Vida - kiedy masz tą rozmowę z rodzicami? Czy masz plan A, B i C - tzn. różne wersje odpowiedzi uwzględniające ich ewentualną reakcję?
Właśnie dzisiaj widziałam się rodzicami. Opowiem Wam jak to wszystko obmyśliłam - myślałam, że zrobię tak, że po prostu wszystko opowiem rodzicom - że nie chodzę na zebrania i nie chcę na razie chodzić, bo muszę sobie to wszystko przemyśleć i poukładać (tak jak radziliście - aby nie rzucać ich od razu na głęboką wodę, co było dobrym pomysłem, ponieważ tata bardzo źle zareagował na to wszystko, myślałam, że za chwilę zawału jakiegoś dostanie), opowiem wszystko co działo się w moim wnętrzu przez te wszystkie lata.
Ale szczerze, to było tak, że okropnie się zestresowałam, głos mi się totalnie załamał i dobrze, że tak jak poradziliście napisałam to wszystko wcześniej w liście, więc po prostu im go dałam. W trakcie czytania tata się załamał, wyszedł do innego pokoju i zaczął okropnie płakać, ja też w ogóle byłam w szoku, bo spodziewałam się od wstępu jakiś oskarżeń itd, więc też się popłakałam. Mama również zaczęła płakać, zaczęła przepraszać mnie za wszystko co musiałam przeżyć, była totalnie załamana i nachodziły ją różne refleksje co do jej zachowania i naprawdę szczerze zaczęła ze mną rozmawiać o wszystkim(co nigdy w życiu jeszcze nie nastąpiło, w sensie taka szczera rozmowa między nami). Powiedziała również mniej więcej coś takiego -" ja wiem, że w zborach jest niesprawiedliwość, dzieją się okropne rzeczy, wiem to i nie podoba mi się to, ale nie mogę na razie nic z tym zrobić". Mam taką cichą nadzieję, że zasiałam w niej to ziarnko niepewności, tak strasznie bym chciała, żeby chociaż ona nie tylko dostrzegła to wszystko, ale też zrobiła coś z tą wiedzą. Jeśli chodzi o tatę to powrócił do nas po jakiejś godzinie. W gruncie rzeczy cieszyłam się z jego płaczu, a to dlatego, że to był szczery płacz, pierwsza szczera reakcja taty od... zawsze, nigdy nie zdobył się na coś takiego, żeby pokazać swoje emocje, nie płakał nawet na pogrzebie własnej matki, tylko chodził i pocieszał wszystkich ze swoim sztucznym uśmiechem, mówiąc "no dobrze już, dobrze nie płaczcie już, damy radę". Jest mi go dzisiaj strasznie szkoda, bo widzę jak mocno jest to człowiek urobiony przez organizację. Po tej godzinie płaczu, gdy wrócił do pokoju, prawie natychmiast rozpoczął atak w moim kierunku.... Zaczął myśleć... (od razu zauważyłam ten wzrok) co by tu jej powiedzieć żeby jednak poszła na zebranie, ku mojemu obrzydzeniu zaczął mi puszczać jakieś filmiki z jw.org, ja mu mówię - nie chcę tego oglądać, a on - no to wyślę Ci później wszystko na maila, musisz to oglądać, musisz porozmawiać z braćmi, musisz zadzwonić do brata starszego, musisz powiedzieć wszystkim co myślisz, oni się tak martwią, musisz podjąć szybko decyzję, a ile ci to zajmie to zastanawianie i tak dalej i tak dalej w nieskończoność... Wiecie jak się czułam? To było okropne porównanie - najpierw ta jego szczera reakcja, ten płacz, emocje, a za chwilę - moment - i przemiana w zaprogramowanego robota organizacji, poczułam się jakbym ja była zainteresowaną, osobą która właśnie otworzyła mu drzwi w służbie, a on na siłę silił się, co by tu jeszcze, co by tu wymyślić, jakiego chwytu jeszcze użyć. Nie myślał o osobie, która przed nim stoi, nie myślał o jej uczuciach - działał jak na autopilocie. Może to nic odkrywczego, po prostu dzisiaj poczułam do tego tak okropne uczucie zniesmaczenia, tzn do organizacji do tych metod "obłaskawiania" nowych osób...pewnie dlatego, że już dawno nie miałam kontaktu ze zborem i z tym wszystkim "na żywo". Ojej, to było ciężkie, ale warto było, bo kamień spadł mi z serca, dzisiaj mogę spać spokojnie, jedyne czego chcę, to to, żeby nikt już nie wyręczył mnie w powiedzeniu osobiście rodzicom, że odchodzę całkiem. Teraz zamierzam odczekać trochę, dać rodzicom czas na przemyślenie tego wszystkiego, zastanowienie się i powiem im wtedy, że całkowicie rezygnuję.
Oprócz tego całego nakłaniania itd to było też widać, że rodzice są dla mnie po prostu przemili (tzn widzę, że mama jednak reaguje trochę inaczej, widać, że zaczyna myśleć, ona nic mi dzisiaj nie wmuszała, nie kazała mi nic robić, po prostu widać było, że żałuje tego wszystkiego), co innego pewnie by było, gdybym od razu powiedziała, że odchodzę. Szczególnie tata działa jak typowy Świadek, który właśnie złapał jakąś nową ofiarę w postaci zainteresowanej i widać, że w żaden sposób nie popuści, widać, że zrobi wszystko żeby zaciągnąć mnie na zebranie. A i dodał jeszcze na koniec niesamowicie budujące stwierdzenie (jak dawałam mu tabletki na ból głowy i pytałam, czy nie potrzebuje jeszcze czegoś) - " widzisz, bo nie będą mi takie tabletki potrzebne, jak tylko pójdziesz na zebranie..." no normalnie już przy tym to szczęka mi opadła. Ale podsumowując, cieszę się, że rozbiłam to wszystko na raty, cieszę się, że rodzice na razie wiedzą to co mają wiedzieć, w niedługim czasie pozostaje mi im do przekazania jeszcze wiadomość o odejściu, a w międzyczasie mam jeszcze nadzieję, na jakieś szczere rozmowy z mamą, może uda mi się ją troszkę odmienić i jej pogląd na ŚJ. Dzięki Wam bardzo za pomoc, bo chyba nie byłoby tak dobrze bez Waszych dobrych rad