To miłe słowa! Dziękuje. Avatar to rzecz przypadku, można go zmienić. Jode lubię, ale całe GW z perspektywy dorosłego człowieka dziś mnie śmieszą.
Ja wszystko piszę z własnego doświadczenia ale nie wszystkie doświadczenia opisuję.
Jak się czują święci wybrańcy (nie tylko z betel)? Nie wiem, bo musiałbym robić z każdym wywiad.
Dużo zależy od tego jak ci święci wybrańcy spotykają się z szarym głosicielem, który się podnieca: 'a ty to z betel; ty jesteś NO; ty po KU; ty z komitetu kraju'. To u szarych głosicieli może robić i robi często wrażenie, które przekłada się na tych świętych wybranych.
Sparafrazuję wypowiedź jednego z absolwentów kursu usługiwania: 'my tu wkuwamy, piwo pijemy, a jak przyjedziemy do jakiegoś zboru to nas za świętych będą brać'
Zjawisko takie jest widoczne w każdej społeczności. Niedostępność pewnych 'stanowisk' dla szarej masy powoduje elitarność.
Ale to mrzonka, iluzja, złudzenie.
Co do betel: jeśli ktoś przyjeżdża tam na rok, to jest ciekawa przygoda życiowa. Jak ktoś spędza tam 20 lat to ma poważny problem gdy dochodzi do sytuacji odejścia z betel (np. dziecko, cięcie etatów, albo coś jeszcze). Nie każdy człowiek ma predyspozycje by wytrzymać tam trochę czasu. Jeśli ktoś kocha swoją wolność, możliwość podejmowania decyzji, ma indywidualny charakter, to lepiej by się tam nie pchał na dłużej.
Ja dopiero po przeczytaniu "Kryzysu sumienia" uświadomiłam sobie kim są członkowie Ciała Kierowniczego.
Byłam bowiem święcie przekonana, że oni swoje obrady rozpoczynają modlitwą, że są ogólnie rozmodleni i prawie że wyobrażałam sobie, że nad ich głowami świecą święte aureole.
A tymczasem Franz odarł z nich ich "boskość" pokazując, że to grono zwykłych facetów, nad którymi żadne aureole nie świecą.
Ja osobiście nigdy nie miałam do czynienia z żadnym betelczykiem i z żadnym nie rozmawiałam. Jest to więc dla mnie temat zupełnie nieznany.
Ja wiem po sobie, że w Betel nie wytrzymałabym chyba dłużej niż kilka dni, a to właśnie ze względu na panujące tam reguły. Pamiętam jak źle znosiłam pobyt na ośrodku pionierskim, bo jako dorosła kobieta (od kilku lat pełnoletnia) nagle musiałam się podporządkować jakiemuś bratu, niewiele starszemu od siebie. Musiałam wstawać wtedy kiedy wszyscy. Kłaść się spać wtedy kiedy wszyscy. Oraz uczestniczyć we wspólnym czytaniu i omawianiu Biblii, które było prowadzone strasznie nudno i bez polotu. Normalnie masakra. Czułam się jakbym była małym dzieckiem. Ale ten ośrodek nie był jeszcze taki zły.
Duzo gorszy był ośrodek kolejny, któremu przewodniczył despotyczny starszy w wieku emerytalnym. Trzymał nas krótko i z góry założył, że będziemy krnąbrni. Kazał nam iść spać o godzinie 22.00 i nie znosił sprzeciwu (oczywiście myśmy znaleźli swoje sposoby żeby obejść ten nakaz
). Czułam się traktowana jak nastolatka albo wręcz dziecko z podstawówki.
No więc chyba bym umarła w Betel i to szybko
A tym, co "wylatują" z Betel po 20-latach, to współczuję...
Kiedyś widziałam program o facecie, który odsiedział wyrok 25-lat więzienia i wychodził na wolność. Czyli poszedł siedzieć teoretycznie jeszcze za komuny, bo z końcem lat 80-tych. A tu nagle wychodzi na wolność i nie wie co się dzieje. Zmienił się wygląd miasta, zmieniły się marki samochodów jeżdżących po ulicy i ich ilość. Największy szok przeżył po wejściu do supermarketu. Patrzył na duże ilości towarów na półkach i ich różnorodność i oczom nie wierzył. Nie wiedział też jak zrobić zakupy przy kasie. No a tu trzeba żyć dalej i jeszcze poznać nowe realia.
I właśnie pewnie podobnie jest z tymi betelczykami. Być może supermarkety ich nie szokują
Ale już szokujące może być to, że trzeba znaleźć sobie mieszkanie i płacić czynsz, który na rynku wynajmu jest gigantyczny. Oczywiście do tego trzeba znaleźć pracę i elegancko połączyć ją z zebraniami i służbą (przecież nie godzi się mieć pracę, przez którą opuszczałoby się choć jedno zebranie i cotygodniowe zbiórki do służby polowej). No i jeszcze wypadałoby zarabiać tyle żeby móc wszystko opłacić i żeby wystarczyło na jedzenie, o które trzeba już samemu sobie zadbać, bo nikt gotowego już pod nos nie podstawi.
Może jest tu betelczyk, który musiał po wielu latach zmierzyć się z życiem "poza bramą raju"? Chętnie bym posłuchała jak sobie radził i układał życie od nowa? I czy był w stanie pogodzić pracę ze służbą i zebraniami? Czy w ogóle dostał szybko pracę? Ile stresów przeżył i ile nocy przepłakał?
Ja cały czas mam w pamięci (całkiem niedawny) wykład nadzorcy obwodu w moim zborze, który zasugerował, że jak ktoś nie może pogodzić pracy z zebraniami i służbą, to jest po prostu małej wiary. Nie stawia spraw Królestwa na pierwszym miejscu! Feee! Rzuć pracę i głoś! - niejako zachęcał ten nadzorca.
I teraz ja (oczywiście niezłośliwie) czekam na to, aż pewnego dnia jemu "podziękują" za współpracę i zdejmą z urzędu nadzorcy, który ma w każdym zborze wikt i opierunek. Co on wtedy powie??? Czy nadal będzie miał te same poglądy? A może okaże się człowiekiem małej wiary, jeśli chcąc mieć na chleb podejmie pracę, która go zmusi do opuszczania zebrań...?!
Łatwo jest - jak się ma pełny brzuch - wprowadzać braci w poczucie winy i wmawiać im że nie robią wszystkiego co w ich mocy żeby głosić! Taka obsługa zamiast pokrzepić człowieka, to tylko szaleńczo przygnębia!