Śledzę z zainteresowaniem Wasza dyskusję. Mimo pewnych polaryzacji ma ona 2 główne nurty:
1. Jedna grupa uznaje Biblię za ostateczny autorytet i wtedy wszystko jest proste i jasne: Biblia rozróżnia pojęcie rozpusty od cudzołóstwa, czyli wynika z tego, że KAŻDE współżycie poza/przedmałżeńskie jest grzechem, zaś grzech to przestąpienie Prawa Bożego (Hebrajczyków 13:4, 1 Jana 3:4). Poza tym Biblia jednoznacznie potępia homoseksualizm jako "pożycie niezgodne z naturą" (Rzymian 1:26, 27). O innych nienaturalnych formach nie wspomnę (zoofilia, nekrofilia itd.)
2. Druga grupa stosuje tzw. relatywizm moralny, odrzuca pojęcie grzechu, próbuje ustalać granice definicji rozpusty, pomniejsza „papierkowy” akt sformalizowania związku itd.
Jest to pole do dyskusji, która może trwać w nieskończoność i nie ma szans na consensus. Wszystko zależy od siły autorytetu, jakim dana osoba się kieruje. Obie grupy napotykają trudne do rozwiązania kwestie. Np. – co tu kryć – kobiety w Izraelu nie miały prawie żadnych praw, a mężczyzna, który mógł dawać kolejnym żonom listy rozwodowe z błahych powodów, niczym nie różnił się od dzisiejszego rozpustnika, skaczącego z kwiatka na kwiatek (ale już kobieta tak „poskakać” sobie nie mogła...). Jezus wprawdzie potępił łatwe rozwody, ale mówiąc np. „kto by odprawioną poślubił (...)” nadal podaje przykład z punktu widzenia Żyda-mężczyzny (kobieta nie miała możliwości „odprawić” męża). Królowie izraelscy (i nie tylko) mieli wiele pierwszo- i drugorzędnych żon i nie było to uważane za rozpustę. A więc ostrożnie z tym powoływaniem się na ST, bo jego mierniki w tych sprawach często zatrącają o coś, co dziś nazwalibyśmy właśnie relatywizmem moralnym
(przy całym szacunku dla 10 Przykazań). PRAWO MOJŻESZOWE TO NIE ZAWSZE PRAWO BOŻE! Zaś ortodoksyjne trzymanie się wykładni apostoła Pawła implikuje trzymanie sie WSZYSTKIEGO, co napisał, a więc np. zaniechania walki o swoje prawa, godzenie się z niesprawiedliwością itp. Godząc się z tym, do dziś mielibyśmy ustrój feudalny, a kobiety nie miałyby nadal prawie żadnych praw, o równości wobec prawa czy prawie wyborczym nawet nie wspominając.
Z kolei jeśli odrzucimy jednoznaczne w moim odczuciu wypowiedzi biblijne (zwłaszcza w NT), zaczynamy – paradoksalnie! — wpadać niechcący w faryzejstwo, próbując ustalić drobiazgowe granice, np. czym jest rozpusta, a czym nie jest, gdzie przebiega granica itp. Nadto istnieje niebezpieczeństwo „wylania dziecka z kąpielą” i pod pozorem „wolności” aprobaty dla wszelkich form seksualności i uznania je za „naturalne”, co też prawdą po prostu nie jest. Czy homoseksualiści mogą mieć ze sobą dzieci? A jeśli taka para jest szczęśliwa, to czy ten fakt miałby być jedynym kryterium oceny takiego związku? Czy dziecko mające dwóch tatusiów albo dwie mamusie otrzymuje właściwy wzorzec rodzinny? Ktoś powie: w małżeństwach heteroseksualnych też roi sie od niewłaściwych wzorców (przemoc, alkoholizm itd.). I będzie mieć poniekąd rację. Ale to nie oznacza, że związki homoseksualne stają się przez to czymś naturalnym, czymś co należy nachalnie reklamować i z czym należy się afiszować. W tym miejscu ktoś może zarzucić mi homofobię. To byłaby gruba przesada. Ale mam prawo - tak ja Wy wszyscy - mieć skrystalizowane poglądy i je artykułować. Za największy błąd po uwolnieniu się od WTS-u uważam próbę odrzucenia ponadczasowych wartości moralnych czy humanitarnych, które zostały przez WTS jedynie zawłaszczone.
I na koniec prywatnie przyznam się – w Waszej dyskusji najbliższe moim są poglądy Gorszyciela, choć nie z wszystkim się zgadzam.