Świadkowie Jehowy - forum dyskusyjne

BYLI... OBECNI... => BYŁEM ŚWIADKIEM... nasze historie => Wątek zaczęty przez: Vida w 12 Kwiecień, 2017, 18:08

Tytuł: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 12 Kwiecień, 2017, 18:08
Tak jak obiecywałam – opowiem Wam jak to ze mną było, z góry przepraszam za błędy i za to, że może piszę zbyt chaotycznie i jest tego dość dużo, jednak myśli same napływają mi do głowy i chcę jak najszybciej uchwycić każdą z nich. W sumie wstydzę się trochę tego, co zaraz przeczytacie. Widać tutaj jak na dłoni nagą prawdę o mnie i czytając to, dziwię się, że sama przed sobą bałam się przyznać do wielu rzeczy. A więc, zaczynamy...


Rozdział I – dzieciństwo

   Od małego wychowywałam się w mocno wierzącej rodzinie Świadków (rodzice poznali prawdę jak miałam 3 lata) – tato bardzo mocno wierzył (i wierzy) we wszystko co u słyszał na zebraniach, wymagał bezwzględnego podporządkowania się wszystkim zasadom, a mama przez cały czas udawała (i udaje) uduchowioną siostrzyczkę, tak na prawdę narzekając do mnie codziennie na to jaką niesprawiedliwość widzi w zborze (jednak nic z tym więcej nie robiła i nie zastanawiała się co tu jest nie tak, po prostu zawsze mówiła, że za dużo braci nie stosuje się do zasad i że musimy być cierpliwi, bo Jehowa wszystko widzi, ale ta sprawiedliwość nie nadchodziła – żony starszych nadal robiły co chciały, nie mówiąc już o ich rozpustnych dzieciach).

 [Nie chciałabym abyście odnieśli tutaj wrażenie, że nie szanuję/ nie kocham moich rodziców, bo wciąż, chociaż łamią mi serce, kocham ich najmocniej na świecie.]

   Rodzice od małego zabierali mnie na zebrania, bardzo dobrze pamiętam tą specyficzną nudę, pamiętam też jak raz ojciec podczas wykładu dosłownie wyszarpał mnie z sali, ponieważ (mając 4/5 lat) bawiłam się chusteczką do nosa, nieraz bił mnie również w składziku na miotły, jeśli za bardzo "rozrabiałam". Bałam się odmawiać pójścia na zebranie, do służby, ponieważ rodzice byli na mnie wtedy okropnie obrażeni, albo kończyło się to krzykami czy płaczem mamy lub stwierdzeniem "Jehowa będzie taki smutny i nie będzie Cie już lubił" – co bardzo mocno działa na takie małe dziecko. Wyjść do służby (już w tym wieku) okropnie nie lubiłam (no chyba, że mówimy o wizycie u starszej pani, mającej kilka słodkich kotków), strasznie mnie to nużyło, a jak można się domyślić wraz z wiekiem – wstydziło. Nigdy nie byłam przykładnym dzieckiem świadków – takim, które z radością pokazuje się innym na zebraniu i mówi "popatrzcie, a Karolek już się zgłasza, chociaż ma tylko 4 latka; a moja Zosia to już sama głosi", może to dlatego, że tak na prawdę zawsze czułam, że coś jest nie tak jak być powinno. Nie chciałam się zgłaszać (ogólnie byłam bardzo nieśmiała), nie chciałam chodzić na zebrania, nie było się czym chwalić, jak jedynie tym, że byłam w gruncie rzeczy dzieckiem bardzo posłusznym, cichym i robiłam to, co rodzice mi kazali(nie miałam zbytnio innego wyboru). To co lubiłam w zebraniach, to fakt, że było tam sporo dzieci – czyli moi jedyni znajomi – na innych (w tamtym okresie, czyli przedszkolnym) rodzice nie pozwalali.

[I tutaj kolejna dygresja – może Was dziwić, że tak sporo mówię o tamtym okresie, jednak po pierwsze (w tym wypadku niestety) mam świetną pamięć i bardzo dobrze zachowane wspomnienia z całego dzieciństwa, dlatego staram się tutaj też troszkę o nich opowiedzieć, a po drugie to już w tamtym czasie rozpoczęła się tak na prawdę moja droga odchodzenia od prawdy]

   Pierwszym moim prawdziwym koszmarem był właśnie czas, kiedy poszłam do przedszkola (zanim tam trafiłam, tak bardzo chciałam tam iść).  Tam okazało się, że nie jestem normalnym dzieckiem. W przedszkolu miałam przez chwilę jedną koleżankę, wszyscy pozostali ograniczali swój kontakt ze mną do wykradania rzeczy z mojego plecaka, zjadania mojego jedzenia, zabierania mi wszystkiego. Nazywali mnie (jak pewnie wielu z Was) kociarą i wołali za mną "kici, kici", a ja jako małe dziecko, początkowo nie mogłam w ogóle zrozumieć o co tutaj chodzi. Dojście do sedna problemu nie zajęło mi jednak wiele czasu. Wiedziałam, że chodzi o moje wyznanie, wiedziałam też, że tam nie mogę nic z tym więcej zrobić (pochodziłam z niewielkiej miejscowości, wszyscy znając się, znali też dobrze moich rodziców i ich wyznanie). Nie pozostało mi więc nic innego jak żyć te kilka lat spotykając się z takimi zachowaniami codziennie. Myślę, że niejeden dorosły zwariowałby mając do czynienia z takim nękaniem. Ja też "zwariowałam". Codziennie budziłam się wymiotując i zasypiałam tak samo. Nie mogłam jeść, normalnie spać (ciągłe koszmary, lęki). Moja mama, która jako dorosła osoba, wydaje mi się, że powinna coś z tym zrobić, jednak nie pomogła mi w żaden sposób. Ciągnące się w nieskończoność dni w przedszkolu spędzałam w toalecie, aby jak najmniej mieć do czynienia z tamtymi dziećmi. Już jako sześcioletnie dziecko byłam totalnie wykończona nerwowo i bliska załamania. Wiedziałam już, co muszę zmienić. Poprosiłam rodziców, aby do podstawówki iść do innej szkoły. Pamiętam jak dziś, tą zestresowaną sześciolatkę, która błagała Boga ze łzami w oczach "proszę, niech tylko przyjmą mnie do tamtej szkoły". Jak tak się stało, to tak samo długo i mocno dziękowałam. Jednak nie przyczyniło się to do pogłębienia mojej "wiary" [co do mojej wiary w tamtym czasie – jako 6- latka wierzyłam mocno w Boga, wiedziałam, że musi istnieć – wierzyłam i to traktowałam go bardzo realnie, jednak nie łączyłam wiary w Boga z tym co proponowali Świadkowie, byłam chyba dość mądrym dzieckiem], wręcz przeciwnie – wiedziałam już, że muszę ukrywać moje wyznanie. I tak przetrwałam całą podstawówkę, szkołę średnią. Wtedy, muszę Wam przyznać - nie było tak źle.

Rozdział II – szkoła


W szkole zyskałam nareszcie znajomych i przyjaciół. Nikt oprócz nauczycieli nie wiedział jakiego jestem na prawdę wyznania. Nie przyznawałam się nikomu, gdy przychodził temat świąt, wymyślałam różne bajeczki, a nikt w sumie nie był też zbytnio tym zainteresowany, więc zwykle nie musiałam wcale o tym rozmawiać. Pod koniec podstawówki zaczęłam obchodzić urodziny, choć oczywiście bez wiedzy rodziców. Żyło mi się bardzo dobrze – moje życie towarzyskie kwitło, mimo tego, że nie mogłam wychodzić prawie nigdzie po szkole. Przyjaźnie, które wtedy powstały, przetrwały do dzisiaj. Dowiodłam wtedy sama sobie już całkowicie, że "światusy" to cudowni i kochani ludzie, że mogą być 1000 razy lepsi, niż ci, spotkani w zborze.

[Czas na kolejne wtrącenie – w zborze poznałam mnóstwo niesamowitych ludzi, przecież wiele z Was również wywodzi się właśnie stamtąd, to wiecie o tym doskonale, że mimo wszystko są tam wspaniałe osoby i równie mocno żałuję moich przyjaciół, którzy jednak nie chcieliby już teraz być nimi nazywani]

   Tym przyjaciołom (spotkanym w szkole), takim od serca, powiedziałam w końcu (w okresie licealnym) wszystko o moim wyznaniu, rodzicach i problemach. Oni wysłuchali, zrozumieli i byli przy mnie cały czas, kiedy tego potrzebowałam, jestem im za to ogromnie wdzięczna. A sytuacji takich, było niestety sporo. W liceum nadszedł kolejny, trudny czas, kiedy to okazało się, że jestem chora na chorobę, która zostanie ze mną do końca życia. Załamałam się. Przede mną były trzy lata wyjazdów po różnych szpitalach, ciągłe siedzenie u lekarzy. W sumie jednak, często myślałam o tym, że cieszę się z tej choroby – nie musiałam głosić, chodzić tak często na zebrania i nikt się na mnie o to nie wściekał. Mniej więcej w tym czasie przechodziłam też przez poważną depresję, miałam kilka razy ochotę się zabić. Moi rodzice o niczym nie wiedzieli. Nie pytali. Nie rozmawiali. Nie chcieli wiedzieć. Gdyby nie tamci ludzie, którzy byli wtedy ze mną, te wzgardzone przez moich rodziców "światusy", nie byłoby mnie tutaj. Moi rodzice przez cały czas zachowywali się, jakby nie było żadnego problemu – jak było za czasów przedszkola, tak było i teraz. Jednak najgorsze było dopiero przed nimi.
W tym okresie już w 100% upewniłam się, co do tego, że organizacja nie jest uroczym miejscem. Zaczęłam dostrzegać wszystkie te sztuczne uśmiechy, widziałam, że to nie jest braterska miłość. Zaczęłam dostrzegać rozbieżności w literaturze, szukać i badać na własną rękę, aby do końca upewnić się, że to nie jest prawda. Na zebraniach czułam, że nie jestem w stanie wysiedzieć i słuchać tego wszystkiego, udawanie i granie ułożonej nieochrzczonej głosicielki, było dla mnie okropnie trudnym zadaniem.

Rozdział III – pierwszy i ostatni chłopak, czyli zwierzenia zakochanej nastolatki

Nazwijmy go R. R był jednym z moich najlepszych przyjaciół. Był ze mną zawsze. W mojej depresji, chorobie, kłótniach rodziców, w mojej samotności, gdy nie mogłam wyjść z domu po zajęciach w szkole. W zasadzie szkoła była jedynym miejscem gdzie miałam szansę spotkać inne osoby, spoza zboru. Nigdzie indziej nie wychodziłam, dosłownie nigdzie, to było tak – szkoła – dom – szkoła – dom – zebranie – służba i od nowa. Dostępu do internetu również nie miałam, chyba dopiero jakoś na początku liceum rodzice kupili mi laptopa. Ciężko było więc utrzymywać ze mną jakikolwiek kontakt, więc na prawdę jestem wdzięczna ludziom, który mimo wszystko byli chętni się ze mną przyjaźnić. R miał chyba do mnie słabość od początku. Rodzina R też nie była jedną z bardziej udanych. Może dlatego tak dobrze się rozumieliśmy, prawie bez słów. Ta znajomość, wydawało by się, taka zwykła, szkolna, była tak na prawdę bardzo silna i głęboka. Nic dziwnego, że po jakimś czasie przerodziła się w uczucie prawdziwej (a nie jak to moja matka zwykła mawiać "przelotnej") miłości. I to był początek problemów moich rodziców. Kiedy tylko dowiedzieli się, jak bardzo ich dziecko rozmija się z zasadami, dostali szału.


I zaczęło się pranie mózgu. Studiowanie, wizyty starszych, wszystkie te żenujące rozdziały z książek młodzi ludzie pytają, o jeju, aż jak to sobie przypomnę to robi mi się niedobrze. I co? Jak myślicie, dało to coś? Oczywiście macie rację, przyniosło odwrotny efekt. Zakazany owoc smakuje najlepiej, jednak w moim przypadku to było na prawdę prawdziwe uczucie i nie była to chęć robienia na złość rodzicom, niestosowania zasad. Po prostu kochałam go (i kocham), niesamowicie.

[Tak tak, moje życie jest, pomijając całą resztę, cudowną historią miłości. Jesteśmy razem już 10 lat i chwile razem to najwspanialszy czas mojego życia :) ]

Tak więc R i ja, mimo wszystkich przeciwności byliśmy razem. Spotykaliśmy się ukradkiem lub urywaliśmy się z lekcji, żeby gdzieś pójść. Teraz, jak to wspominam, to jest to czysty sentyment, jednak wtedy to nie było aż tak kolorowo. Dla młodych osób, które przeżywają dopiero swoją pierwszą miłość, takie ograniczenia jak zakaz spotykania się po szkole i fakt, że nikt ze zboru nie może nas razem zobaczyć, był dużym utrudnieniem. Ale jak widać nic nie powstrzyma prawdziwej miłości :p To były czasy... Oprócz miłosnych uniesień, w domu czekali na mnie wściekli rodzice. Próbowali mi moje "zauroczenie" wybić z głowy różnymi sposobami, a to mama próbowała mnie zeswatać z każdym z synów jej koleżanek ze zboru, a to zmusili mnie to wyjazdu na ośrodek pionierski (na którym btw działy się rzeczy gorsze, niż to co ja wtedy robiłam z moim chłopakiem, ale to już pomijając), a to wysłali mnie na dwa tygodnie do babci, zabierali telefon, no w skrócie robili wszystko, tylko żebym rozstała się z R. Nic z tego jednak nie wyszło, ponieważ wtedy to wpadłam na genialny plan, który pogrążył mnie w ciągłym stresie na kilka dobrych lat mojego życia – kłamanie rodzicom, że nie jestem z nim. Było tak – przez pierwszy rok udawało mi się to wszystko skrzętnie ukrywać. Później mama zaczęła coś podejrzewać, wypytywać i się zaczęło od nowa. Ciągłe podejrzenia, ciągłe "podchody" między mną, a mamą. Jeśli mogłabym cofnąć czas, to powiedziałabym od razu prawdę. Jednak wtedy, nie wydawało się to takie oczywiste. Rodzice mieli nade mną pełną kontrolę, nie mogłam nic robić bez ich wiedzy, wywierali na mnie ogromną presję, byłam pewna w 100%, że jeśli im się przeciwstawię w ten sposób, to wyrzucą mnie z domu. Teraz już wiem, że trzeba było tak zrobić wtedy. Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście, dałabym sobie jakoś radę, ale wtedy wydawało mi się, że nie ma innego wyjścia z tej sytuacji. Myślałam sobie, że po jakimś czasie rodzice zrozumieją i... po części miałam rację. Po dwóch/ trzech latach moja mama sprawiała wrażenie, jakby pogodziła się z tym, że R jest moim chłopakiem. Starała się jednocześnie o to, aby zaczął on chodzić na zebrania, a ja podjęłam ten temat i razem z R urządziliśmy przedstawienie pt on udaje, że staje się Świadkiem. Wiem, pewnie wielu z Was wyda się to śmieszne i niemożliwe, że coś takiego doszło do skutku i że byliśmy do tego zdolni. Ale tak, tak właśnie się stało, ale spokojnie, R nie ochrzcił się, nie chodził nawet do służby. Po prostu czasami przychodził na zebrania i to nie do mojego zboru, ale gdzie indziej, ważne, żeby ktoś słyszał, że on tam był, a wtedy moi rodzice byli spokojni. Czas mijał, kończyła się szkoła, R wciąż nie był jeszcze ochrzczony, ale... fakt pominęłam to – ja byłam! Tak, może to dziwne (sama wciąż się nad tym zastanawiam ki diabeł mnie ku temu popchnął...), ale tak właśnie się stało i w wieku 18 lat byłam już ochrzczona. Doprowadził do tego w większości przymus, który czułam ze strony rodziców przede wszystkim( pytania na każdym studium o to kiedy się wreszcie ochrzczę, czy o tym myślę), ale też uszczypliwych braci ze zboru – "wszyscy w Twoim wieku są już ochrzczeni, popatrz Adam ma 15 lat i będzie już brał chrzest, a na zgromadzeniu chrzcił się 10- latek!". Nie mogłam już tego znieść, miałam też przeświadczenie, że kiedy się ochrzczę, będę miała na chwilę spokój z rodzicami. Bardzo chciałam wyjechać po ukończeniu szkoły na studia. Rodzice mieli dla mnie już inny plan – najlepiej studia w naszym malutkim mieście i pracę, w ich zakładzie, a może wysłanie mnie na ośrodek pionierski i zachęcanie do bycia pionierką na stałe, ważne, że pod ich okiem – moja przyszłość była już obmyślona, zaplanowana i gotowa. W mojej podświadomości słyszałam jednak wyraźny głos – dłużej już tu nie wytrzymasz i choćby nie wiem co jedź, jak najdalej, a uwolnisz się od tego wszystkiego, nareszcie będziesz mogła być sobą.

Rozdział IV – studia

I tak zadecydowałam – jadę – chcecie czy nie, jadę jak najdalej stąd. I wyjechałam. Myślałam, że zdobędę się na to, aby już wtedy odciąć się całkiem od rodziców. Ale nie starczyło mi siły. Kiedy, po długich kłótniach, wizytach braci, zgodzili się na wyjazd na studia, tak się tym faktem cieszyłam, że pozwoliłam im wybrać wszystko – kierunek na jaki mam iść (tak, zgodzili się żebym żebym szła na studia, ale na ten kierunek, o którym oni mówią, że jest dobry) mieszkanie itd – ważne, że miałam być daleko od nich i to w tym samym mieście z ukochanym R.
Zapowiadało się dobrze, a wyszło.... fatalnie. Okazało się, że rodzice znaleźli sposób, aby mnie kontrolować. Oczywiście chodziłam początkowo na zebrania w nowym mieście (okazało się, że i tutaj rodzice znają wielu braci), ale nie wytrzymałam długo – tu nikt nie zmuszał mnie do wyjść do służby, z których zrezygnowałam prawie od razu, ciężko mi było jednak z zebraniami, ponieważ rodzice mieli stały kontakt z braćmi z mojego zboru. Nie mogłam już jednak wytrzymać dłużej tej całej gry, w końcu nie jestem dobrą aktorką – po jednym zebraniu byłam zwykle totalnie wykończona. Nie mogłam wytrzymać tego, że wciąż czułam się jak na uwięzi – tak daleko, a jednak rodzice wciąż wiedzieli co, z kim, kiedy robię (bynajmniej nie ja im o tym donosiłam). Coś pękło, kiedy w dzień moich 20 urodzin świętowałam ze znajomymi i nagle zobaczyłam wiadomość od mamy, coś w stylu - " wiemy, że nie byłaś na zebraniu, nie ma cię na mieszkaniu, gdzie jesteś, co to ma być?!". Rozpłakałam się wtedy i postanowiłam, że dłużej tego nie zniosę, nie chcę kłamać, nie chcę udawać, chcę po prostu żyć. Już następnego dnia wyprowadziłam się z tamtego mieszkania. Pojechałam do R i tak zamieszkaliśmy razem. Przez jakieś 1,5 roku nie miałam kontaktu z rodzicami (oprócz początków, kiedy pisali "wróć do zboru, bo każemy policji cię szukać i i tak Cię znajdziemy..."), z braćmi. Czułam się dobrze, czułam się zdrowa, nareszcie. Tęskniłam, ale mówiłam sobie, że tak będzie lepiej. Gdyby nie śmierć jednego z członków mojej rodziny, nie spotkałabym się już z rodzicami wcale. Na tym pogrzebie jednak, wydawało mi się, że się zmienili, że już nie są tacy jak dawniej. Coś we mnie pękło, poczułam, że bardzo mi ich brakuje, że bardzo za nimi tęsknię, że chcę mieć rodziców. Postanowiłam im i sobie dać jeszcze jedną szansę. I nie wiem dlaczego, znów dałam się wciągnąć w tą grę...

Rozdział V – życie

Rozpoczęło się od nowa – tylko tym razem udawanie, że R i ja nie mieszkamy razem, że on jest nieochrzczonym głosicielem itd.... [Btw R musiał mieć do tego wszystkiego dużo cierpliwości]
Udawaliśmy, udawaliśmy, udawaliśmy i tak przez kilka dobrych lat. Żyło się nam dobrze, razem. Rodzice uspokoili się, zaakceptowali R i to, że jeszcze się nie ochrzcił, wciąż wyczekiwali tego, że wkrótce to zrobi. Żyło się dobrze, oprócz moich nieustannych wyrzutów sumienia, nieustannych koszmarów o tym, że rodzice się dowiadują o tym całym kłamstwie. Byłam zła na siebie, tak jak byłam zła za czasów szkolnych, że nie jestem w stanie stawić czoła rodzicom i że jestem na tyle słaba, że muszę wciąż kłamać i spalać się przy tym. Starałam się sobie to wszystko poukładać w głowie. Starałam się sobie powiedzieć, że robię dobrze. Bez skutku, zawsze się winiłam i chciałam to jak najszybciej zakończyć. Ułożyłam sobie plan, ustaliłam konkretną datę, kiedy to miałam powiedzieć rodzicom o wszystkim – tą mowę wygłosiłam w głowie miliony razy. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale chciałam przestać kłamać o tym, że wciąż chodzę na zebrania i o tym, że R kiedyś się ochrzci. Chciałam dać rodzicom szansę, wciąż myślałam -"a co jeśli oni mnie nie zostawią, co jeśli wybiorą mnie, zamiast religii, a ja im nie daję tej szansy?" - musiałam więc spróbować i bardzo chciałam. I tutaj przechodzimy do tego...


Rozdział VI – co jest teraz


Okazało się, że nie będzie mi dane zrobić tego moim sposobem. Około 2 tygodni temu, do moich rodziców zadzwonił ktoś życzliwy i wszystko im powiedział, myślę, że nie w taki sposób, w jaki ja chciałabym im to przekazać. Wydaje mi się, że na to zasłużyłam, mogłam szybciej zdobyć się na to, żeby im wszystko wyjaśnić. Teraz czekam, na spotkanie z nimi, w najbliższych dniach i umieram ze stresu. Przypuszczam, że chcą się z potkać z myślą na moje "nawrócenie", tak bardzo bym chciała, żeby powiedzieli "nie odrzucamy Cię, trudno, wybrałaś własną drogę, ale będziemy Cię wspierać", jednak wiem, że to tylko marzenie. Znowu układam swoją mowę miliony razy. Chciałabym w jakiś sposób otworzyć im oczy, pokazać, w czym w rzeczywistości żyją, ale wiem, że to nie będzie możliwe, ponieważ siedzą w tym zbyt głęboko. Pozostaje mi więc powiedzenie całej prawdy o moim życiu, o tym, że nigdy nie było okazji, aby porozmawiać na prawdę szczerze, o tym co czuję, no chyba, że i teraz nie dopuszczą mnie do głosu. Strasznie żałuję tego, że kłamałam. Wiem, że mogłam od początku szczerze przyznać się, że to wyznanie nie jest dla mnie i po prostu odejść, ale nie mogłam, byłam za słaba, zbyt młoda i głupia, żeby to zrobić i będę to sobie chyba wyrzucać do końca życia.

I tak, wiem, że potrzebuję psychologa, a sami wiecie, jak długie są kolejki(tak, tak wiem głupie tłumaczenie...). Niejednokrotnie próbowałam się dostać do kogoś dobrego, jednak po roku czekania rezygnowałam. Myślę, że teraz jest dobry czas, aby ponowić te starania i rozprawić się ze sobą, z czyjąś pomocą. Tym bardziej, że jak myślę o sobie, to jestem totajnie rozdarta – raz wydaje mi się, że jestem okropnym człowiekiem. Bo jak można przez tyle lat kłamać rodzicom o każdym aspekcie swojego życia. Ale z drugiej strony, zawsze robiłam to dla nich, zawsze myślałam, że to dobre rozwiązanie, "pomęczę się w zmyślaniu, ale nasza rodzina będzie razem", "jak powiem rodzicom prawdę, to mama dostanie jeszcze większego załamania nerwowego niż ma, a tato nie będzie mógł z tym żyć",. Zawsze, kiedy wyobrażałam sobie moment, w którym mówię im - " nie chcę być już Świadkiem" – płakałam, bolało mnie serce, tak mocno, że nie chciało mi się istnieć. Więc mówiłam sobie – "robisz dobrze, chronisz ich i chronisz siebie, bo dzięki temu wciąż możecie rozmawiać, być ze sobą i dla siebie, wciąż są obecni w Twoim życiu, nie możesz jeszcze im powiedzieć, jeszcze nie jesteś gotowa od nich odejść" – i nie wiedziałam, że nigdy nie będę gotowa.

Wiem, że moja historia nie jest może najgorszą wersją tego, co może się wydarzyć w życiu świadka. Jednak dla mnie osobiście była to ciężka droga, nie jestem osobą zbyt silną, często się załamywałam, często miałam już dość, często wspomnienia wracają. Teraz mogę jednak szczerze powiedzieć, że jest już lepiej. Przygotowywałam się na to (że muszę opowiedzieć rodzicom całą prawdę) przez te wszystkie lata. Jeśli to zdarzyłoby się wcześniej, to chyba załamałabym się całkiem, jednak czuję, że teraz dam radę. Ale mimo wszystko to tak boli. Ten ból... jeśli go nie znacie, to mogę go porównać tylko z bólem po śmierci ukochanej osoby. Czuję się tak, jak wtedy, gdy zmarła moja babcia, a ja stojąc na cmentarzu, będąc w jej domu, wciąż nie mogłam uwierzyć, że jej już nie ma. Chciałabym jak najszybciej wypełnić tą wewnętrzną pustkę, wiem, że z czasem to się uda. Czuję, że nie mam siły konfrontować się z rodzicami, bo nie mam siły widzieć ich płaczących, załamanych, odjeżdżających ze słowami, że już nigdy nie będziemy ze sobą rozmawiać, myślących o mnie dokładnie w ten sposób przedstawiony na filmach świadków (dziecko wychodzące z domu, trzaskające drzwiami się tu nie sprawdzi, ale konwencja jest taka sama, załamani rodzice, siedzący w domu nad biblią, jeju nie wiem czy tylko ja tak mam, ale jak widzę ten obraz przed oczami, to wywołuje to u mnie okropnie nieprzyjemne uczucie, albo nawet ten okropny film, chyba z ostatnich zgromadzeń, kiedy matka nie odbiera telefonu od córki – to budzi we mnie obrzydzenie) ale wiem, że to jest konieczne, nie liczę, że zrozumieją mnie w jakimś stopniu, ale może kiedyś....


Tyle razy już mówiłam sobie w głowie, co mogłabym im powiedzieć. Ale myślę, że kiedy ich zobaczę, to i tak nie będę mogła powiedzieć tego wszystkiego. Myślę, że pozostanę przy powiedzeniu szczerej prawdy, prosto z serca. Jeśli tego nie przyjmą... cóż nie tylko ja żyję z myślą, że moi właśni rodzice mnie nienawidzą. Dziwne tylko, że przez tyle lat oszukiwałam się, że mnie to nie spotka... I potrafiłam na prawdę o tym zapomnieć na długie tygodnie.

I to by było chyba na tyle. Przyznam Wam, że ciężko mi się to pisało, oj bardzo ciężko. Tak samo trudno, jak teraz jest mi ze sobą. Ale cóż, życie toczy się dalej, mam nadzieję, że może jeszcze mnie kiedyś pozytywnie zaskoczy.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Roszada w 12 Kwiecień, 2017, 18:18
Szkoda, że na raty nie rozbiłaś.
Przeleciałem ekspresem.
Zaszokowało mnie, że w szkole podstawowej już:

Cytuj
Zaczęłam dostrzegać rozbieżności w literaturze, szukać i badać na własną rękę, aby do końca upewnić się, że to nie jest prawda.

Aż nie chce mi się wierzyć. :-\
Owszem w średniej czy na studiach.
Może ci się 'zlało' to w czasie, albo źle zrozumiałem. :-\
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: CzarnySmok w 12 Kwiecień, 2017, 18:21
Jestem szczerze wzruszony (poruszony - na pewno) ta historia. Dziękuję.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Dietrich w 12 Kwiecień, 2017, 18:45
Poruszyła mnie Twoja opowieść. Zwłaszcza brak wsparcia ze strony rodziców. Straszne uczucie. Przeżywałem w dzieciństwie coś podobnego, ale na szczęście nie ze względu na religię. Dlatego dziś swoim dzieciom zawsze powtarzam, że cokolwiek by się stało - zawsze będą moimi dziećmi i mogą na mnie liczyć. Dużo sił życzę.  :)
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 12 Kwiecień, 2017, 18:48
Szkoda, że na raty nie rozbiłaś.
Przeleciałem ekspresem.
Zaszokowało mnie, że w szkole podstawowej już:

Aż nie chce mi się wierzyć. :-\
Owszem w średniej czy na studiach.
Może ci się 'zlało' to w czasie, albo źle zrozumiałem. :-\


Tak, tak zlało mi się to w tekście, miałam na myśli czasy gimnazjum/ liceum.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: listonosz w 12 Kwiecień, 2017, 19:03
Dzieki Vida za opowiedzenie swojej historii ! . Naprawde przeszlas wiele i to ,ze  radzisz sobie jakos z tymi problemami swiadczy ,ze jednak jestes silna osoba .
Trudno Tobie cos radzic w takiej sytuacji. Ty znasz twoich  rodzicow najlepiej  i wiesz jak z nimi rozmawiac.
Moze jednak byloby rozsadne rozlozenie na raty wiadomosci o Twoim odejsciu . Aby mieli czas przyzwyczaic sie do tej mysli ?
Cos w rodzaju : ze przestajesz co prawda chodzic na zebrania , bo potrzebujesz dystansu aby sobie wszystko przemyslec, ale ze sprawa jest jeszcze otwarta , decyzji jeszcze nie podjelas.
Byc moze tez bardziej celowe byloby napisanie do rodzicow listu z wyjasnieniami . To pozwala podejsc do sprawy z wiekszym dystansem .
Dobrze jest , ze mozesz liczyc na Twojego partnera , bo rzeczywiscie czekaja Was  trudne przejscia i byc moze Twoi rodzice zdecyduja sie zerwac kontakt .
Zycze Wam powodzenia i wytrwalosci na obranej drodze.

 
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Matylda w 12 Kwiecień, 2017, 19:08
Uffff.jestem w szoku.Niby nic nowego większość z nas ma trudne historie ale każda kolejna porusza wszystkie nerwy.
Ja wiem że to się łatwo mówi ale Dziewczyno Ty nie jesteś włsnością swoich rodziców! Natura czy tam Bóg,jak kto woli,dała im taką szansę że powołali Ciebie do życia ale nie są Twoimi właścicielami i nie musisz rwać włosów z głowy że nie spełniłaś ich oczekiwań.
Jak Twoi rodzice chcą spełnionych oczekiwań to niech sobie hobby znajdą,zaczną wędkować albo szydełkować,wtedy uzyskają oczekiwane rezultaty.
Masz prawo żyć własnym życiem z kimchcesz i jak chcesz i radzę Ci ze szczerego serca oświadcz im tylko co następuje,przestań grać i udawać żeby oni mieli lepsze samopoczucie i pozwól życiu trwać,pozwól sobie na popełnianie błędów i płacz za rodzicami,płacz ale nie pozwól im zeby decydowali o twoim życiu.
Świadkowscy rodzice to nie są kochający rodzice,to są niedojrzali egoiści którzy w zamian za złudną obietnice że będą mieli w raju dom z ogrodem i lwa z barankiem na trawniczku,robią teraz z siebie małpy i kukiełki i pozawalaja zeby kilku ludzi z ameryki pociągało z sznureczki.
Ich prawo,ich wola ale Ty nie musisz tak zyć i nie musisz robić sobie żadnych wyrzutów
Szukaj jak najszybciej kontaktu z psychologiem i nie pozawalaj dłużej manipulować sobą.

Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: czarnaowca w 12 Kwiecień, 2017, 19:09
Szokujące wyznanie, ale wiedz, ze wielu byłych świadków wychowanych "w prawdzie" przechodziło podobne sytuacje.
Skoro wszystko wyszło na jaw, moze napisz list do rodziców, w którym opiszesz wszystko to, co chciałaś im powiedzieć, uczucia, emocje, to jak przez te wszystkie lata cierpiałas. Pozostaje wierzyć, ze zrozumieją i nie urwą kontaktu. Na pocieszenie Ci powiem, ze moi po takim wyznaniu zrozumieli i mam z nimi normalne kontakty.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Matylda w 12 Kwiecień, 2017, 19:17
Szokujące wyznanie, ale wiedz, ze wielu byłych świadków wychowanych "w prawdzie" przechodziło podobne sytuacje.
Skoro wszystko wyszło na jaw, moze napisz list do rodziców, w którym opiszesz wszystko to, co chciałaś im powiedzieć, uczucia, emocje, to jak przez te wszystkie lata cierpiałas. Pozostaje wierzyć, ze zrozumieją i nie urwą kontaktu. Na pocieszenie Ci powiem, ze moi po takim wyznaniu zrozumieli i mam z nimi normalne kontakty.

Bardzo dobry pomysł z napisaniem listu.Tylko ż enie spodziewała bym się cudów po rodzicach którzy straszą 20sto latkę  że bedą jej przez policję szukać.
Twoi rodzice czarnaowco są jak widać chlubnymi wyjątkami w tej chorej sekcie i tylko sie cieszyć.Moja mama nie tylko straszyła policja ale i ją wezwała żeby mi uniemozliwć wyprowadzenie się z domu.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Tazła w 12 Kwiecień, 2017, 19:43
 Witaj :)
 

   Chyba większość nas dzieci wychowanych w prawdzie, na przekór żyło w kłamstwie. Małemu człowiekowi nie zależy na Bogu, na jego zasadach, ale na tym aby przypodobać się kolegom, aby dzieci w szkole lub na podwórku chciały nas w swojej drużynie, albo zwyczajnie się z nimi bawić.
Dorośli są ślepi i głusi na dziecięce problemy, tłumaczą to wszystko słowami..bo Jehowa to lub tamto, a  tym samym umywają ręce i dzieciak zostaje sam z przerastającymi go problemami.

Ja chyba w szóstej klasie aby brać udział w klasowym Mikołaju, już w wakacje zbierałam jagody i sprzedawałam, aby później mieć swój grosz i jak kogoś wylosuję abym miała za co mu kupić symboliczny prezent, oczywiście w tajemnicy.
Do domu przyniosłam zestaw długopisów i kolejne kłamstwo, powiedziałam, że wygrałam w jakimś konkursie szkolny.

Nie miej wyrzutów, że okłamywałaś bliskich, z małych kłamczuszków, wyrastają dorosłe kłamczuchy, które wmawiają innym jaką mają idealną rodzinę, jakich natchnień doznają itd itp.  I nikt, ani mali, ani duzi nie boją się Boga, ale ludzi.

A co do rodziców, też popieram napisanie listu. Na spokojnie, wyrzuć z siebie wszystko. Powiedzieć będzie ciężko, emocje wezmą górę, mogą się zacząć słowne przepychanki i dużo zapomnisz. A papier jest cierpliwy i wszystko przyjmie, on Ci nie będzie przerywał. :)
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: HARNAŚ w 12 Kwiecień, 2017, 19:47
Zgadzam się z Matyldą to Twoje życie i musisz je przeżyć po swojemu. Najczęściej dzieje się tak , że rodzice , którzy są świadkami, nie zdając sobie z tego sprawy niszczą swoje dzieci w imię podporządkowania się Bogu i Biblii. Jesteś już duża dziewczynka , domyślam się , że nadal masz wsparcie w osobie R, zatem zmierz się z lękami a przekonasz się ,że Twój spokój myśli powróci i nie będziesz podrygiwać ze strachu gdy usłyszysz dzwonek telefonu lub nieoczekiwane pukanie do drzwi.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 12 Kwiecień, 2017, 20:10
Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze, szczerze już samo napisanie tego wszystkiego tutaj, bardzo mi pomogło, kamień spadł mi z serca. Mimo tego, że wiele moich przyjaciół zna moją sytuację, jednak nie ma wśród nich kogoś, kto również był w organizacji i nigdy nie miałam wrażenia takiego pełnego zrozumienia (niczego moim przyjaciołom nie ujmując). Także, chyba tego właśnie potrzebowałam, dziękuję! Myślę, że powoli wprowadzę rodziców w moją decyzję o odejściu, żeby mieli czas też to przemyśleć i się na to przygotować. Również wykorzystam pomysł listu, bo w spotkaniu na żywo emocje pewnie mogą wziąć górę.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Tazła w 12 Kwiecień, 2017, 20:15

  Sama świadomość, że inni mieli podobnie, podobnie przeżywali i czuli daje pewnego rodzaju ulgę.
Każdemu z nas wpojono zasady i one siedzą gdzieś z tyłu głowy, podszeptują nam, że jesteśmy źli, gorsi, niegodni.
A to nieprawda, są to tylko zasady ludzi z USA i nie mają nic wspólnego z tym na górze. Tam gdzie się rozdziela rodziny, nie ma mowy o Bogu.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Matylda w 12 Kwiecień, 2017, 20:30


Ja chyba w szóstej klasie aby brać udział w klasowym Mikołaju, już w wakacje zbierałam jagody i sprzedawałam, aby później mieć swój grosz i jak kogoś wylosuję abym miała za co mu kupić symboliczny prezent, oczywiście w tajemnicy.
Do domu przyniosłam zestaw długopisów i kolejne kłamstwo, powiedziałam, że wygrałam w jakimś konkursie szkolny.


Nie zbierałam jagód,pierwsza moja zarobkowa praca była w wieku 16 lat dopiero 8-),a w szóstej klasie zbierałam wszystkie reszty ze śmietany czy bułek po które mnie mama wysyłała żeby mieć za co kupić prezenet wylosowanej przed mikołjkami osobie. Z tym że ja do domu nie przynosiłam prezentów,oddawałam koleżankom pod pretekstem że mi kolejny długopis nie potrzebny albo że już mam prawie taką samą zapinkę do włosów :( . Moja mama była mistrzynią przebiegłości.Tym sposobem z powodu jednego głupiego Mikołaja trzy kłamstwa,reszta nie oddana,Mikolajki obejdzione i koledzy z klasy oszukani ;D 8-) :(
Potem trzeba się było jakoś porozumieć z jehową,to był kolejny problem.
Tak oto od dzieciaka,problemy goniły problemy.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 12 Kwiecień, 2017, 20:47
Moja mama była mistrzynią przebiegłości.

 ;D to samo można powiedzieć o mojej, zwykle była trzy kroki przede mną, chociaż z mikołajkami mi się jakoś udawało, ale tak jak już wspominałam - ja mistrzynią przebiegłości nigdy nie byłam  :P - raz zapomniałam o tym, że w sali były zawieszone zdjęcia (każde dziecko z mikołajem), więc po wywiadówce była niezła burza  ;)
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: czarnaowca w 12 Kwiecień, 2017, 21:28
Abstrahując trochę od tematu, mówicie o Mikołajkach, ze rodzice tego nie pochwalili a ciekawe czy dodatkowe pieniądze "na święta" albo bony świąteczne w pracy pobierali. Jestem pewna, ze tak. Yh.

Trzymaj sie ciepło i uwierz, ze choć teraz jest cieżko, to właściwie powoli zaczyna byc z górki! Bez kłamstw, kręcenia i obłudy. Wolność wewnętrzna!
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Antyorganizacja w 12 Kwiecień, 2017, 21:35
Cześć Vida :)
Ja nie jestem Świadkiem, ale czytam każdą historię tutaj i strasznie smutne są te schematy :/
Dobrze, że trafiłaś na to forum, które skupia bardzo dużo osób z podobnymi przeżyciami, jak Twoje.

Myślę, że romowa jest dobrym pomysłem, ale kilka słów w formie listu, który będziesz mogła im zostawić jeśli coś pójdzie nie po Twojej myśli, będzie dobrym pomysłem.
Słowa szybko ulatują z pamięci, a jednak jeśli będą mieli coś czarno na białym, to być może wrócą jeszcze kiedyś do tych kartek.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: dziewiatka w 12 Kwiecień, 2017, 22:26
Jak mojego pierwszego syna zacięli w szkole wyzywać od kociarzy rozwiązałem ten problem w swoisty sposób.Była rozmowa z największym bandziorem klasowymi obietnica,że wszystko co złego spotka syna będzie jego winą.Czego nie robi się dla dzieci,musiałem nadwyrężyć dobrą opinię, człowieka który gotów jest nadstawić drugi policzek. Vida już wiem po co produkują te durnowate filmiki,podobny był też cel tych wszystkich artykułów dla młodych;wzbudzić poczucie winy we wszystkich tych którzy chcą normalnie żyć,mieć przyjaciół ,spełniać swoje marzenia a przede wszystkim prawo do popełniania błędów.Czy porzucenie organizacji i promowanego przez nią stylu życia okaże się błędem pokaże przyszłość,a rodzice sama zobaczysz z czasem przekonają się Twój wybór nie był przeciwko nim.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 12 Kwiecień, 2017, 23:22
Abstrahując trochę od tematu, mówicie o Mikołajkach, ze rodzice tego nie pochwalili a ciekawe czy dodatkowe pieniądze "na święta" albo bony świąteczne w pracy pobierali. Jestem pewna, ze tak. Yh.


Oj tak, sama pamiętam dobrze takie sytuacje, tato przynosił też z pracy takie świąteczne prezenty dla pracowników... :P
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Estera w 12 Kwiecień, 2017, 23:40
   Vido :) :) :)
   Mnie z Twojej tej smutnej historii, najbardziej cieszy to ...
   Że w tych trudnych chwilach, które być może są przed Tobą, nie będziesz sama.
   Że będzie przy Tobie człowiek, który Cię kocha i wspiera i Cię rozumie.
   Rodzice są rodzicami, ale to ze swoim "R", będziesz spędzała swoje życie.
   I oby było ono jak najbardziej ułożone i szczęśliwe.
   Tego Ci życzę z całego serca.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Blizna w 12 Kwiecień, 2017, 23:42
Strasznie współczuję tych lat stresu i ukrywania :(
Współczuję rodziców... niezbyt mądrych niestety :(
Trzymam kciuki za Ciebie.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Exodus w 13 Kwiecień, 2017, 00:36
Strasznie współczuję tych lat stresu i ukrywania :(
Współczuję rodziców... niezbyt mądrych niestety :(
Trzymam kciuki za Ciebie.

 Ja, tak samo, jak moja przedmówczyni szczerze współczuję .
 Smutno mi i tak jakoś rozwalony jestem we wnętrzu po przeczytaniu twojego szczerego wyznania Vida.

Wierzę, że wszystko dobrze się Tobie poukłada i także mocno trzymam za Ciebie kciuki.   
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Rob Roy w 13 Kwiecień, 2017, 07:24
Zaszokowało mnie, że w szkole podstawowej już:

Zaczęłam dostrzegać rozbieżności w literaturze, szukać i badać na własną rękę, aby do końca upewnić się, że to nie jest prawda.

Szkoda, że nie zszokowało Cię to:

Wiedziałam, że chodzi o moje wyznanie, wiedziałam też, że tam nie mogę nic z tym więcej zrobić (pochodziłam z niewielkiej miejscowości, wszyscy znając się, znali też dobrze moich rodziców i ich wyznanie). Nie pozostało mi więc nic innego jak żyć te kilka lat spotykając się z takimi zachowaniami codziennie. Myślę, że niejeden dorosły zwariowałby mając do czynienia z takim nękaniem. Ja też "zwariowałam". Codziennie budziłam się wymiotując i zasypiałam tak samo. Nie mogłam jeść, normalnie spać (ciągłe koszmary, lęki). Moja mama, która jako dorosła osoba, wydaje mi się, że powinna coś z tym zrobić, jednak nie pomogła mi w żaden sposób. Ciągnące się w nieskończoność dni w przedszkolu spędzałam w toalecie, aby jak najmniej mieć do czynienia z tamtymi dziećmi. Już jako sześcioletnie dziecko byłam totalnie wykończona nerwowo i bliska załamania.


Rozumiem, że wyznawcy religii "Kościół jest jeden" postanowili walczyć z ŚJ koncentrując się na ich dzieciach.
Współczuję Ci Vida, sam przez to przechodziłem. Tłumaczę to trochę tak, że nasi rówieśnicy na początku nie mają pojęcia kto to jest ŚJ i raczej ich to nie interesuje.
Dopiero gdy zapytają o to rodziców są buntowani, słyszą kpiny i sami zaczynają się tak zachowywać. "Pobożnych" rodziców nie obchodzi to, że mogą zniszczyć psychikę małego człowieka.

Podejrzewam, że gdyby proporcje się odwróciły, dzieci ŚJ również gnębiłyby np. osamotnione dziecko KK.
Dlatego opierając się na moich przeżyciach, historii Twojej oraz innych, przypuszczam że świat bez wyznań byłby lepszy.

Zbyt dużo zła robią, żeby chronić swój rynek.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Trinity w 13 Kwiecień, 2017, 09:30
Kochana Vido
dobrze że nam wszystko napisałaś dzięki takim historiom ja się opamiętałam!
i choć miałam podobnie jak ty jako dziecko, sama zafundowałam podobnie swojemu. pomyślałam że skoro mieszkam w dużym mieście,jest 21 wiek to każdy może robić co mu w duszy gra. i może tak jest na zachodzie jak mi znajomi opowiadają ale nie u nas w Pisowskiej świętobliwej Polsce!! tu jest zaścianek, kołtuństwo, i pogarda dla inności!!!  tak jak już ktoś o tym napisał: dzieci dowiadują się w domu że ktoś jest inny! i huzia na józia. a dziecko jest w szoku i nie wie co sie dzieje. pamiętam jak będąc w zerówce dostawaliśmy prezenty ( jakieś badziewka) z jakieś fundacji niestety brakło dla wszystkich dzieci ja dostałam ale mój kolega nie. i wiecie co zrobiła pani? zabrała mi prezent i dała go jemu! bo przecież my nie obchodzimy mikołaja!!! myślałam że mi serce pęknie z żalu! gdy opowiedziałam o tym ojcu wiecie jak mnie pocieszył?! ,nic sie nie martw ty będziesz żyła w raju z lwem a oni wszyscy zginą w armagedonie' dobre co? argument w sam raz dla sześciolatka
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 13 Kwiecień, 2017, 10:19

Podejrzewam, że gdyby proporcje się odwróciły, dzieci ŚJ również gnębiłyby np. osamotnione dziecko KK.
Dlatego opierając się na moich przeżyciach, historii Twojej oraz innych, przypuszczam że świat bez wyznań byłby lepszy.

Zbyt dużo zła robią, żeby chronić swój rynek.

Też tak myślę i wiem doskonale, że to nie była wina tych (w tamtym czasie niczego nie świadomych) dzieci. Tak jak mówisz, gdyby role się odwróciły, to byłoby pewnie tak samo.


Jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim, za dobre słowa i szczere wyznania. Czuję się dużo, dużo lepiej i widzę, że już jest mi lżej, a myślę, że po rozmowie z rodzicami (choć z pewnością łatwo nie będzie i dla mnie i dla nich), poczuję jeszcze większą ulgę. Obawiałam się tej chwili całe życie, ale teraz wiem, że to na nią tak na prawdę czekałam, czuję jakbym wreszcie mogła zacząć na prawdę żyć i cieszyć się tym, bo wcześniej nie byłam do tego tak w pełni zdolna.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Trinity w 13 Kwiecień, 2017, 10:56
Pomyślałam jeszcze o jednym
skoro twój tata jest mocno zfokusowany na wts to możesz uderzyć w ,czuły' punkt  poczekaj 2 tygodnie bo pod koniec kwietnia będzie artykuł w strażnicy o tym że niewolnik nie jest natchniony i może być omylny. czyli wszystkie te zasady których tak mocno sie trzyma MOGĄ okazać nie potrzebne. a przecież pan Jezus mówił że brzemię jego jest lekkie. to jak ma się to waszej relacji?!
jesteś ich dzieckiem i to jest najważniejsze ! napewno Bóg nie chce żeby cokolwiek was rozdzieliło!!! spróbuj też w ten deseń
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 13 Kwiecień, 2017, 11:08
Pomyślałam jeszcze o jednym
skoro twój tata jest mocno zfokusowany na wts to możesz uderzyć w ,czuły' punkt  poczekaj 2 tygodnie bo pod koniec kwietnia będzie artykuł w strażnicy o tym że niewolnik nie jest natchniony i może być omylny. czyli wszystkie te zasady których tak mocno sie trzyma MOGĄ okazać nie potrzebne. a przecież pan Jezus mówił że brzemię jego jest lekkie. to jak ma się to waszej relacji?!
jesteś ich dzieckiem i to jest najważniejsze ! napewno Bóg nie chce żeby cokolwiek was rozdzieliło!!! spróbuj też w ten deseń

Dziękuję, to z pewnością będzie pomocne i faktycznie pomoże mi bardziej trafić do ich serca, a szczególnie taty, bo co do mamy to wiem, że w rzeczywistości sama miała zawsze mnóstwo wątpliwości, tylko nigdy nic z tym nie zrobiła.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Lechita w 13 Kwiecień, 2017, 13:19
Vida ja po moich przedmówcach już niczego odkrywczego nie powiem, ale chcę Ci bardzo podziękować za to wszystko co opisałaś. Współczuję Ci bardzo tych wszystkich przeżyć. Opisana historia poruszyła moje wnętrze.

Bardzo Ci dziękuję, pozdrawiam i życzę coraz jaśniejszej przyszłości!
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: lukasz84gl w 13 Kwiecień, 2017, 17:26
Hej. Również dziękuję za napisanie tej historii.I współczuję bardzo tych przeżyć. Jak czytałem to przypominały się moje, które w wielu punktach były podobne. Najbardziej zwróciłem uwagę na fakt, że Twoja mama starała się o to, żeby Twój chłopak zaczął chodzić na zebrania. Przypomniało mi to moją historię, która zdarzyła się niedługo po opuszczeniu "nieomylnej" organizacji. Mama powiedziała mi wprost, że postara się, żeby moja wtedy obecna dziewczyna została Świadkiem i to mnie zmusi do powrotu. Że już wtedy nie miałem jakiś większych skrupułów to odpowiedziałem, że jak zostanie ŚJ to będę musiał się z nią rozstać. Mama długo chodziła w złym humorze:).

Co do Twoich rodziców to można powiedzieć to samo co i o moich. Po prostu stali się zaborczy. Ale tacy nie występują tylko w gronie ŚJ.

Inna kwestia to taka, że też się kiedyś nosiłem z zamiarem udania się do psychologa. Ale zamiast tego zainteresowałem się psychologią jako taką. Dużo mi to wewnętrznie wyjaśniło. Obecnie jestem w trakcie czytania książki pt. SZANTAŻ EMOCJONALNY. Jak się obronić przed manipulacją i wykorzystaniem (Forward Susan ,Frazier Donna), której propozycję znalazłem zdaje się na tym zacnym forum. Bardzo dużo wyjaśnia, a Tobie polecam przede wszystkim, bo jest tam wyjaśnione, że niezgadzanie się z rodzicami bądź nawet skrytykowanie ich nie jest tym samym co okazanie im braku szacunku, albo miłości. To też są ludzie. Możliwe, że pomoże Ci to opanować emocje.

Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 13 Kwiecień, 2017, 18:37
Dziękuję za polecenie książki lukasz84gl, z pewnością skorzystam. :) Sama również interesuję się psychologią i czytałam już różne pozycje w podobnej tematyce, faktycznie takie samodzielne zgłębianie problemu przynosi pewnego rodzaju ulgę i pomaga lepiej zrozumieć siebie. Ja staram się cały czas uczyć się wyrażania swoich opinii (szczególny problem zawsze mam z tym w rozmowie z rodzicami) i konstruktywnego myślenia o sobie, zdaję też sobie sprawę z tej zaborczości moich rodziców i widzę, że wpłynęła ona na mnie na tyle mocno, że jestem od nich w pewien sposób emocjonalnie uzależniona.

 Jeśli chodzi jeszcze o temat młodych osób w zborze, które znalazły sobie drugą połówkę "w świecie", a ich rodzice robili wszystko, aby poznała ona prawdę - takich przykładów z mojego zboru jest mnóstwo. W większości przypadków miało właśnie miejsce "urabianie" takiej osoby, robienie z niej zainteresowanej na siłę, zwykle takie związki nie trwały długo. Chociaż były i ciekawsze przypadki - pewien brat T., taki typowy kobieciarz, uganiał się za bardzo przyzwoitą siostrą, na zebrania przyprowadzał również zainteresowaną, która była wyraźnie zainteresowana wyłącznie urodą T, a totalnie poza zborem umawiał się z jeszcze inną osobą, z którą koniec końców się ożenił.  ;D Inna z kolei historia wiąże się z pewną siostrą, której przyszłego męża nie udało się jej rodzicom "urobić" - i kazali jej wyjść za mąż za przyzwoitego brata starszego. Po kilku latach małżeństwa brat starszy okazał się nie być wcale taki przyzwoity, siostra nie wytrzymała i odeszła od niego oraz ze zboru do tamtego wcześniejszego nie "urobionego" chłopaka.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Blizna w 13 Kwiecień, 2017, 22:47
Też miałam ten problem.
Mój pierwszy chłopak był "ze świata" i moi rodzice wzięli go na rozmowę żeby mu "wydać świadectwo".
I zerwałam z nim, by wziąć chrzest :/
Po latach i tak już nic z tego nie zostało i nie żałuję, że teraz mam to życie, które mam, ale wtedy to było głupie i niepotrzebne.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: czarnaowca w 14 Kwiecień, 2017, 10:17
Ja nigdy nie mogłam za to zrozumieć "szybkich ślubów" w zborze. 19 lat, pierwsze poważne bicie serca (oczywiscie do Brata/siostry!), pół roku chodzenia do służby i bum! Ślub. A po 5 latach okazuje sie, ze małżeństwo nie jest udane, młodzi w ogóle do siebie nie pasują i albo w tym tkwią w imię "co bracia powiedzą" albo zdradzają i małżeństwo sie rozpada. No ale czystość organizacji musi byc, jak hormony buzują to musi byc małżeństwo. Sami "przebijają sie wieloma boleściami".
Na szczęście ja sie nie dałam i w porę odeszłam za moim chłopakiem- światusem :)
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 14 Kwiecień, 2017, 11:47
Ja nigdy nie mogłam za to zrozumieć "szybkich ślubów" w zborze. 19 lat, pierwsze poważne bicie serca (oczywiscie do Brata/siostry!), pół roku chodzenia do służby i bum! Ślub. A po 5 latach okazuje sie, ze małżeństwo nie jest udane, młodzi w ogóle do siebie nie pasują i albo w tym tkwią w imię "co bracia powiedzą" albo zdradzają i małżeństwo sie rozpada. No ale czystość organizacji musi byc, jak hormony buzują to musi byc małżeństwo. Sami "przebijają sie wieloma boleściami".

Oj tak, to jest bardzo, bardzo przykre. Dobrze pamiętam ślub mojej najlepszej przyjaciółki ze zboru (pomijając fakt, że większość braci około północy była już totalnie pijana, za to ja totalnie zszokowana) i to jak siedziałyśmy razem na zewnątrz sali weselnej, z dala od wszystkich. Wtedy był pierwszy i ostatni raz, kiedy otworzyła się przede mną i powiedziała mi między innymi- "nie wiem, czy na pewno jestem przekonana do niego, nie jestem pewna, czy chciałam za niego wyjść, ale tak wypadało i nie było w okolicy nikogo lepszego..." To było tak szokująco przykre wyzwanie.. Po kilku latach związku moja przyjaciółka wykańczała się psychicznie, będąc z człowiekiem, którego prawie wcale nie znała. Z tego co wiem, nadal są razem, strasznie jej współczuję życia.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: czarnaowca w 14 Kwiecień, 2017, 12:28
To strasznie smutne.
Moja siostra tez wyszła młodo za maz. Rownież nie jest szczęśliwa, maz nia rządzi, bo jest głowa rodziny. Nie pozwolił jej dokończyć studiów, 2 lata temu urodziła dziecko i on nie pozwala jej iść do pracy... On decyduje, gdzie jadą na wakacje i kiedy...  Była Młoda, mądra, ambitna, miała plany i cele w życiu i... Po prostu przy nim zgasła. No ale teraz jest dziecko i przecież nie zabierze młodemu ojca...
Takich przykładów znam jeszcze mnóstwo ze zboru i naprawdę siła psychomanipulacji stosowanej przez organizacje mnie przeraża.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Blizna w 14 Kwiecień, 2017, 13:15
To strasznie smutne.
Moja siostra tez wyszła młodo za maz. Rownież nie jest szczęśliwa, maz nia rządzi, bo jest głowa rodziny. Nie pozwolił jej dokończyć studiów, 2 lata temu urodziła dziecko i on nie pozwala jej iść do pracy... On decyduje, gdzie jadą na wakacje i kiedy...  Była Młoda, mądra, ambitna, miała plany i cele w życiu i... Po prostu przy nim zgasła. No ale teraz jest dziecko i przecież nie zabierze młodemu ojca...
Takich przykładów znam jeszcze mnóstwo ze zboru i naprawdę siła psychomanipulacji stosowanej przez organizacje mnie przeraża.

Te opisy tylko potwierdzają słuszność mojej decyzji...
Przy pierwszym mężu (śJ) też gasłam i psychicznie marniałam, przy drugim (ateista) rozkwitłam.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Poziomka w 14 Kwiecień, 2017, 13:29
Uff. Jak to dobrze, że nie posłuchałam rad strażnicowych i dałam się wybudzić mojemu wybudzonemu lubemu! Strach pomyśleć, na co mogłabym trafić. Albo w ogóle nie znaleźć sobie męża, jak to co poniektore siostrzyczki po 40-tce (którym naprawdę współczuję, czy tak się da w ogóle żyć? Wbrew naturze...).

Przegrałabym życie :) Straciłabym takiego faceta!

Myślę, że się rozumiemy. Piąteczka!
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: czarnaowca w 14 Kwiecień, 2017, 13:33
O tak, Dobrze sie obudzić ;)

Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: HARNAŚ w 14 Kwiecień, 2017, 18:58
Często szybkie śluby, brane na dodatek przez sąd , zadziwiają postronnych ludzi , którzy gdy się dowiadują , że to nie ciąża jest powodem żeniaczki szczerze taki krok odradzają. Niestety w przekonaniu takich młodych zmanipulowanych ludzi , rady biblijne są mądrzejsze od ludzkiego świeckiego gadania. :'( Często  dopiero po czasie przyznają , że to był jednak błąd i szukają rozwiązania problemu często przez rozwód czy wizyty u specjalistów. Paradoks polega na tym, że  wtedy ci świeccy ludzie pomagający rozwiązać problem  są już dla tych młodych świadków wsparciem i mądrością życiową, którą parę lat wcześniej odrzucili , wyżej ceniąc Biblię.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Nemo w 15 Kwiecień, 2017, 10:06
Posty które zmieniły ten temat w prowadzącą donikąd dyskusję o zasadności lub nie, szybkich ślubów, zostały usunięte. Proszę nie zmieniać tematu pierwotnego tego wątku.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: zenobia w 15 Kwiecień, 2017, 10:21
Ci z nas ktorzy sa SJ.to raczej wiedza ,ze mlodzi nie maja wcale okazji sie blizej poznac bo jesli tylko sa soba zainteresowani to zaraz jest PRESJA by wziac slub./no bo przeciez moga zgrzeszyc w myslach,nie mowiac oczyms wiecej/.Mlodzitka dziewczyna opowiadala mi jak wyszla za maz ;nie miala jeszcze 18tu lat jak zaczela sie spotykac ze starszymwiekowo /starszym/gdy sie ryplo pozbawili go przywilejow iich ,ponaznaczali,.Gdy tylko miala 18 wzieli slub i dla zboru juz wszystko bylo cacy .Zastanowilo mnie tylko zdanie wypowiedzineprzez nia;gdyby nie prawda to nigdy bym znim nie byla , tak jestesmy rozni., Mlody wiek to inny temat ,my tu mowimy o wywieraniu naciskow .
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Blizna w 15 Kwiecień, 2017, 11:21
Posty które zmieniły ten temat w prowadzącą donikąd dyskusję o zasadności lub nie, szybkich ślubów, zostały usunięte. Proszę nie zmieniać tematu pierwotnego tego wątku.
Czemu na cmentarz a nie do osobnego wątku?
Szkoda cokolwiek pisać na tym forum :/
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 15 Kwiecień, 2017, 11:57
Czemu na cmentarz a nie do osobnego wątku?
Szkoda cokolwiek pisać na tym forum :/

Też myślę, że to powinno trafić do osobnego wątku.

Po takiej "reklamie" od razu weszłam na cmentarz i przeczytałam całą dysputę.
Łaska Boska, że nikt nie wspomniał o posiadaniu dzieci w młodym wieku - bo wtedy to już się przydaje doświadczenie i wiedza z co najmniej kilku uniwersyteckich kierunków! :D

A wracając do wątku. Vida - kiedy masz tą rozmowę z rodzicami? Czy masz plan A, B i C - tzn. różne wersje odpowiedzi uwzględniające ich ewentualną reakcję?
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Rybak w 15 Kwiecień, 2017, 12:15
Czemu na cmentarz a nie do osobnego wątku?
Szkoda cokolwiek pisać na tym forum :/
Też myślę że z tego można zrobić osobny wątek. Taka fajna dyskusja i poleciała na cmentarz😕 Jest jeszcze nadzieja że moderator zmieni zdanie:)
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: zenobia w 15 Kwiecień, 2017, 12:33
NOWY watek slusznie , ale co to znaczy CMENTARZ? , ze nie pisac juz na ten temat ? Oswieccie mnie prosze.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Dietrich w 15 Kwiecień, 2017, 12:41
Zgadzam się z przedmówcami. Lepiej do nowego wątku wydzielić niż usuwać. Tym bardziej, że temat w świetle nauk WTS-u, bo przecież nie Biblii - interesujący.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Nemo w 15 Kwiecień, 2017, 13:44
Macie rację. Przywróciłem dyskusję o małżeństwach w młodym wieku i umieściłem ją tutaj:  https://swiadkowiejehowywpolsce.org/bylem-swiadkiem-nasze-historie/odp-moja-slodko-gorzka-historia/msg83116/#msg83116
Proszę jednak o powstrzymywanie się od wycieczek personalnych w tym temacie. Nie zawsze odmienne zdanie innej osoby musi być złe.
Pozdrawiam


Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 15 Kwiecień, 2017, 19:54

Vida - kiedy masz tą rozmowę z rodzicami? Czy masz plan A, B i C - tzn. różne wersje odpowiedzi uwzględniające ich ewentualną reakcję?

Właśnie dzisiaj widziałam się rodzicami. Opowiem Wam jak to wszystko obmyśliłam - myślałam, że zrobię tak, że po prostu wszystko opowiem rodzicom - że nie chodzę na zebrania i nie chcę na razie chodzić, bo muszę sobie to wszystko przemyśleć i poukładać (tak jak radziliście - aby nie rzucać ich od razu na głęboką wodę, co było dobrym pomysłem, ponieważ tata bardzo źle zareagował na to wszystko, myślałam, że za chwilę zawału jakiegoś dostanie), opowiem wszystko co działo się w moim wnętrzu przez te wszystkie lata.
Ale szczerze, to było tak, że okropnie się zestresowałam, głos mi się totalnie załamał i dobrze, że tak jak poradziliście napisałam to wszystko wcześniej w liście, więc po prostu im go dałam. W trakcie czytania tata się załamał, wyszedł do innego pokoju i zaczął okropnie płakać, ja też w ogóle byłam w szoku, bo spodziewałam się od wstępu jakiś oskarżeń itd, więc też się popłakałam. Mama również zaczęła płakać, zaczęła przepraszać mnie za wszystko co musiałam przeżyć, była totalnie załamana i nachodziły ją różne refleksje co do jej zachowania i naprawdę szczerze zaczęła ze mną rozmawiać o wszystkim(co nigdy w życiu jeszcze nie nastąpiło, w sensie taka szczera rozmowa między nami). Powiedziała również mniej więcej coś takiego -" ja wiem, że w zborach jest niesprawiedliwość, dzieją się okropne rzeczy, wiem to i nie podoba mi się to, ale nie mogę na razie nic z tym zrobić". Mam taką cichą nadzieję, że zasiałam w niej to ziarnko niepewności, tak strasznie bym chciała, żeby chociaż ona nie tylko dostrzegła to wszystko, ale też zrobiła coś z tą wiedzą. Jeśli chodzi o tatę to powrócił do nas po jakiejś godzinie. W gruncie rzeczy cieszyłam się z jego płaczu, a to dlatego, że to był szczery płacz, pierwsza szczera reakcja taty od... zawsze, nigdy nie zdobył się na coś takiego, żeby pokazać swoje emocje, nie płakał nawet na pogrzebie własnej matki, tylko chodził i pocieszał wszystkich ze swoim sztucznym uśmiechem, mówiąc "no dobrze już, dobrze nie płaczcie już, damy radę". Jest mi go dzisiaj strasznie szkoda, bo widzę jak mocno jest to człowiek urobiony przez organizację. Po tej godzinie płaczu, gdy wrócił do pokoju, prawie natychmiast rozpoczął atak w moim kierunku.... Zaczął myśleć... (od razu zauważyłam ten wzrok) co by tu jej powiedzieć żeby jednak poszła na zebranie, ku mojemu obrzydzeniu zaczął mi puszczać jakieś filmiki z jw.org, ja mu mówię - nie chcę tego oglądać, a on  - no to wyślę Ci później wszystko na maila, musisz to oglądać, musisz porozmawiać z braćmi, musisz zadzwonić do brata starszego, musisz powiedzieć wszystkim co myślisz, oni się tak martwią, musisz podjąć szybko decyzję, a ile ci to zajmie to zastanawianie i tak dalej i tak dalej w nieskończoność... Wiecie jak się czułam? To było okropne porównanie - najpierw ta jego szczera reakcja, ten płacz, emocje, a za chwilę - moment  - i przemiana w zaprogramowanego robota organizacji, poczułam się jakbym ja była zainteresowaną, osobą która właśnie otworzyła mu drzwi w służbie, a on na siłę silił się, co by tu jeszcze, co by tu wymyślić, jakiego chwytu jeszcze użyć. Nie myślał o osobie, która przed nim stoi, nie myślał o jej uczuciach - działał jak na autopilocie. Może to nic odkrywczego, po prostu dzisiaj poczułam do tego tak okropne uczucie zniesmaczenia, tzn do organizacji do tych metod "obłaskawiania" nowych osób...pewnie dlatego, że już dawno nie miałam kontaktu ze zborem i z tym wszystkim "na żywo". Ojej, to było ciężkie, ale warto było, bo kamień spadł mi z serca, dzisiaj mogę spać spokojnie, jedyne czego chcę, to to, żeby nikt już nie wyręczył mnie w powiedzeniu osobiście rodzicom, że odchodzę całkiem. Teraz zamierzam odczekać trochę, dać rodzicom czas na przemyślenie tego wszystkiego, zastanowienie się i powiem im wtedy, że całkowicie rezygnuję.
Oprócz tego całego nakłaniania itd to było też widać, że rodzice są dla mnie po prostu przemili (tzn widzę, że mama jednak reaguje trochę inaczej, widać, że zaczyna myśleć, ona nic mi dzisiaj nie wmuszała, nie kazała mi nic robić, po prostu widać było, że żałuje tego wszystkiego), co innego pewnie by było, gdybym od razu powiedziała, że odchodzę. Szczególnie tata działa jak typowy Świadek, który właśnie złapał jakąś nową ofiarę w postaci zainteresowanej i widać, że w żaden sposób nie popuści, widać, że zrobi wszystko żeby zaciągnąć mnie na zebranie. A i dodał jeszcze na koniec niesamowicie budujące stwierdzenie (jak dawałam mu tabletki na ból głowy i pytałam, czy nie potrzebuje jeszcze czegoś) - " widzisz, bo nie będą mi takie tabletki potrzebne, jak tylko pójdziesz na zebranie..." no normalnie już przy tym to szczęka mi opadła. Ale podsumowując, cieszę się, że rozbiłam to wszystko na raty, cieszę się, że rodzice na razie wiedzą to co mają wiedzieć, w niedługim czasie pozostaje mi im do przekazania jeszcze wiadomość o odejściu, a w międzyczasie mam jeszcze nadzieję, na jakieś szczere rozmowy z mamą, może uda mi się ją troszkę odmienić i jej pogląd na ŚJ. Dzięki Wam bardzo za pomoc, bo chyba nie byłoby tak dobrze bez Waszych dobrych rad  :-*
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: HARNAŚ w 16 Kwiecień, 2017, 09:01
Vida to są Twoje relacje z rodzicami i nikt nie ma prawa wymuszać na Tobie jakichkolwiek zachowań. Możemy tylko doradzić lub podzielić się swoimi doświadczeniami. Domyślam się z opisu ,że rodzice Cię kochają i to jest wspaniałe. Mama , gdyby nie lęk przed otoczeniem a szczególnie przed Twoim tatą pewnie inaczej pokierowałaby swoim życiem. Reakcja ojca szczera. warto przemyśleć tylko czy to łzy rozpaczy po córce , którą , uważa że straci w armagedonie, czy łzy bezsilności , że nie ma nad Tobą już takiej władzy jak do tej pory. To Twój ojciec i nie mnie go oceniać , bo mógłbym zranić Twoje uczucia , ale mam wrażenie , że jest wampirem energetycznym choć w środku pewnie dobry z niego chłop.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 16 Kwiecień, 2017, 11:02
Mama , gdyby nie lęk przed otoczeniem a szczególnie przed Twoim tatą pewnie inaczej pokierowałaby swoim życiem. Reakcja ojca szczera. warto przemyśleć tylko czy to łzy rozpaczy po córce , którą , uważa że straci w armagedonie, czy łzy bezsilności , że nie ma nad Tobą już takiej władzy jak do tej pory. To Twój ojciec i nie mnie go oceniać , bo mógłbym zranić Twoje uczucia , ale mam wrażenie , że jest wampirem energetycznym choć w środku pewnie dobry z niego chłop.

Zgadzam się z Tobą, dokładnie takie same były moje myśli, gdy widziałam płacz taty, myślę, że był właśnie rozdarty tym faktem -  jednocześnie myślą, że mnie straci i uświadomieniem sobie bezsilności. I niestety to prawda co piszesz o nim, w głębi jest bardzo dobrym człowiekiem, niestety mocno zmienionym przez organizację. A co do mamy to mam nadzieję, że może nie teraz, ale kiedyś będzie w stanie też podjąć jakąś samodzielną decyzję.

 W każdym razie, dzisiaj już czuję się całkiem oswobodzona z tego wszystkiego, jakbym wyszła z okropnej choroby, nareszcie mi lekko na sercu. I dlatego właśnie dziękuję za te rady od Was, bo dzięki temu mogłam przedstawić rodzicom to wszystko, w jak najbardziej przystępny sposób, nie zrażając ich całkiem do całej tej sytuacji(sama nie wpadłabym na to aby napisać ten list, który w zasadzie uratował całą sytuację). Dodam jeszcze, że miałam dzisiaj telefon od mamy, która powiedziała, że zawsze będzie dla mnie i nie zostawi mnie w żadnej sytuacji, czyli jest szansa, że chociaż ona, nie odwróci się ode mnie po moim całkowitym odejściu, a więc kamień spadł mi z serca :)
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: listonosz w 16 Kwiecień, 2017, 11:13
Uhh ! Czytam twoja historie z "gesia skora" i scisnietym gardlem i  mysle , ze naprawde dobrze  sobie  radzisz z ta sytuacja .
Najgorsze masz juz za soba . Twoi Rodzice musza to teraz przemyslec i probowac zrozumiec Twoje motywy.
Troche rozumiem Twojego ojca bo mu sie wali na glowe caly poukladany do tej pory swiat .
My ,chlopy niestety tak mamy , ze bardzo jest nam trudno przyznac sie do bledow , a w stosunku do wlasnych dzieci szczegolnie.
Jezeli moglbym Tobie cos jeszcze doradzic , to sproboj spotkac sie z Twoja mama sam na sam i pogadac szczerze . Byc moze latwiej  wtedy  bedzie Tobie i Jej powiedziec co macie na sercu .
Pozdrawiam serdecznie...
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: sylvia w 17 Kwiecień, 2017, 14:27
Autorko
Smutne to co napisałaś a nawet bardziej mi smutno bo to jakbym wróciła do czasów kiedy ja tak czułam
Nie będę się rozpisywać jedynie powiem odwagi odwagi
Zrób to dla siebie
Rodzice to tylko ludzie nie mogą zabrać Ci już nic, poczucia godności wolności Twojego życia
Jesteś Wielką osobą dałaś radę i dalej dasz
Ciepło pozdrawiam
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Litwin w 22 Kwiecień, 2017, 09:43

 W każdym razie, dzisiaj już czuję się całkiem oswobodzona z tego wszystkiego, jakbym wyszła z okropnej choroby, nareszcie mi lekko na sercu. I dlatego właśnie dziękuję za te rady od Was, bo dzięki temu mogłam przedstawić rodzicom to wszystko, w jak najbardziej przystępny sposób, nie zrażając ich całkiem do całej tej sytuacji(sama nie wpadłabym na to aby napisać ten list, który w zasadzie uratował całą sytuację). Dodam jeszcze, że miałam dzisiaj telefon od mamy, która powiedziała, że zawsze będzie dla mnie i nie zostawi mnie w żadnej sytuacji, czyli jest szansa, że chociaż ona, nie odwróci się ode mnie po moim całkowitym odejściu, a więc kamień spadł mi z serca :)
I właśnie, wyzwoliłaś w sobie MOC, tego się  trzymaj. Przejęłaś inicjatywę.
Miałem kilka rozmów z "braćmi ", którzy chcieli wyrzucić swoje dzieci z domu, że względu  na ich sprzeciw doktrynom WTS-u.
Pytałem każdego z nich, czyje to są  dzieci? Jehowy czy Wasze?  Zawsze odpowiadali, że ich.
Więc im podpowiadałem - dbajcie o nie, a nie wyrzucajcie. Jehowa o nie nie zadba.
Sam, zgodnie z naukami ŚJ, prowadziłem swoje, na zebrania, organizowalem studia. Ale widząc,  że nie bardzo je to interesuje, przestałem.
Nigdy nie wywierałem presji. Uważałem, coś  takiego za obrzydliwość.

Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 05 Sierpień, 2017, 00:01
Minął już jakiś czas odkąd moi rodzice znają moje stanowisko wobec ich wyznania, pozwolę więc sobie, na krótką aktualizację  :P

W rezultacie niewiele się zmieniło - nadal nie chodzę na zebrania, nie mam w ogóle kontaktu z braćmi z "mojego" zboru, czuję się z tym doskonale. Rodzice jednak troszkę już ochłonęli i widzę, że sami nie wiedzą co ze mną i z moim podejściem począć.

Troszkę próbują "po dobroci", w rozmowach telefonicznych są przesadnie mili i "słodzą" jak nigdy wcześniej. Po chwili jednak potrafią ukazać swoje prawdziwe oblicze i wściec się o to, że np. nie przyjechałam do nich na zgromadzenie ( a to też ciekawa historia była - zaprosili mnie do domu w lipcu na weekend, ale coś mnie tknęło, myślę - czemu akurat na tą konkretną datę, a więc sprawdziłam i okazało się, że własnie będą mieli zgromadzenie, do którego podstępem chcieli mnie przymusić... Na szczęście w porę odmówiłam).

W lipcu pojawiłam się jednak w domu na jeden z weekendów i wywiązała się dyskusja, o tym czy nadal tak sądzę jak sądziłam, czy nic się nie zmieniło i czy pójdę z nimi w niedzielę na zebranie (ważne, że w sobotę ktoś ze zboru widział mnie z mamą, więc rodzicom chodziło o to, żeby nie tłumaczyć się przed braćmi, dlaczego mnie nie ma).

Na pytanie o to, czy pójdę na zebranie powiedziałam szczerze, że: "jeślibym poszła to tylko ze względu na Was (rodziców)" i powtarzałam to stwierdzenie dopóki nie dotarło do nich (szczególnie do taty) o co mi chodzi.

Żałuję, że mama, która początkowo zrozumiała moje stanowisko i zaczęła się otwierać na to co mówiłam, teraz od nowa odgrodziła się murem i w ogóle nie wkracza na te tematy, rozmawiamy o wszystkim innym, tylko nie o tym. Nie mam pojęcia jak to będzie, kiedy w końcu napiszę ten list i odejdę tak formalnie. Myślę, że tato nie zrozumie tego, bo widzę, że nawet teraz nie jest w stanie tego pojąć (wciąż dostaję od niego miliony wiadomości z filmami z jw.org, ze słowami pieśni itd.....) i nie widzi innej opcji, niż ta, że niedługo powrócę do zboru.

Z kolei mama rozumie mój sposób myślenia, nawet dawała wciągać się w dyskusje, wyciągała logiczne wnioski (w sumie to i tak więcej niż to, na co liczyłam), ale wydaje mi się, że po rozmowie z dobrymi znajomymi ze zboru (jest tam kilka par, które opuściły swoje dzieci i nie odzywają się do nich ani słowem przez wiele lat) ma pewne dylematy.

Mimo wszystko wciąż liczę, że uda mi się z nią jeszcze porozmawiać i nakłonić do przemyśleń. Jako że jestem w dogodnej sytuacji, nic już mnie nie goni, właściwie już od momentu, gdy powiedziałam o wszystkim rodzicom, czuję się, jakbym całkowicie wyszła z organizacji, staram się na razie odwlekać napisanie listu z myślą właśnie o mojej mamie, choć nie ukrywam - nie wyobrażam sobie mojej radości, gdy oficjalnie nie będę już w tym wyznaniu, niezależnie od tego, czy rodzice będą ze mną rozmawiać, czy nie (już się z tym pogodziłam) będę czuła się całkowicie wolna.

Dzisiaj mogę powiedzieć, że od kilku miesięcy czuję się wspaniale, również pod względem zdrowotnym, to niesamowite, że dopiero teraz nerwy całkowicie mnie opuściły i mogę cieszyć się życiem :)
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: HARNAŚ w 05 Sierpień, 2017, 08:25
Mądra babu z Ciebie :)
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 05 Sierpień, 2017, 10:47
Mądra babu z Ciebie :)

Hahaha  ;D Dziękuję  :)
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Litwin w 07 Sierpień, 2017, 19:58

Rodzice jednak troszkę już ochłonęli i widzę, że sami nie wiedzą co ze mną i z moim podejściem począć.

Troszkę próbują "po dobroci", w rozmowach telefonicznych są przesadnie mili i "słodzą" jak nigdy wcześniej.

Z kolei mama rozumie mój sposób myślenia, nawet dawała wciągać się w dyskusje, wyciągała logiczne wnioski (w sumie to i tak więcej niż to, na co liczyłam), ale wydaje mi się, że po rozmowie z dobrymi znajomymi ze zboru (jest tam kilka par, które opuściły swoje dzieci i nie odzywają się do nich ani słowem przez wiele lat) ma pewne dylematy.

Mimo wszystko wciąż liczę, że uda mi się z nią jeszcze porozmawiać i nakłonić do przemyśleń.

Wtrącę swoje trzy grosze, jeśli pozwolisz.
Mów im jak najczęściej, że  ich kochasz i że nie wyobrażasz sobie życia z dala od nich i tyle im zawdzięczasz. Ale masz przed sobą całe życie i chcesz je sama sobie układać i nikt nie powinien Tobą sterować, jednak Dobrych rad zawsze wysłuchasz.
Ja pożegnałem swoją matkę  tydzień temu. Miała 85 lat. Powiedz rodzicom, że życie przemija i szkoda straconych wspólnych chwil, bo w końcu to są  najbliższe osoby i kiedyś  ich zabraknie.
Wtrącanie we wzajemne rodzicielskie stosunki, Boga, jest największym człowieczym szyderstwem.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: sunshine w 08 Sierpień, 2017, 00:23
Vida, mam podobnie, z tym że nie  rozmawiałam z rodzicami. Od ponad roku nie chodzę na żadne zebrania ani zgromadzenia,  wydaje mi się że się domyślają. Dziś mnie odwiedzili. Tata zapytał wprost czy byłam na kongresie, powiedziałam że nie. Nie wydawał się zbyt zaskoczony. Ale nie stać mnie jeszcze na na to, by powiedzieć że zdecydowałam się odejść :-(
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: ogórek kiszony w 08 Sierpień, 2017, 12:07
Vida z tymi Twoimi przygodami w przedszkolu, to Ci strasznie współczuje. Dobrze, że ja swojemu dziecku tego nie zafunduje.
O ile do niedawna byłem nawet przeciwny np komunii, co i tak nie miało znaczenia, bo obiecałem żonie, że wychowamy dziecko w jej wierze (katolickiej), to teraz już mi takie myśli nie chodzą po głowie.
Ja nie lubiłem swojej podstawówki, choć nie miałem takich problemów.
Nie poradzę też jak sobie poradzić bez kontaktu z rodzicami, bo ja jakiś mam, no poza ojcem, którego sam odstawiłem. Ale najważniejsze, że masz partnera, że tworzycie rodzinę. W tym szukaj siły. Ważni też są przyjaciele, a ich wiara...to jest drugorzędna sprawa. Ja mam spoza organizacji, a niby moi przyjaciele z org. to tylko się kontaktowali jak trzeba było gdzieś podjechać, bo miałem auto, albo jak ktoś szukał pracy...
trzymaj się ciepło :)
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: sunshine w 08 Sierpień, 2017, 13:03
Ogórku, miałam podobnie i to przez wszystkie lata, zarówno szkolne jak i po -szkolne.. Choć byłam w org, to poza nią otaczali mnie szczerzy, godni zaufania przyjaciele.
W orgu także próbowałam nawiązywać przyjacielskie relacje, ale te dość szybko się kończyły, tam ludzie są interesowni, na bezinteresowną przyjaźń przecież nie ma czasu, trzeba iść głosić..
Szkoda tych wszystkich ludzi którzy idąc ślepo za pseudo -radami, by przyjaciół mieć jedynie w orgu, nie mają tak naprawdę nikogo..
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 16 Sierpień, 2017, 16:58

Wtrącę swoje trzy grosze, jeśli pozwolisz.
Mów im jak najczęściej, że  ich kochasz i że nie wyobrażasz sobie życia z dala od nich i tyle im zawdzięczasz. Ale masz przed sobą całe życie i chcesz je sama sobie układać i nikt nie powinien Tobą sterować, jednak Dobrych rad zawsze wysłuchasz.
Ja pożegnałem swoją matkę  tydzień temu. Miała 85 lat. Powiedz rodzicom, że życie przemija i szkoda straconych wspólnych chwil, bo w końcu to są  najbliższe osoby i kiedyś  ich zabraknie.
Wtrącanie we wzajemne rodzicielskie stosunki, Boga, jest największym człowieczym szyderstwem.

Dziękuję za te słowa i bardzo współczuję. Ja również tak uważam, staram się doceniać każdą chwilę, która jest mi dana i kilka razy próbowałam już rozmawiać z rodzicami pod takim "kątem", czasami wydaje mi się, że to dostrzegają, czasami zaślepia ich organizacja i "miłość" do niej (i to, że w gruncie rzeczy mówi się im coś odwrotnego, że nie można cieszyć się tą chwilą i nią żyć, bo najlepsze dopiero w raju), ale robię co mogę, puki mogę.

Sunshine żadna pora na powiedzenie rodzicom, nie wydaje się odpowiednia, ja zwlekałam ile mogłam, no i nadal zwlekam z powiedzeniem o "całkowitym odejściu", także rozumiem Twoją sytuację, a co do przyjaciół w organizacji, to często jest tak jak piszesz, jednak ja poznałam kilka naprawdę wspaniałych osób, szkoda, że w gruncie rzeczy mocno zaślepionych tym wyznaniem.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Lena w 16 Sierpień, 2017, 18:18
Łał, ale historia!
Mnie też dzieciaki w szkole prześladowały. Nauczyciele nie byli lepsi... Ale ja nie siedziałam w toaletach tylko pyskowałam równo :).
W mojej rodzinie mama tak reagowała jak twój tata. Najpierw była miła i słuchała, a potem płacz, krzyki i zmuszanie do zebrań....
(Moja historia jest tu opisana).
Dobrze, że masz wparcie u R. Ja też mam teraz tylko męża. A raczej AŻ.

Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 30 Październik, 2017, 10:14
Już od jakiegoś czasu chciałam Wam napisać o tym, co się dzieje dalej w mojej historii, ale dopiero dzisiaj znalazłam więcej czasu, aby spokojnie napisać te słowa. Osobiście czuję się lepiej, kiedy trochę się tutaj wygadam, bo tak "na żywo" nie mam kontaktu z innymi osobami, które nie są już w organizacji, w związku z czym jestem bardzo wdzięczna za to, że powstało takie miejsce jak to.

Od ostatniego wpisu troszkę się zmieniło - jestem teraz w takim okresie przejściowym w moim życiu - szykuje się dużo zmian. Przez kilka ostatnich mięcy (dla mnie dość mocno stresujących) wydawało mi się, że moi rodzice zaczęli się bardziej przełamywać. Szczególnie jeśli chodzi o mamę, z którą mam większy kontakt. Była dla mnie miła, nie namawiała do niczego (na siłę do pójścia na zebranie, nie wspominała też o pójściu do służby, podczas moich wizyt w rodzinnym mieście), nie przymuszała, a wręcz wydawało mi się, że sama zaczęła wychodzić z inicjatywą rozmów typu "co jest nie tak w organizacji". Po czasie okazało się jednak, że to były tylko pozory i dobrze zaplanowane zabiegi. Mama chyba umyśliła sobie taką taktykę, żeby przyciągać mnie na nowo do zboru. Wiedziała, że przechodzę cięższy czas, dość stresujący, a więc próbowała być miła i nie wkraczać na nieprzyjemne tematy. Po czym, kiedy tylko zaczęłam mówić, że już lepiej, całkowicie zmieniła podejście i zobaczyłam, o co tak naprawdę jej chodziło (m. in. znowu o przyjazd na zgromadzenie... W momencie, w którym mama zorientowała się, że nie da rady mnie namówić na przyjazd, zaatakowała mnie mówiąc, że nic mi się na pewno i tak nie uda, jestem beznadziejna i sama sobie winna wszystkich tych stresów (w związku z tymi zmianami, które się dzieją u mnie)).

Ostatnio, podczas mojej wizyty w mieście rodzinnym (zanim mama odkryła, że nie przyjadę na zgromadzenie), miała również miejsce ciekawa sytuacja. Wszystko było wspaniale – a rodzice (niezmiernie dla mnie mili) starali się kryć fakt, iż przyjechałam (aby nie dowiedzieli się o tym inni bracia, ponieważ oni nic nie wiedzą o tym, że nie chodzę na zebrania). Ja proponowałam wyjście w dane miejsce, po czym mama stanowczo się nie zgadzała (i dosłownie powiedziała mi – mógłby nas tam ktoś zobaczyć, a jeśli nie pódziesz na zebranie, to lepiej żeby nie wiedzieli, że przyjechałaś – rodzice nie widzą nic złego w kłamaniu braciom w ich zborze o tym, że wszystko jest ze mną ok i że dalej chodzę na zebrania).

Na co dzień korzystam z życia. Czuję, że dopiero teraz odkrywam, kim jestem, co lubię, z jakimi ludźmi chciałabym przebywać, co sprawia mi najwięcej radości (czasami żałuję, że tak późno, żałuję zmarnowanych lat, ale wiadomo, że nie da się cofnąć czasu i lepiej późno niż wcale). Czasem czuję się też jak małe dziecko, które wszystkiego musi uczyć się od nowa. Zwykle jestem silna i bardzo mocno doceniam to wszystko co mam. Ale czasami, jak każdy miewam dni, w których się załamuję. Załamuję się i myśę o tym, co będzie (albo załamuję się myśląc, że nic mi nie wyjdzie, że nie jestem wartościową osobą, że przeze mnie moi rodzice będą cierpieć, jednak już z tym typem załamania szybciej sobie radzę). Co będzie kiedy całkowicie odejdę z organizacji, powiem rodzicom, że już nigdy tam nie wrócę. Jakoś nie mogę uwierzyć w to, że przejrzą na oczy – w końcu tyle czasu z nimi rozmawiam, próbuję od tej i od drugiej strony (i wciąż próbuję, staram się na nowo, delikatnie i cierpliwie, tym samym odkładając swoje "pisemne" odejście ze zboru). Nie to, że nie mam cierpliwości, bo jestem osobą bardzo cierpliwą. Tylko czasami nie widzę już sensu, bo zdają się siedzieć „w tym” tak głęboko i wydaje mi się, iż nie dociera do nich żadne z moich słów.

Z każdym kolejnym dniem jest mi lżej i czuję dużą ulgę (tak jakbym wciąż uwalniała się spod wpływu organizacji). Jest dobrze, bo nareszcie czuję się szczęśliwa, czuję że mogę żyć, mieć kontrolę nad swoim życiem i oddychać. Zaczynam robić to, co naprawdę lubię i postępować zgodnie z wyznawanymi przez siebie wartościami. Mimo wszystko brakuje mi tego oficjalnego odejścia z organizacji, które wciąż odwlekam, stawiając na szali moją relację z rodzicami. Nie mogę sobie wyobrazić jakby to miało być... Czy to możliwe, że nie będą się do mnie odzywać... Czy to możliwe, że wybiorą opinię wśród ludzi zamiast relacji ze swoim dzieckiem... Mimo tego, że tak dobrze znam tą organizację, wciąż tak trudno mi to zrozumieć i zaakceptować. Staram się wyobrazić sobie, jak to będzie, kiedy nie pojawią się na moim ślubie, zabraknie ich podczas życia ich wnuka, że nie będzie ich w ogóle w moim życiu.


Bliskie osoby (które nigdy nie poznały organizacji od wnętrza) mówią mi, że to nie jest możliwe, żeby moi rodzice odcięli się ode mnie tak całkiem. Mówią, że na pewno po jakimś czasie będą się odzywać, bo nie dadzą tak rady, bo każdy ma uczucia, a najważniejsze uczucia w życiu, to te do własnego dziecka. A ja nie jestem pewna (tym bardziej, że sama znam przykłady osób ze zboru, które nie odzywają się do swoich dzieci... I tak od wielu lat). Wiem, że moja relacja z rodzicami nigdy nie była „normalna” (zawsze była mocno napiętnowana zasadami organizacji, jako dorosła osoba uświadamiam sobie, że nie otrzymywałam od rodziców takiej prawdziwej miłości, nie była ona widoczna w ich postępowaniu ze mną jako dzieckiem), tak jakby stopniowo wyzbywali się oni swoich rodzicielskich odruchów na rzecz sztywnych zasad organizacji. Nie wiem, czy będą w stanie rozgraniczyć między tym, co nakazuje organizacja, a tym co podpowiada im serce. Niektóre osoby twierdzą, że powinnam iść dalej i żyć, a nie oglądać się na rodziców, bo nie jestem w stanie już na nich wpłynąć. A ja sama wciąż jestem rozdarta i nie wiem co robić (więc nadal próbuję „pracować” nad rodzicami, pomóc im, wydobyć z nich te prawdziwe, „ludzkie” odruchy).

Chcę całkowicie odejść, aby zamknąć za sobą ten rozdział życia i zapomnieć o ciężkich chwilach, ale nie myślałam, że będzie to dla mnie tak emocjonalnie trudne i że tyle czasu zajmie mi pogodzenie się z rzeczywistością. Macie rację, że to, co odcisnęła organizacja w naszej psychice, już na zawsze w niej zostanie, nie da się tego usunąć, a trzeba nauczyć się żyć na nowo. Nauczyć się żyć nie rozdrapując starych ran, nie obwiniając siebie, nie obwiniając innych, nie myśląc „co by było gdyby”... Ale nie jest to z pewnością takie łatwe.

Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: WIDZĘ MROKI w 30 Październik, 2017, 11:35
Czytając Twoje wyznanie, wzruszyłem się, czytając o Twoim ojcu, widzę siebie, Syn bał bał się chodzić na zebrania, bo musiał siedzieć a wara ,żeby się ruszył, cisza spokój wzrok skierowany na "OŁTARZ" mówcę, pamiętam jak nie raz z nim wychodziłem i nie raz dostał w skórę, wiązałem z nim nadzieje, bo my przecież tacy fajni jesteśmy, chłopak na moje życzenie zaczął odpływać, przy akceptacji żony, która nie do końca wszystko łapała, zaczął prowadzić podwójne życie a ojca nie było bo gonił za robotą, w końcu machnąłem ręką, bo w zborze świętoszkowatość zaczęła mnie kuć w oczy, Syn wyjechał za granicę 10 lat temu i kontakt jest ale bardzo mierny, jeszcze będąc aktywny w zborze powiedziałem sobie, moja noga nie postanie u niego dopóty, dopóki On nie wróci do zboru. To on pierwszy raz zwrócił mi uwagę na PEDOFILIĘ, wytłumaczyłem problem w swój słuszny i właściwy sposób, czy przyjął nie wiem.Twoje doświadczenie w znacznym stopniu otworzyło mi oczy szerzej w kwestii moich relacji z Synem, którego kocham na zabój, i św.j. nie rozbijają rodzin, sam tego doświadczyłem, że syna bym zmarginalizował a właściwie to uczyniłem. Od miłości do wściekłości jest tylko kawałek.
Szczerze Ci dziękuję za to co napisałaś, jestem Ci wdzięczny, trwaj w postanowieniu bycia szczerym i uczciwym człowiekiem. Natomiast rodzice, też mają uczucia, są skrzywieni przez WTS, jak ja, o innych nie piszę ale podejrzewam że mają podobnie szczególnie Matka, a i Ojciec też może w skrytości uroni łzę, coś o tym wiem, choć uważam się za twardego człowieka, jestem górnikiem pracującym w ścianie, tu dla słabych nie ma miejsca, nie piszę o sile fizycznej,  teraz jak to piszę mam kluchę w gardle.
Jeszcze raz dziękuję. Trzymaj się 
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Vida w 30 Październik, 2017, 14:10
Również bardzo dziękuję za te szczere słowa WIDZĘ MROKI. Taka historia daje mi też nadzieję na to, że może niekoniecznie teraz, ale może kiedyś moje słowa trafią do rodziców i sami zaczną szukać, zastanawiać się nad tym co mówiłam o tym co się naprawdę dzieje w organizacji. Wiem, że wciąż skrywają prawdziwe uczucia głęboko pod tą maską narzuconą przez organizację (tkwią w niej bardzo długo, odkąd zostali do niej wciągnięci w najgorszym momencie ich życia, kiedy to "uczynni" bracia skorzystali na momencie ich emocjonalnego rozchwiania) i może kiedyś dadzą tym uczuciom zwyciężyć.
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: HARNAŚ w 31 Październik, 2017, 08:27
Ale Wy oboje jesteście teraz ładni, ech :)
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: WIDZĘ MROKI w 31 Październik, 2017, 08:32
Ale Wy oboje jesteście teraz ładni, ech :)

Dzięki, super też Cię lubię. Tylko nie myśl sobie za dużo.
Pozdrawiam, dobrego dnia
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: Ruda woda w 07 Wrzesień, 2018, 16:31
Czytając Twoje wyznanie, wzruszyłem się, czytając o Twoim ojcu, widzę siebie, Syn bał bał się chodzić na zebrania, bo musiał siedzieć a wara ,żeby się ruszył, cisza spokój wzrok skierowany na "OŁTARZ" mówcę, pamiętam jak nie raz z nim wychodziłem i nie raz dostał w skórę, wiązałem z nim nadzieje, bo my przecież tacy fajni jesteśmy, chłopak na moje życzenie zaczął odpływać, przy akceptacji żony, która nie do końca wszystko łapała, zaczął prowadzić podwójne życie a ojca nie było bo gonił za robotą, w końcu machnąłem ręką, bo w zborze świętoszkowatość zaczęła mnie kuć w oczy, Syn wyjechał za granicę 10 lat temu i kontakt jest ale bardzo mierny, jeszcze będąc aktywny w zborze powiedziałem sobie, moja noga nie postanie u niego dopóty, dopóki On nie wróci do zboru. To on pierwszy raz zwrócił mi uwagę na PEDOFILIĘ, wytłumaczyłem problem w swój słuszny i właściwy sposób, czy przyjął nie wiem.Twoje doświadczenie w znacznym stopniu otworzyło mi oczy szerzej w kwestii moich relacji z Synem, którego kocham na zabój, i św.j. nie rozbijają rodzin, sam tego doświadczyłem, że syna bym zmarginalizował a właściwie to uczyniłem. Od miłości do wściekłości jest tylko kawałek.
Szczerze Ci dziękuję za to co napisałaś, jestem Ci wdzięczny, trwaj w postanowieniu bycia szczerym i uczciwym człowiekiem. Natomiast rodzice, też mają uczucia, są skrzywieni przez WTS, jak ja, o innych nie piszę ale podejrzewam że mają podobnie szczególnie Matka, a i Ojciec też może w skrytości uroni łzę, coś o tym wiem, choć uważam się za twardego człowieka, jestem górnikiem pracującym w ścianie, tu dla słabych nie ma miejsca, nie piszę o sile fizycznej,  teraz jak to piszę mam kluchę w gardle.
Jeszcze raz dziękuję. Trzymaj się
WIDZĘ MROKI poryczałam się. po prostu ryczę, bo moja życie było równie zakłamane jak Vidy i również mam rodziców typu - Ty z dawnych lat. u dziecka w którymś momencie wszystko pęka i staje się obojętny przynajmniej na zewnątrz. zawalcz o swojego syna. powiedz mu, że go kochasz, mów mu to cały czas. on na to czeka, tak jak ja czekam, ale się pewnie nie doczekam. doceniaj go , szanuj bo to Twoje dziecko. wiem, że jako górnik (jestem ślązaczką) jesteś twardy, ale w relacjach rodzic - dziecko powieś tą twardość na kołku z napisem ZAPOMNIENIE życzę Ci powodzenia i trzymam kciuki
Tytuł: Odp: Moja słodko - gorzka historia
Wiadomość wysłana przez: WIDZĘ MROKI w 11 Wrzesień, 2018, 09:26
Nie napiszę dużo,                 DZIĘKUJĘ. :)
Pozdrawiam