rozmowie ze starszymi zboru (w latach 80-tych). Ona uparła się i zdobyła średnie wykształcenie, ale dopiero 20 lat później. A studia robiła 30 lat później... Przez wiele lat pracowała tam gdzie nie chciała, bo nie miała odpowiedniego wykształcenia. A jak już zdobyła wykształcenie, to niestety poważnie zachorowała. Świadkowie zmarnowali jej kilkadziesiąt lat życia!
Jeszcze inna osoba mówiła mi jakie było kiedyś podejście do chodzenia ze sobą i małżeństwa. W latach 70-tych mówiła, że była zasada "pół roku". Czyli jeśli spotykasz się z kimś, to do pół roku trzeba albo wziąć z nim ślub albo zerwać znajomość. Długoletnie "chodzenie ze sobą" nie wchodziło w rachubę; starsi wyjątkowo interesowali się takim związkiem. I nalegali, że "albo w te, albo wewte".
I ja tak tych historii słuchałam i sobie myślałam, ze jednak fajnie, że nie byłam wtedy Świadkiem... Że fajnie, że jednak zasady w tej religii znormalniały... Ale one były tylko trochę "normalniejsze".
I pomyśleć, że człowiek sam dał się w taki kierat wprowadzić i sam sobie na własne ręce kajdany założył... myśląc, że tego chce od nas Bóg!