Miłość prawdziwa składa się z rzeczy nieskończenie wielkich i zarazem nieskończenie małych. Jakiś czas temu, przez znajomego poznałam Magdę, która choć wychowana w org...nigdy świadkiem nie została.
Jako młoda dziewczyna nie zabiegała o to, rodzice nie pociskali, gdy się usamodzielniła i wyprowadziła z domu coraz bardziej oddalała się od religii ojców ( tak org nazywa do dziś), aż w końcu odeszła na dobre. Za to jej siostra wprost przeciwnie, była ambitna, pięła się po szczeblach zborowej kariery. Wyszła za mąż, mężczyzna już był starszym, później zdobywał wyższe funkcje...nie było czasu na dzieci, przecież armagedon już zaglądał do okien.
Poświęcili się całkowicie organizacji, ona nie pracowała, on większość też nie. Koczowali po wynajętych pokojach i mieszkaniach. Gdy Magda rodziła dzieci, budowała z mężem dom jej starsza siostra pukała się w głowę, że nie gromadzi się majątku na ziemi, drwiła bez litości, że ta zna prawdę i jest taka głupia. Czasem dochodziło między nimi do spięć, jednak Magda odpuszczała, to przecież siostra, za to Tamara nigdy nie potrafiła odpuścić.
Gdy kobieta wraz z mężem ulegli wypadkowi samochodowemu, poprosiła siostrę aby zajęła się jej dziećmi, odmówiła. Właśnie jechała z mężem na jakieś wizytacje po odległych zborach. Gdy rodzice chorowali też nie mogła się nimi zająć, zbyt była zajęta swoją duchowością. Po ich śmierci Magda sprzedała rodzinny dom, siostra tylko przyjechała zabrać pieniądze, nie angażowała się w żadne sprawy urzędowe. Gdy pewnego dnia, mąż Magdy nagle zmarł z powodu tętniaka, bardzo to przeżyła, żyła dla dzieci, bała się przyszłości, nie wiedziała czy sobie poradzi. Niespłacony kredy , niepełnosprawne dziecko, drugie jeszcze całkiem małe.
Po cichu liczyła na siostrę, gdy się przed nią rozkleiła usłyszała...masz za swoje, odeszłaś od prawdy,nic nie znaczysz bez błogosławieństwa Jehowy. Odwrócił się od ciebie, zobacz jak wygląda twoje życie, wiecznie coś ci jest. Zaś ona...gwiazda w zborze kwitła, zawsze zrobiona, zadbana, ludzie ''bili się'' aby ją z mężem gościć u siebie.
I właśnie wtedy poznałam Magdę, znajomy przyjechał z nią do mnie i na wejściu powiedział...musicie pogadać. Zgaszona, podkrążone oczy, niewiele mówiła. Ożywiła się na słowa znajomego...obie jesteście w tym jehowskim syfie umoczona.
Doskonale ją rozumiałam, aby poczuła się lepiej, a może żeby zrozumiała iż wiem przez co przechodzi opowiedziałam jej o sobie, co mnie świadkowska rodzina zafundowała, że życie wcale mnie nie rozpieszczało. Ona miała o tyle inaczej, że miała lepsze dzieciństwo, ja dostawałam w skórę za wszystko, nawet za załamaną kartkę w ''świętym'' śpiewniku.
Dużo czasu mi zajęło nim jej wyjaśniłam, że to jej życie to nie jest zemsta Boga, to po prostu życie. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo i słowa dotrzymał...jak to ktoś kiedyś powiedział.
Radziła sobie jak umiała, jeśli ktoś jej pomagał to właśnie my obcy ludzie. Kiedyś podczas rozmowy gdy mówiła, że już ma dość tego domu, tych męskich robót, wpadł mi do głowy szatański pomysł. A może ją tak zapoznać....?
Znałam Sławka, były świadek, żona się z nim rozwiodła gdy odszedł od organizacji. A że był dekarzem, a Magda narzekała na problemy z oknem dachowym, okazja była niepowtarzalna...
Krótka piłka...mam dobrego fachowca, przywiozę go do ciebie. Zaś do Sławka było jaśniej...jesteś sam jak palec, mam fajną kobitkę może byś chciał poznać? Troszkę się opierał...jak to tak jechać na bezczelnego ? Spokojna twoja rozczochrana...jest pretekst, jedziesz tam całkiem w ''innej sprawie'' i nie śpiesz się z diagnozą. Powiedziałam, powstrzymując się od śmiechu.
...