Założyłam ten wątek, bo od dłuższego czasu (mam na myśli kilka miesięcy) zmagam się z problemem życia w "rozdwojeniu jaźni".
Z jednej strony nadal jestem w organizacji ŚJ, a z drugiej strony wcale już się w niej dobrze nie czuję. A konkretnie źle czuję się z naukami Ciała Kierowniczego, które już nie z roku na rok, ale z miesiąca na miesiąc, stają się coraz bardziej absurdalne.
Idę na zebranie i zamiast pokrzepiać się duchowo, to się wnerwiam - na wykłady braci, akapity w Strażnicy, na wykłady obwodowego (o treści, np.: rzuć pracę i idź głosić, a jeśli nie pionierujesz i opuszczasz jakieś zebrania, to znaczy, że jesteś słaby duchowo!).
Przechodziłam w ciągu tych miesięcy różne etapy i teraz dopadł mnie etap wnerwienia.
Ja mam pytanie do tych, którzy są poza zborem, ale żyli w podobnym stanie jak ja oraz do tych, którzy jeszcze są w organizacji i muszą sobie radzić z rozdwojeniem jaźni - jak to robicie? Bo ja czasem mam takie momenty, że czuję, że zaraz wybuchnę. Przejdzie mi to?
Najgorsze jest to, że ja zawsze uważałam, że jestem wolna. Ale odkąd ujrzałam organizację w "nowym świetle", to widzę, że była to złudna wolność. Bo teraz muszę się pilnować żeby na mieście nie zobaczył mnie ktoś ze zboru jak rozmawiam np. z osobą wykluczoną i muszę się pilnować żeby nie strzelić jakiejś gafy (np. napisać komentarza na forum i przez przypadek nie wysłać go w mailu do starszego mojego zboru
albo powiedzieć do starszego: Bracie, budujące są te filmiki ze Zgromadzenia, a on zapyta: Jakie filmiki? Przecież Zgromadzenie dopiero za tydzień!
).
Jak tak dalej pójdzie, to odeślą mnie do wariatkowa z rozpoznaniem manii prześladowczej!