Witaj, gościu! Zaloguj się lub Zarejestruj się.

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Autor Wątek: Moja słodko - gorzka historia  (Przeczytany 19742 razy)

Offline Lena

Odp: Moja słodko - gorzka historia
« Odpowiedź #60 dnia: 16 Sierpień, 2017, 18:18 »
Łał, ale historia!
Mnie też dzieciaki w szkole prześladowały. Nauczyciele nie byli lepsi... Ale ja nie siedziałam w toaletach tylko pyskowałam równo :).
W mojej rodzinie mama tak reagowała jak twój tata. Najpierw była miła i słuchała, a potem płacz, krzyki i zmuszanie do zebrań....
(Moja historia jest tu opisana).
Dobrze, że masz wparcie u R. Ja też mam teraz tylko męża. A raczej AŻ.



Offline Vida

Odp: Moja słodko - gorzka historia
« Odpowiedź #61 dnia: 30 Październik, 2017, 10:14 »
Już od jakiegoś czasu chciałam Wam napisać o tym, co się dzieje dalej w mojej historii, ale dopiero dzisiaj znalazłam więcej czasu, aby spokojnie napisać te słowa. Osobiście czuję się lepiej, kiedy trochę się tutaj wygadam, bo tak "na żywo" nie mam kontaktu z innymi osobami, które nie są już w organizacji, w związku z czym jestem bardzo wdzięczna za to, że powstało takie miejsce jak to.

Od ostatniego wpisu troszkę się zmieniło - jestem teraz w takim okresie przejściowym w moim życiu - szykuje się dużo zmian. Przez kilka ostatnich mięcy (dla mnie dość mocno stresujących) wydawało mi się, że moi rodzice zaczęli się bardziej przełamywać. Szczególnie jeśli chodzi o mamę, z którą mam większy kontakt. Była dla mnie miła, nie namawiała do niczego (na siłę do pójścia na zebranie, nie wspominała też o pójściu do służby, podczas moich wizyt w rodzinnym mieście), nie przymuszała, a wręcz wydawało mi się, że sama zaczęła wychodzić z inicjatywą rozmów typu "co jest nie tak w organizacji". Po czasie okazało się jednak, że to były tylko pozory i dobrze zaplanowane zabiegi. Mama chyba umyśliła sobie taką taktykę, żeby przyciągać mnie na nowo do zboru. Wiedziała, że przechodzę cięższy czas, dość stresujący, a więc próbowała być miła i nie wkraczać na nieprzyjemne tematy. Po czym, kiedy tylko zaczęłam mówić, że już lepiej, całkowicie zmieniła podejście i zobaczyłam, o co tak naprawdę jej chodziło (m. in. znowu o przyjazd na zgromadzenie... W momencie, w którym mama zorientowała się, że nie da rady mnie namówić na przyjazd, zaatakowała mnie mówiąc, że nic mi się na pewno i tak nie uda, jestem beznadziejna i sama sobie winna wszystkich tych stresów (w związku z tymi zmianami, które się dzieją u mnie)).

Ostatnio, podczas mojej wizyty w mieście rodzinnym (zanim mama odkryła, że nie przyjadę na zgromadzenie), miała również miejsce ciekawa sytuacja. Wszystko było wspaniale – a rodzice (niezmiernie dla mnie mili) starali się kryć fakt, iż przyjechałam (aby nie dowiedzieli się o tym inni bracia, ponieważ oni nic nie wiedzą o tym, że nie chodzę na zebrania). Ja proponowałam wyjście w dane miejsce, po czym mama stanowczo się nie zgadzała (i dosłownie powiedziała mi – mógłby nas tam ktoś zobaczyć, a jeśli nie pódziesz na zebranie, to lepiej żeby nie wiedzieli, że przyjechałaś – rodzice nie widzą nic złego w kłamaniu braciom w ich zborze o tym, że wszystko jest ze mną ok i że dalej chodzę na zebrania).

Na co dzień korzystam z życia. Czuję, że dopiero teraz odkrywam, kim jestem, co lubię, z jakimi ludźmi chciałabym przebywać, co sprawia mi najwięcej radości (czasami żałuję, że tak późno, żałuję zmarnowanych lat, ale wiadomo, że nie da się cofnąć czasu i lepiej późno niż wcale). Czasem czuję się też jak małe dziecko, które wszystkiego musi uczyć się od nowa. Zwykle jestem silna i bardzo mocno doceniam to wszystko co mam. Ale czasami, jak każdy miewam dni, w których się załamuję. Załamuję się i myśę o tym, co będzie (albo załamuję się myśląc, że nic mi nie wyjdzie, że nie jestem wartościową osobą, że przeze mnie moi rodzice będą cierpieć, jednak już z tym typem załamania szybciej sobie radzę). Co będzie kiedy całkowicie odejdę z organizacji, powiem rodzicom, że już nigdy tam nie wrócę. Jakoś nie mogę uwierzyć w to, że przejrzą na oczy – w końcu tyle czasu z nimi rozmawiam, próbuję od tej i od drugiej strony (i wciąż próbuję, staram się na nowo, delikatnie i cierpliwie, tym samym odkładając swoje "pisemne" odejście ze zboru). Nie to, że nie mam cierpliwości, bo jestem osobą bardzo cierpliwą. Tylko czasami nie widzę już sensu, bo zdają się siedzieć „w tym” tak głęboko i wydaje mi się, iż nie dociera do nich żadne z moich słów.

Z każdym kolejnym dniem jest mi lżej i czuję dużą ulgę (tak jakbym wciąż uwalniała się spod wpływu organizacji). Jest dobrze, bo nareszcie czuję się szczęśliwa, czuję że mogę żyć, mieć kontrolę nad swoim życiem i oddychać. Zaczynam robić to, co naprawdę lubię i postępować zgodnie z wyznawanymi przez siebie wartościami. Mimo wszystko brakuje mi tego oficjalnego odejścia z organizacji, które wciąż odwlekam, stawiając na szali moją relację z rodzicami. Nie mogę sobie wyobrazić jakby to miało być... Czy to możliwe, że nie będą się do mnie odzywać... Czy to możliwe, że wybiorą opinię wśród ludzi zamiast relacji ze swoim dzieckiem... Mimo tego, że tak dobrze znam tą organizację, wciąż tak trudno mi to zrozumieć i zaakceptować. Staram się wyobrazić sobie, jak to będzie, kiedy nie pojawią się na moim ślubie, zabraknie ich podczas życia ich wnuka, że nie będzie ich w ogóle w moim życiu.


Bliskie osoby (które nigdy nie poznały organizacji od wnętrza) mówią mi, że to nie jest możliwe, żeby moi rodzice odcięli się ode mnie tak całkiem. Mówią, że na pewno po jakimś czasie będą się odzywać, bo nie dadzą tak rady, bo każdy ma uczucia, a najważniejsze uczucia w życiu, to te do własnego dziecka. A ja nie jestem pewna (tym bardziej, że sama znam przykłady osób ze zboru, które nie odzywają się do swoich dzieci... I tak od wielu lat). Wiem, że moja relacja z rodzicami nigdy nie była „normalna” (zawsze była mocno napiętnowana zasadami organizacji, jako dorosła osoba uświadamiam sobie, że nie otrzymywałam od rodziców takiej prawdziwej miłości, nie była ona widoczna w ich postępowaniu ze mną jako dzieckiem), tak jakby stopniowo wyzbywali się oni swoich rodzicielskich odruchów na rzecz sztywnych zasad organizacji. Nie wiem, czy będą w stanie rozgraniczyć między tym, co nakazuje organizacja, a tym co podpowiada im serce. Niektóre osoby twierdzą, że powinnam iść dalej i żyć, a nie oglądać się na rodziców, bo nie jestem w stanie już na nich wpłynąć. A ja sama wciąż jestem rozdarta i nie wiem co robić (więc nadal próbuję „pracować” nad rodzicami, pomóc im, wydobyć z nich te prawdziwe, „ludzkie” odruchy).

Chcę całkowicie odejść, aby zamknąć za sobą ten rozdział życia i zapomnieć o ciężkich chwilach, ale nie myślałam, że będzie to dla mnie tak emocjonalnie trudne i że tyle czasu zajmie mi pogodzenie się z rzeczywistością. Macie rację, że to, co odcisnęła organizacja w naszej psychice, już na zawsze w niej zostanie, nie da się tego usunąć, a trzeba nauczyć się żyć na nowo. Nauczyć się żyć nie rozdrapując starych ran, nie obwiniając siebie, nie obwiniając innych, nie myśląc „co by było gdyby”... Ale nie jest to z pewnością takie łatwe.



WIDZĘ MROKI

  • Gość
Odp: Moja słodko - gorzka historia
« Odpowiedź #62 dnia: 30 Październik, 2017, 11:35 »
Czytając Twoje wyznanie, wzruszyłem się, czytając o Twoim ojcu, widzę siebie, Syn bał bał się chodzić na zebrania, bo musiał siedzieć a wara ,żeby się ruszył, cisza spokój wzrok skierowany na "OŁTARZ" mówcę, pamiętam jak nie raz z nim wychodziłem i nie raz dostał w skórę, wiązałem z nim nadzieje, bo my przecież tacy fajni jesteśmy, chłopak na moje życzenie zaczął odpływać, przy akceptacji żony, która nie do końca wszystko łapała, zaczął prowadzić podwójne życie a ojca nie było bo gonił za robotą, w końcu machnąłem ręką, bo w zborze świętoszkowatość zaczęła mnie kuć w oczy, Syn wyjechał za granicę 10 lat temu i kontakt jest ale bardzo mierny, jeszcze będąc aktywny w zborze powiedziałem sobie, moja noga nie postanie u niego dopóty, dopóki On nie wróci do zboru. To on pierwszy raz zwrócił mi uwagę na PEDOFILIĘ, wytłumaczyłem problem w swój słuszny i właściwy sposób, czy przyjął nie wiem.Twoje doświadczenie w znacznym stopniu otworzyło mi oczy szerzej w kwestii moich relacji z Synem, którego kocham na zabój, i św.j. nie rozbijają rodzin, sam tego doświadczyłem, że syna bym zmarginalizował a właściwie to uczyniłem. Od miłości do wściekłości jest tylko kawałek.
Szczerze Ci dziękuję za to co napisałaś, jestem Ci wdzięczny, trwaj w postanowieniu bycia szczerym i uczciwym człowiekiem. Natomiast rodzice, też mają uczucia, są skrzywieni przez WTS, jak ja, o innych nie piszę ale podejrzewam że mają podobnie szczególnie Matka, a i Ojciec też może w skrytości uroni łzę, coś o tym wiem, choć uważam się za twardego człowieka, jestem górnikiem pracującym w ścianie, tu dla słabych nie ma miejsca, nie piszę o sile fizycznej,  teraz jak to piszę mam kluchę w gardle.
Jeszcze raz dziękuję. Trzymaj się 


Offline Vida

Odp: Moja słodko - gorzka historia
« Odpowiedź #63 dnia: 30 Październik, 2017, 14:10 »
Również bardzo dziękuję za te szczere słowa WIDZĘ MROKI. Taka historia daje mi też nadzieję na to, że może niekoniecznie teraz, ale może kiedyś moje słowa trafią do rodziców i sami zaczną szukać, zastanawiać się nad tym co mówiłam o tym co się naprawdę dzieje w organizacji. Wiem, że wciąż skrywają prawdziwe uczucia głęboko pod tą maską narzuconą przez organizację (tkwią w niej bardzo długo, odkąd zostali do niej wciągnięci w najgorszym momencie ich życia, kiedy to "uczynni" bracia skorzystali na momencie ich emocjonalnego rozchwiania) i może kiedyś dadzą tym uczuciom zwyciężyć.


Offline HARNAŚ

Odp: Moja słodko - gorzka historia
« Odpowiedź #64 dnia: 31 Październik, 2017, 08:27 »
Ale Wy oboje jesteście teraz ładni, ech :)


WIDZĘ MROKI

  • Gość
Odp: Moja słodko - gorzka historia
« Odpowiedź #65 dnia: 31 Październik, 2017, 08:32 »
Ale Wy oboje jesteście teraz ładni, ech :)

Dzięki, super też Cię lubię. Tylko nie myśl sobie za dużo.
Pozdrawiam, dobrego dnia


Offline Ruda woda

Odp: Moja słodko - gorzka historia
« Odpowiedź #66 dnia: 07 Wrzesień, 2018, 16:31 »
Czytając Twoje wyznanie, wzruszyłem się, czytając o Twoim ojcu, widzę siebie, Syn bał bał się chodzić na zebrania, bo musiał siedzieć a wara ,żeby się ruszył, cisza spokój wzrok skierowany na "OŁTARZ" mówcę, pamiętam jak nie raz z nim wychodziłem i nie raz dostał w skórę, wiązałem z nim nadzieje, bo my przecież tacy fajni jesteśmy, chłopak na moje życzenie zaczął odpływać, przy akceptacji żony, która nie do końca wszystko łapała, zaczął prowadzić podwójne życie a ojca nie było bo gonił za robotą, w końcu machnąłem ręką, bo w zborze świętoszkowatość zaczęła mnie kuć w oczy, Syn wyjechał za granicę 10 lat temu i kontakt jest ale bardzo mierny, jeszcze będąc aktywny w zborze powiedziałem sobie, moja noga nie postanie u niego dopóty, dopóki On nie wróci do zboru. To on pierwszy raz zwrócił mi uwagę na PEDOFILIĘ, wytłumaczyłem problem w swój słuszny i właściwy sposób, czy przyjął nie wiem.Twoje doświadczenie w znacznym stopniu otworzyło mi oczy szerzej w kwestii moich relacji z Synem, którego kocham na zabój, i św.j. nie rozbijają rodzin, sam tego doświadczyłem, że syna bym zmarginalizował a właściwie to uczyniłem. Od miłości do wściekłości jest tylko kawałek.
Szczerze Ci dziękuję za to co napisałaś, jestem Ci wdzięczny, trwaj w postanowieniu bycia szczerym i uczciwym człowiekiem. Natomiast rodzice, też mają uczucia, są skrzywieni przez WTS, jak ja, o innych nie piszę ale podejrzewam że mają podobnie szczególnie Matka, a i Ojciec też może w skrytości uroni łzę, coś o tym wiem, choć uważam się za twardego człowieka, jestem górnikiem pracującym w ścianie, tu dla słabych nie ma miejsca, nie piszę o sile fizycznej,  teraz jak to piszę mam kluchę w gardle.
Jeszcze raz dziękuję. Trzymaj się
WIDZĘ MROKI poryczałam się. po prostu ryczę, bo moja życie było równie zakłamane jak Vidy i również mam rodziców typu - Ty z dawnych lat. u dziecka w którymś momencie wszystko pęka i staje się obojętny przynajmniej na zewnątrz. zawalcz o swojego syna. powiedz mu, że go kochasz, mów mu to cały czas. on na to czeka, tak jak ja czekam, ale się pewnie nie doczekam. doceniaj go , szanuj bo to Twoje dziecko. wiem, że jako górnik (jestem ślązaczką) jesteś twardy, ale w relacjach rodzic - dziecko powieś tą twardość na kołku z napisem ZAPOMNIENIE życzę Ci powodzenia i trzymam kciuki
"Nigdy nie próbuj upodobnić kogoś do siebie. Ty wiesz - i Bóg wie to również - że jeden taki egzemplarz jak ty zupełnie wystarczy"  Ralph Waldo Emerson


WIDZĘ MROKI

  • Gość
Odp: Moja słodko - gorzka historia
« Odpowiedź #67 dnia: 11 Wrzesień, 2018, 09:26 »
Nie napiszę dużo,                 DZIĘKUJĘ. :)
Pozdrawiam