Myślę, że i na mnie nadszedł czas, żeby opowiedzieć o sobie
Jestem Patulinka i mam 26 lat. Ostatni rok był najgorszym rokiem mojego życia, ale po kolei.
Praktycznie od urodzenia byłam w organizacji, mój tata wziął chrzest jak ja miałam 1,5 roku. Sam bardzo wiele poświęcił, żeby zostać SJ, natomiast moja mama nigdy "siostrą" nie została, mimo, że zawsze na zebrania i zgromadzenia z nami chodziła. Po latach mówi, że to dlatego, żeby po prostu z tatą spędzać - tak czy inaczej - czas.
Mój tata nigdy nie był "betonem", chociaż mimo to był dosyć zagorzałym świadkiem. Ale nigdy mnie nie cisnął żebym wzięła chrzest itp. Raczej cierpliwy był, jeździliśmy razem na ośrodki itp. Wspominam te lata akurat bardzo dobrze, dużo wspaniałych osób poznałam i zaliczyłam dzięki temu też wiele fajnych imprez
Chrzest wzięłam tuż po maturze, przed rozpoczęciem studiów. A jak już jesteśmy przy studiach i nauce, to całe życie byłam raczej pilną uczennicą z zamiłowaniem do języków obcych, a także, a może przede wszystkim, otaczającej nas przyrody. Pamiętam, że rodzice zawsze wspierali mnie w nauce, finansowali moje dodatkowe kursy języków, nawet jeśli te nieco kolidowały z zebraniami. Pamiętam, że siostra, która wtedy prowadziła ze mną studium bardzo kręciła na to nosem, no bo jak to, spóźniać się na zebrania tylko dlatego, że mam po południu jakiś tam kurs? No way...
Tak więc nastoletnie lata zleciały mi w atmosferze bezpieczeństwa, nauki i ośrodków. Tuż po chrzcie zaczęłam "chodzić" z pewnym bratem z mojego zboru. Jego rodzina jest bardzo wysoko w hierarchii zborowej i uwielbiają prestiż z tym związany, brat ma coś wspólnego z nadarzynem, ale nie mieszka tam i nie wiem dokładnie. Po roku chodzenia pobraliśmy się i wydawało się, że mam wszystko czego mogłabym zapragnąć. Miałam 20 lat, męża, beztroskie studenckie życie. Najpierw mieszkaliśmy z jego rodzicami, potem wynajęliśmy mieszkanko. Było cudownie.
Tuż przed drugą rocznicą naszego ślubu, mój tata zaczął mnie delikatnie uświadamiać, jaka jest prawda o organizacji. Byłam w szoku słysząc od niego takie słowa. Pamiętam, że spytałam go, czy jest pewny że Szatan go właśnie nie zwodzi... Natomiast argumenty i dowody nie pozostawiały złudzeń. Przez następne pół roku musiałam sama przetrawić ten temat. Pamiętam to uczucie, jakbym była w matriksie, że to co dotychczas uważałam za oczywistość to po prostu jakiś fake. A wierzcie mi, naprawdę nigdy nie byłam jakąś super zapatrzoną w organizację siostrzyczką. Próbowałam przemycać informacje mojemu mężowi, ale on skutecznie mnie zbywał i ganił za to. Mąż był starszym, zapomniałam dodać, tata zresztą też. I tak dla świętego spokoju chodziłam z mężem na zebrania, ale zawsze się na nich wyłączałam i nie słuchałam.
Pewnego dnia odbyło się spotkanie starszych podczas obsługi. Wtedy u nas gościł Kopcik, na którego potem mówiłam Kopeć. Podczas spotkania padło pytanie, czy ktoś z rodziny od któregoś ze starszych studiuje na wyższej uczelni... Zgłosił się mój mąż i został wyproszony za drzwi celem oceny jego kwalifikacji do usługiwania
nikt się za nim nie wstawił oprócz...mojego taty, który wręcz poszedł "na noże" z Kopeciem, żądając biblijnej podstawy. Nawet jego własny ojciec nie pisnął słowa. Pamiętam, że to męża siekło wtedy i stracił chęci, żeby się starać. Pamiętam, że napisał wtedy długi list do Nadarzyna, który oczywiście zlali. Trochę mnie to ucieszyło, bo w końcu przestałam być żoną starszego i w końcu nikt nie wymagał ode mnie określonej liczby godzin w służbie. W tą przestałam się już całkiem angażować, tak na marginesie nigdy tego nie lubiłam, uważałam, że zawracam ludziom głowę nieproszona. Koszmar. Mąż wypisywał mi w sprawozdaniu 4 h miesięcznie, ale sam też nie chodził do służby, raczej liczył sobie godziny ze studium, które jeszcze wtedy mieliśmy z jedną siostrą. Lubiłam ten stan, w którym nie musiałam się spinać ani on się nie spinał. No ale do czasu. Teście skutecznie suszyli mu głowę, co rusz wspominali, że czas się zaktywizować, odzyskać przywileje, mnie co rusz dopytywali, kiedy w końcu skończę te studia, i dlaczego w ogóle studiuje dwa kierunki, jeden by spokojnie mi wystarczył, a ten drugi to taki nieżyciowy (biotechnologia i filologia germańska). Czasem przekornie odpowiadałam, że planuję doktorat.... W międzyczasie kupiliśmy mieszkanie i w marcu zeszłego roku zrobiliśmy parapetówkę. Zaprosiliśmy całą rodzinę. Na tejże imprezie teście dopadli mojego tatę i wywarli presję, żeby się określił czy będzie świadkiem... On zaprzeczył... Zbiegło się to także w czasie, kiedy mój mąż zaczął naciskać na mnie, żebym znowu zaczęła chodzić po domach i na zebrania.. Powiedziałam mu, że jak chce, to proszę, niech chodzi do służby i na zebrania, ale to co ja mogę zrobić to jedynie pójść na zebranie z nim. To już i tak było dla mnie za wiele, bo nie mogłam patrzeć na tych ludzi, którzy go tak okropnie potraktowali na pamiętnej obsłudze (było głosowanie, prawie wszyscy się zgłosili ze strachu przed kopeciem, żeby go ściągnąć z przywileju). Zaczął mnie szantażować, że albo się uaktywnię, albo nie będziemy mogli mieć dzieci, bo one przecież nie mogą się wychowywać w domu podzielonym pod względem religijnym, i że właściwie to nasz związek wtedy też nie ma sensu.
Dwa tygodnie po parapetówce wyprowadził się. Tydzień później złożył pozew o rozwód. Żądał szybkiego, bezproblemowego rozwodu. Błagałam go żeby wszystko przemyślał, prosiłam żeby wrócił. To był najgorszy czas w moim życiu.
To było w kwietniu rok temu. 19 lutego br. sąd orzekł rozwód.
W międzyczasie jeszcze (we wrześniu) odwiedziło mnie dwóch starszych z zaproszeniem na komitet sądowniczy. Poszłam na niego z moim adwokatem od sprawy rozwodowej, bo domyślałam się, że komitet jest bezpośrednio związany ze sprawą, ojciec męża to przecież koordynator grona starszych. Próbowali mi zarzucić zdradę małżeńską. Swoją drogą adwokat był mega ogarnięty i we dwójkę bardzo dobrze poradziliśmy sobie z nimi, mam nawet nagranie z tego zdarzenia
wtedy wręczyłam im list o skutecznym wystąpieniu z organizacji, a jako powód podałam, że nie zgadzam się z rozbijaniem rodzin, który przejawia się w ostracyzmie wobec osoby, która zmieniła poglądy.
Tak jak wspomniałam wcześniej, ostatni rok to było istne trzęsienie ziemi, dopiero teraz zaczynam stawać na nogi i na nowo układać sobie sprawy..