Tak imprezy w górach w okresie świąt Bożego Narodzenia, zawsze były lekko oniryczne. Jeździło się, bo co robić w domu w święta, jak kumple i koleżanki z rodzinami zasiadali przy stole, a ty przecież chciałeś wrócić z jakimiś fajnymi opowieściami z tego okresu. Ja tam uwielbiam od małego narty, to zawsze w dzień na jakiś stok się szło, nie raz samotnie, bo reszta dogorywała po imprezie. W sumie dzięki takim wyjazdom, człowiek jeździł na Nosalu, popularnej Gubałówce, dziś jako trasy zjazdowe niedostępne. Po Beskidach, Gorcach, Sudetach człowiek się najeździł. Także jakaś szczypta melancholii za tym jest.
Ogólnie nie było jakiejś degrengolady, po za wyjazdem gdzie była młodzież zborowa mieszana z Polski i Niemiec. No to wtedy faktycznie różne dziwne rzeczy się działy, z podpaleniem łazienki włącznie.