Hej,
mam takie pytanie do wszystkich, którzy w pewnym momencie dołączali do organizacji Świadków. Jakie macie wspomnienia z tego momentu?
Ja mam taką teorię, że każdy z nas wchodził do nieco innej organizacji. To nie jest stały, niezmienny twór, tylko ewoluujący (niekoniecznie w dobrą stronę). A dodatkowo wchodziliśmy do niej w różnym wieku - niektórzy już w niemowlęctwie, inni jako nastolatkowie, jeszcze inni jako dorośli lub emeryci. W efekcie nie możemy mieć identycznych odczuć i wspomnień we wszystkim (aczkolwiek mamy bardzo podobne w wielu kwestiach). Dodatkowo każdy trafił na inny zbór i innych ludzi.
Ja na przykład wchodziłam do organizacji jako nastolatka, osoba "z zewnątrz", na początku lat 2000.
Nie mam więc wspomnień typu wstyd związany z nieobchodzeniem jakichś świąt i uroczystości w szkole podstawowej czy nie branie cukierków z okazji urodzin.
Mam natomiast wspomnienie z liceum jak był wynoszony sztandar z sali gimnastycznej i zamiast siedzieć twardo na tyłku, to wstałam tak jak inni (ło matko - ale się czułam winna!).
Jednak z tej racji, że byłam już prawie dorosła i miałam własne zdanie, to nie miałam jakichś prześladowań w szkole; dobrze żyłam z kolegami.
Całe szczęście, że dałam im się namówić na studniówkę (koledzy i koleżanki myśleli, że nie chcę iść z powodu braku kasy i chcieli nawet się na mnie zrzucić! To mnie wzruszyło! I poszłam). Gdybym była ŚJ od urodzenia i to jeszcze w latach 90-tych, to zapewne studniówkę traktowałabym jako najgorsze zło. Mi natomiast sumienie pozwalało iść na moją (uznałam, że to impreza jednak bardziej kulturalna od dyskotek, w których uczestniczy wielu młodych ŚJ).
A więc przystępując do organizacji w takim "starszym" wieku nawet nie przypuszczałam ile kiedyś było w niej obostrzeń. Pamiętam, że byłam w szoku, gdy się okazało, że podobno kiedyś (przypuszczam, że lata 90-te) Świadkowie (a przynajmniej niektórzy) krzywo patrzyli na bajkę Smerfy.
Dużo mnie takich dziwactw świadkowych ominęło, więc może dzięki temu jestem obecnie bardziej normalna pod względem psychicznym
Gdy wstępowałam do orga jako nastolatka, to moje skojarzenia były następujące: fajni ludzie (przynajmniej niektórzy), religia zorganizowana - na całym świecie te same tematy zebrań, jednomyślność wierzeń (co mi odpowiadało). Mój pierwszy zbór był raczej mało integrujący się z nowymi, więc nie czułam się w nim zalewana miłością. Może dlatego przez wiele lat uważałam, że to nie może być sekta (bo nie czułam tam bombardowania miłością tylko obojętność; z wyjątkiem osoby, która ze mną studiowała - ona wiadomo musiała o mnie dbać).
Coż jeszcze pamiętam - zgromadzenia na stadionach (fajne przeżycie) i załapałam się jeszcze na 2 ośrodki pionierskie.
Ale później... Myślę, że od ok. 2010 wszystko zaczęło się ukrócać - zaczęli się wycofywać z ośrodków pionierskich, z imprez braterskich, z przygotowania do Strażnicy we wspólnym gronie kilku - kilkunastu osób ze zboru. Ta religia zaczęła się robić taka sucha - tylko teoria na zebraniach, mało integracji wśród ludzi. To się czasem zmieniało (dużo zależało tu od inwencji starszych zboru), ale czułam się w orgu coraz gorzej... jak w kościele, gdzie ludzie wchodzą tylko na mszę do kościoła i zaraz z niego wychodzą.
A Wy jakie macie wspomnienia? Czy było tak, że w latach 80-tych i 90-tych te zbory były bardziej zjednoczone, ludzie bardziej się ze sobą integrowali? Czuło się jakąś jedność chrześcijańską?
Ja osobiście naprawdę z biegiem lat czułam tej jedności coraz mniej... dosłownie jakby z religii zrobiła się z tego korporacja nastawiona na wyniki w głoszeniu.
Dziwiło mnie jeszcze to, że w religii chrześcijańskiej TAK MAŁO mówi się o Jezusie Chrystusie! A przecież to była moja ulubiona postać! Tymczasem w Strażnicach ciągle tylko o tym jak Jehowa kierował Izraelitami... Co najmniej jakby ŚJ byli religią żydowską (i w zasadzie nadal mam takie wrażenie, że oni nie weszli za bardzo do chrześcijaństwa, tylko są cały czas w Starym Testamencie).
Jestem ciekawa jakie Wy macie obserwacje i przeżycia z momentu, gdy wchodziliście do Organizacji.