Ominęli babcię i weszli do pokoju, a tam rząd łysych głów na łóżku. Tak szybko jak weszli, tak też szybko wyszli.
Babcia wspominała ten dzień jako jeden z najgorszych, bała się, że łyse głowy nie pomogą i z daleka zaczną do wszystkich strzelać. Modliła się w myślach, że jak zabiją dzieci, aby i ją zastrzelili, aby tylko jej nie oszczędzili.
Tak bardzo się bała, że tak ją zechcą ukarać za ukrywanie Żydów, iż będzie musiała pochować własne dzieci i nie tylko.
Stali przed domem i rozmawiali, po chwili jakiś żołnierz prowadził z obozu znajomego babci. Gdy go zobaczyła, lekko odetchnęła, może ich przekona, może odpuszczą. Pogadali chwilę, miejscowy wrócił do obozu, ci z nalotu pojechali w swoją stronę. Weszła do pokoju, dzieci nadal leżały w bezruchu, dwójka gości miała zamknięte oczy.
Podeszła do nich, uśmiechnęła się i powiedziała...możecie wstawać, już po. Wszystkie jak na komendę zaczęły płakać, a Zosia wręcz zanosiła się od płaczu. Próbowała je jakoś uspokoić, jednak ciężko było jednej drobnej kobiecie, ogarnąć przerażoną grupkę dzieci. Nie miała wyjścia, sama zaczęła z nimi płakać, przytulać i całować jedno po drugim.
Zosia objęła ją mocno i powiedziała...wiesz ciociu tak bardzo się modliłam, tak mocno jak tylko umiałam, prosiłam Boga aby nas oszczędził. To niesprawiedliwe abyś ty i twoje dzieci zginęli za to że nam pomagacie. I Bóg mnie wysłuchał. Tak Zosiu, babcia przytuliła dziewczynkę do siebie, Bóg cię wysłuchał.
Było jej tak ciężko, tak jej było żal nie tyle siebie co dzieci które miała u siebie w domu i wszystkich innych na całym świecie. Za co one, niczemu nie winne, są tak mocno doświadczane? A Zosia, mała dziewczynka, obdarta z dzieciństwa, beztroski, musiała tak szybko dorosnąć, była bardzo dojrzała jak na swój wiek. Nigdy nie narzekała, nigdy się nie żaliła. Czasem jak brat tęsknił za matką, szybko go karciła, że jak będzie mogła to do nich wróci, teraz ciocia jest ich mamą.
W takich chwilach babcia widząc, cierpiące dziecko, brała chłopca na kolana, przytulała do siebie i pytała...a co byś zjadł na obiad? I zaczynała go łaskotać, to zawsze działało jak lek znieczulający duszę.
Następnego dnia po mleko i jajka przyszedł sam znajomy, podobno w obozie zapanowała panika na wieść o chorobie w domu babci i nie było chętnego aby iść po zaopatrzenie. Mężczyzna oznajmił, że chorował na wszystko, a więc jemu nie grozi. Czy mu wierzyli? Nie wiadomo, ważne że nikt już ich więcej nie nachodził. Niemcy bardzo się bali różnych chorób, a tyfus i wszawica były dla nich wręcz odrażające.
Kolejnego dnia gdy przyszedł po mleko, zapytał babcię czy widziała ogień za lasem? Widziała, wciąż gdzieś coś płonęło, już nie robiło to na nikim większego wrażenia. Raz palili partyzanci, raz Niemcy, albo zawistni sąsiedzi, nie było reguły.
Wtedy powiedział że, jego ziomkowie spalili dom sąsiadów, a ich zabrali i wywieźli. Wszystko za to, że nasłali ich na dom babci,a tam panował tyfus, uznali to za sabotaż.
Babcia zaczęła nad tym ubolewać, bo choć mogli zgiąć, mogli jej dom spalić przez donos sąsiadów, to jednak miała jakiegoś doła. W niedzielę po mszy, poszła do księdza podzielić się swoją bolączką. Wysłuchał ją, chwilę milczał,
później odtworzył Biblię i przeczytał....Taką samą miarą, jaką wy mierzycie, odmierzą wam i jeszcze wam dołożą....
Poklepał ją po ramieniu i powiedział...idź córko do domu, tam dzieci na ciebie czekają, będę się za was modlił i za nich też, niech im Pan Bóg przebaczy.
PS Miało być o Adamie, wiem obiecałam kilku osobom, ale....ma jakieś kłopoty i chwilowo nie ma czasu na zerknięcie w tekst czy są zgodne z stanem faktycznym. A więc cierpliwości.