Moge chyba powiedziec , ze uwazam sie za agnostyka , ale nawet ten agnostycyzm jest bardzo chwiejny . Gdy mam lepszy nastroj to chce byc taki ZDECYDOWANY i USTALONY w swoich pogladach . RACJONALNIE patrzacy na swiat !
Ale to kolos na glinianych nogach . Wystarczy troche zmartwienia , smutku i juz wraca tesknota za jakas sila opiekuncza , ktora nas prowadzi przez zycie . Wydaje mi sie , ze chcialbym aby Bog byl , bo to zdjeloby troche ciezaru odpowiedzialnosci z naszych barkow , za wszystko , co sie na swiecie dzieje .
To co mnie fascynuje , to fakt , ze mozna byc wierzacym do "szpiku kosci" i potem ta wiare stracic . I to niekoniecznie po wplywem jakis traumatycznych wydarzen , ale po prostu , ot tak , wiara sie wypala i przestaje byc glowna czescia naszego zycia . Ten wlasnie proces opisuje E.Carerre w swojej ksiazce "Krolestwo" i jezeli jeszcze nie znasz to polecam .A wracajac do glownego pytania tego watku : jezeli Bog istnieje to chcialbym , zeby sie do nas odezwal . Byc moze , wtedy bym w Niego uwierzyl...