Mnie zastanawia fakt, że aby się na szczyt u ŚJ dostać, to trzeba jednak w tej organizacji coś wcześniej niewolniczo podziałać. Czy od początku wiedzieli co to za organizacja czy dopiero na szczycie łuski z oczu opadają?
Sporo wyjaśnia lektura "Kryzysu..." R. Franza. Wynika z niej wyraźnie, że nawet jeśli jesteś szczerym człowiekiem, po przystąpieniu do CK musisz pozbyć się złudzeń. Z drugiej strony - docierasz na szczyt szczytów, wyżej już się u SJ nie da. Masz wszystko, możesz wiele, więc nawet jeśli płacisz za to cenę w postaci kaca moralnego, kilka milionów na prywatnym koncie załatwia sprawę (jestem przekonany, że ONI mają takie konta). Bytność w CK określa zasada K-W-K: kasa, władza, kariera.
Od czasu opisywanych przez R. Franza wypadków minęło już dobre 40 lat, ale mechanizm działania pewnie jest nadal ten sam. Co więcej, przepływ informacji jest silniejszy, trudniej tuszować różne brudy, jak pedofilia czy inwestycje w przemysł zbrojeniowy.
Niezależnie od tego, co myślimy o poszczególnych bałwochwalcach z CK, nie trafiają tam ludzie w ciemię bici. Jak było wcześniej powiedziane, nie ma tam osób z przypadku, lecz zasłużeni i zaufani weterani. Już na szczeblu nadzorcy obwodu można było zobaczyć, czym podszyta jest ta organizacja, o ile oczywiście miało się otwarte oczy. Ba, nawet koordynatorowi zboru może coś zacząć śmierdzieć, jeśli ma kontakt z Nadarzynem. Nie ma opcji, żeby CK nie miało pojęcia, jaki przekręt reprezentują. To jest po prostu niemożliwe. Co więcej, myślę, że są doskonale szkoleni w powtarzaniu kłamstw, które mają mieć znamiona prawdy. Kto wie, może i biorą lekcje u zawodowych szarlatanów. Warto by było, aby osoby zajmujące się zawodowo np. coachingiem przeanalizowały niektóre filmik na broadcastingu.