Dzisiaj naszły mnie refleksje dlaczego dzieciństwo w rodzinie Świadków mogło być trudne.
Po pierwsze - wszystko zależało od stopnia religijności (tudzież fanatyzmu) rodziców. Jeżeli rodzic uważał, że gra w gry planszowe to grzech, to nic dziwnego, że wpędzał co chwilę dzieci w poczucie winy, gdy te chciały bawić się z innymi w "szatańskie" zabawy.
Po drugie - dzieci wszystko przeżywają dużo silniej niż dorośli. Na mnie jako nastolatki ilustracje Armagedonu ze Strażnicy czy książek nie robiły aż tak dużego wrażenia. Ale w umyśle dziecka taka ilustracja musiała być przerażająca.
Po trzecie - dystans do różnych nauk. Dzieci takiego dystansu nie mają, wierzą we wszystko bezkrytycznie. Ja natomiast będąc niedługo po chrzcie taki dystans już miałam. Na przykład, gdy była studiowana książka "Proroctwa Daniela". Z chęcią poznawałam tożsamość króla południa i króla północy z czasów starożytnych. Ale jak już doszliśmy do historii współczesnej, to zawsze zadawałam sobie pytanie: Ciekawe skąd oni to wiedzą? Skąd wiadomo, że tu chodzi akurat o rok 1918? Albo że chodzi o dzieje Rutherforda?
Traktowałam te współczesne historie (niepoparte silnymi wersetami), jako jedną z możliwych interpretacji tej historii. Dlatego, gdy zmieniały się "światła" i zrozumienia, to nigdy specjalnie zdziwiona nie byłam.
Ale zdaje się, że byli tacy, którzy święcie wierzyli w każde słówko w literaturze i po kolejnej zmianie świateł doznawali dużego rozczarowania.
Ja rozczarowania nie doznawałam, o czym już kiedyś tu pisałam. I wywołało to zdziwienie niektórych forumowiczów.
A ja z kolei byłam zdziwiona jak można było wierzyć we wszystko tak bezkrytycznie.
No i może stąd niektóre nieporozumienia w czasie dyskusji. Każdy ma swój punkt widzenia - często wpojony jeszcze w dzieciństwie - i nie może zrozumieć, że ktoś patrzy na daną sprawę inaczej.
Króciutko tak z mojego "poletka".
Mama fanatyczna nie była, mnie wystarczyło jako dziecku powiedzieć raz, że gra w karty to gra szatańska, a Piotruś to tez karty. A szachy to gra strategiczna i my śJ w taka gre nie gramy.Mnie wystarczyło raz na zebraniu takie nauki CK, śJ usłyszeć i już się stosowało do nich, bo chciało się podobać Bogu.
Nie przyjmowałam wszystkiego bezkrytycznie, ani zmiany świateł, ani innych mniej lub więcej dziwactw stosowanych w zborach, jak najbardziej, przyjmowałam BARDZO KRYTYCZNIE, ale z niewolnikiem, CK się nie dyskutuje, nie podważa się GŁOŚNO nauk CK, w końcu się wierzyło, że są pośrednikami między samym Bogiem a "drugimi owcami", jak już sie krytycznie po latach głośno odniosłam, to było z ust braci starszych " uuuuuuu tu śmierdzi odstępstwem".
Też tak jak Ty, zadawałam sobie podobne pytania " Ciekawe skąd oni to wiedzą? Skąd wiadomo, że tu chodzi akurat o rok 1918?" Myślałam: tu piszą tak (uczą tak), potem piszą (uczą) inaczej.
Wiele innych pytań się pojawiało, coraz więcej nieścisłości odkrywałam, zatajań przez CK, podwójnych odważników stosowanych w org. co ostatecznie przyczyniło się do mojego odejścia.