Po toczącej się tu dyskusji i wypowiedziach jakie padły już widzę z kim chętnie bym poszła na piwo, a z kim dyskusja zamęczyłaby mnie na śmierć ...
Myślę, że wpływ na to czy mamy chęci widywać się z innymi ludźmi czy nie ma m.in. rodzaj naszej pracy plus to czy ktoś jest introwertykiem czy ekstrawertykiem.
Ja mam w pracy do czynienia z dużą ilością ludzi, więc coraz bardziej cenię sobie odpoczynek podczas którego mam czas tylko dla siebie. Ale gdybym siedziała bezrobotna w domu, to na pewno by mi się nudziło i szukałabym większej ilości znajomych.
U Świadków problem jest taki, że nie ważne czy ktoś jest introwertykiem czy ekstrawertykiem - każdy musi chodzić do służby. Dla introwertyków to męka, dla ekstrawertyków trochę mniejsza męka... ale jeśli wziąć pod uwagę, że oprócz kontaktów z ludźmi podczas głoszenia muszą jeszcze chodzić na zebrania, to nagle każdy może czuć się "przebodźcowany" ciągłymi kontaktami z ludźmi. Po jakimś czasie prawie każdy Świadek czuje się wypalony głoszeniem (pomijając ten 1% hobbystów, którzy uwielbiają głosić i dźwięk zatrzaskiwanych drzwi niewzruszenie traktują jak melodię dla swoich uszu), a później wypalony wszystkim.
Tak więc oczywiście wiele naszych cech dziedziczymy w genach, ale na to czy staniemy się pogodnymi ludźmi czy starymi tetrykami, w dużym stopniu ma nasze otoczenie. Nawet człowiek mający wszelkie predyspozycje do bycia duszą towarzystwa jeśli jest przebodźcowany może się wypalić i zmienić swoje zwyczaje dotyczące kontaktów z ludźmi.
Jak już pisałam - moje odkrycie jest takie, że do szczęścia wcale nie potrzebujemy mieć tabunów znajomych - parę osób w zupełności wystarczy. A poznać 2-3 osoby i się z nimi kumplować jest w stanie każdy (no może oprócz ludzi ze skrajnymi zaburzeniami, które uniemożliwiają im nawiązywanie kontaktów społecznych).
A drugie odkrycie jest takie, że na poprawę codziennego samopoczucia ma nasze nastawienie do świata.
U Świadków świat jest wrogi, wszyscy są poplecznikami Szatana, codziennie muszą znosić próby wiary... życie w świecie staje się walką o przetrwanie jak na wojnie.
Jeśli z kolei postrzegamy świat jako nam przychylny, a ludzie dla nas to po prostu ludzie, a nie bliscy współpracownicy Diabła, to łatwiej jest nam codziennie wstać z łóżka i do tego świata wyruszać.
Jednak zmiany w postrzeganiu świata i ludzi po wyjściu z orga wcale nie przychodzą łatwo... tak jak nie jest łatwo pozbyć się smrodu z ubrania jak ktoś przez cały dzień pracował w kanale...
Najpierw więc trzeba sobie zrobić "pranie mózgu" i pozbyć się smrodu ze swojego "duchowego ubrania", a dopiero później można próbować nawiązywać satysfakcjonujące kontakty towarzyskie z innymi.