Witaj Maro ! Widze , ze mamy podobne odczucia , co do naszych przezyc wsrod SJ . Mysle ,ze kryzysowa sytuacja panujaca w Polsce w 70/80-tych latach miala duzy wplyw na nasz stosunek do tej wspolnoty . Byla to dla nas jakas enklawa , gdzie moglismy poznac uczciwych , prostolinijnych ludzi ,starajacych sie zyc w/g Biblii . Wydawalo sie to calkiem niezla alternatywa w stosunku do ateistycznej propagandy z jednej strony i katolickiej religii z drugiej . Czulismy ,ze robimy cos naprawde waznego i ze mamy punkt oparcia w tym chaotycznym swiecie . Niestety , ta pozytywna atmosfera panujaca wtedy w zborach , nie byla "normalna" , w porownaniu z krajami ,gdzie dzialanosc byla calkowicie legalna i Brooklyn mogl w pelni rozwinac swoja korporacyjna strategie . "Normalnosc" wsrod zborow SJ odczulem dopiero po emigracji i to byl naprawde skok w lodowata wode . Jak sie sytuacja w Polsce rozwijala i dalej rozwija to widzimy wszyscy . Coraz mniej jest wsrod SJ uczciwych , prostolinijnych ludzi . Wielu tez obojetnieje i tkwi w tych strukturach ,po prostu , z przyzwyczajenia . Na szczescie , wielu tez wybudza sie i w koncu odchodzi . Podobnie jak Ty ,daleki tez jestem od jednostronnego potepienia tej wspolnoty , bo na pewno moglismy przezyc w niej duzo bardzo pozytywnych chwil , poznac tez wartosciowych ludzi. Byl to jeden z etapow na drodze wewnetrznego rozwoju i jestem pewien , ze jeszcze wiele przed nami... Pzdr .
Witaj Listonoszu!
Tak, mysle, ze mamy podobne nie tylko odczucia ale i doswiadczenia, bo pamietamy Swiadkow Jehowy z przelomu lat siedemdziesiatych i osiemdziesiatych. Tak, bylo to miejsce gdzie moglem znalezc przyjaciol ale takze osoby z ktorymi czulem sie bezpiecznie. Mezczyzna , ktory w tamtym czasie studiowal ze mna bible, nie rozmawial tylko jak nauczycieli -uczen, ale rozmawialismy jak normalni ludzie. Czlowiek ten byl w wieku mojego ojca, ale byla miedzy nami prawdziwa wiez i to mnie bardziej ujelo niz to czego sie dowiadywalem. Rozmawialismy, doslowinie o wszystkim. Wpadalem do niego kiedy mialem wolny czas. Nie bylo wowczas tel.kom., wiec wpadalem z zaskoczenia i nigdy nie odczulem, ze jestem o niewlasciwej porze. Zawsze cieszyl sie ze mnie widzi.Przerywal swoje zajecia i skupial sie na mnie a ja czulem sie wazny. Rozmawialismy chyba o kazdym aspekcie zycia, sugerowal mi rozne rozwiazania, ale decyzje zawsze zostawial mi, i jaka by nie byla moja decyzja zawsze bylo ok. Pamietam jak rozmawialismy o relacjach damsko meskich. Spytalem sie go jakie cechy powinna miec kobieta ktora ewentualnie powinienem sie zainteresowac,na co zwracac uwage? Zapytal sie mnie dyplomatycznie: Co ja mysle i jakie cechy moim zdaniem powinna miec wartosciowa dziewczyna. Pomyslalem i mowie, ze powinna byc uczciwa, pozytywna, otwarta , z poczuciem humoru, pracowita, dobrze gotowac, seksowna itd. Wtedy zapytal sie mnie, czy ja mam te cechy jakie wymienilem. Zatkalo mnie, bo uswiadomilem sobie, ze jesli bede mial w sobie te wszystkie cechy jakie chcialbym widziec u partnerki , to bede przyciagal te odpowiednie
Dzieki rozmowom z nim, zaczalem na wiele spraw patrzec inaczej. Zawsze rozbudzal we mnie ciekawosc do odkrywania nowych rzeczy i nie narzucania innym wlasnego punku widzenia ale zachecania do myslenia. Tego mnie nauczyl. Jezdzilem z nim do jego rodziny na wies. Pomogl mi w znalezieniu pracy gdy jej potrzebowalem. Odwiedzial gdy bylem chory. Gdy znalazlem sie w szpitalu , dzwonil, a gdy bylem po operacji zawiozl mnie do domu i nie bylo dyskusji na temat zwrotu kosztow. A nawet mialem sytuacje, ze potrzebowalem pieniedzy, zawsze moglem na niego liczyc. Raz nawet byla taka sytuacja, ze wiedzial, ze jestem w trudnej sytuacji dal mi pieniadze i powiedzial ,ze nie musze oddawac. Ujal mnie takze atmosfera jaka tworzyl w swojej rodzinie. Szanowal swoja zone i szanowal swoje dzieci.Czulem sie czlonkiem tej rodziny. Zawsze mnie wspieral,poznalem podczas naszych rozmow jego historie, ogladalem rodzinne zdjecia, jadlem z cala rodzia nie raz obiad. Z jego synem, gralismy w pilke, tenisa ziemnego, wyjezdzalsmy na wycieczki rowerowe. Duzo by mozna bylo pisac.Takich osob znalem wiele. To wszystko sprawialo, ze mimo, ze nie ze wszystkim moglem sie w pelni zgodzic jesli chodzi o nauki SJ, bardzo jednak chcialem przebywac wsrod tych ludzi. To byla dla mnie naprawde czysta przyjemnosc, nawet slonce cieplej i jasniej swiecilo i ptaki ladniej spiewaly.
Tacy ludzie byli dla mnie inspiracja i sprawiali, ze w tej szarej rzeczywistosci swiat wygladal inaczej, a bedzie jeszcze lepszy bo mimo, ze literatura byla czarno biala ta wizja raju pobudzala wystarczajaco moja wyobraznie, ze dostrzegalo sie wszystkie jej barwy. To dalo mi silny fundamet oraz kierunek na kolejne lata w tej organizcji religijnej. Tym bardziej, ze obracalem sie w srodowisku osob kluczowych, ktore tworzyly pozniej trzon tej organizacji w Polsce. Po takich doswiadczeniach, a to tylko lekki zarys, juz nigdy nikt nie byl w stanie w tej religii ulepic ze mnie urzednika.
Dla tych,ktorzy nie czuja juz czegos takiego i nie bardzo rozumieja o czym pisze zachecam do obejrzenia filmu dokumentalnego zrealizowanego na pocztku lat osiemdziesiatych. Ogladajac ten film, mozna poczuc atmosfere jaka ponowala w tamtym czsie. Wiele osob kluczowych wystepujacych w tym filmie znalem osobiscie,prywatnie, bardzo wielu gloscicieli z tego fimu rowniez. Znam wielu z nich ich wlasne hostorie.
https://www.youtube.com/watch?v=kGsRFBzVUpQ Nie mam zamiaru bronic tej organizacji, bo rowniez moj koniec bycia w niej nie wynikal z tego, ze dopuscilem sie jakiegos zla i mnie wykluczyli. Ale zwyczajnie moja tesciowa ,poza moimi plecami opowiadala o mnie takie oszerstwa, ze sam do dzis zachodze w glowe jak to sie stalo, ze mimo, ze bylem znany od lat ci ludzie sluchali tego jak serialu brazylijskiego. Potem poczulem na sobie te wszystkie nie powiem jak mile spojrzenia ,,braci". Jak ujoles to Listonoszu,to byl z kolei moj skok w lodowata wode. Potem zostalem skreslony z listy starszych. Potem rozmowy i tlumaczenie sie z tego co niby mialem robic. Nie pojete bylo dla mnie, ze starsi osadzili mnie, zanim przeprowadzili ze mna jakakolwiek rozmowe. Wpadlem w psychiczny dol, zerwalem wszelkie kontakty ze zborem. Dla mnie to bylo oczywiste,ze nalezy wysluchac obie strony konfliktu,a potem sie zastanawiac jak to rozwiazac. Poczulem sie jakbym zderzyl sie z jakas sciana. Wyjsnilem im, ze ich dzialania rozpetaly dalsze oszczerstwa pod moim adresem, wlali wode na mlyn,bo skresleniem mnie z listy starszych dali sygnal, ze ja faktycznie cos zrobilem.Wiec to oni ponosza za to wszystko odpowiedzialnosc a nie ja. Tlumaczyli, ze nie moga tego cofnac. Sprawa powedrowala z kolei do Nadarzyna. Nadarzyn, przeprosil za to,ze bracia sie pomylili, ale oni nic nie moga , ze maja procedury ktorych musza sie trzymac, ze jest im bardzo przykro i nic nie moga odkrecic. Ja im powiedzialem, ze to Ci bracia z mojego rodzimego zboru sie do tego wszystkiego przyczynili wiec skreslcie ich tez z listy starszych tak jak mnie. No oczywiscie nie mogli tego zrobic z wiadomych wzgledow, bo konsekwencje wtedy bylyby nieobliczalne. A wiadomo w czyim interesie dzialali, bynajmniej nie moim. Skonczylo sie tym, ze wzialem rozwod z organizacja, zona i rodzina zony. I dalem im tym powod do wykluczenia. No i jak to sie mowi nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo. Ale tak czy siak, nie bede jechal na te organizacje.Zostawie na to miejsce innym. Bylo nie bylo, zycie toczy sie nadal i aby zdrowie bylo...