Świadkowie Jehowy - forum dyskusyjne

BYLI... OBECNI... => ŻYCIE ZBOROWE, GŁOSZENIE, SALE KRÓLESTWA => Wątek zaczęty przez: PoProstuJa w 30 Maj, 2016, 00:49

Tytuł: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 30 Maj, 2016, 00:49
Założyłam ten wątek, bo od dłuższego czasu (mam na myśli kilka miesięcy) zmagam się z problemem życia w "rozdwojeniu jaźni".

Z jednej strony nadal jestem w organizacji ŚJ, a z drugiej strony wcale już się w niej dobrze nie czuję. A konkretnie źle czuję się z naukami Ciała Kierowniczego, które już nie z roku na rok, ale z miesiąca na miesiąc, stają się coraz bardziej absurdalne.
Idę na zebranie i zamiast pokrzepiać się duchowo, to się wnerwiam - na wykłady braci, akapity w Strażnicy, na wykłady obwodowego (o treści, np.: rzuć pracę i idź głosić, a jeśli nie pionierujesz i opuszczasz jakieś zebrania, to znaczy, że jesteś słaby duchowo!).
Przechodziłam w ciągu tych miesięcy różne etapy i teraz dopadł mnie etap wnerwienia.

Ja mam pytanie do tych, którzy są poza zborem, ale żyli w podobnym stanie jak ja oraz do tych, którzy jeszcze są w organizacji i muszą sobie radzić z rozdwojeniem jaźni - jak to robicie? Bo ja czasem mam takie momenty, że czuję, że zaraz wybuchnę. Przejdzie mi to?  ;D

Najgorsze jest to, że ja zawsze uważałam, że jestem wolna. Ale odkąd ujrzałam organizację w "nowym świetle", to widzę, że była to złudna wolność. Bo teraz muszę się pilnować żeby na mieście nie zobaczył mnie ktoś ze zboru jak rozmawiam np. z osobą wykluczoną i muszę się pilnować żeby nie strzelić jakiejś gafy (np. napisać komentarza na forum i przez przypadek nie wysłać go w mailu do starszego mojego zboru  ;D
albo powiedzieć do starszego: Bracie, budujące są te filmiki ze Zgromadzenia, a on zapyta: Jakie filmiki? Przecież Zgromadzenie dopiero za tydzień!  ;D ).

Jak tak dalej pójdzie, to odeślą mnie do wariatkowa z rozpoznaniem manii prześladowczej!  ;D
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Gorszyciel w 30 Maj, 2016, 01:00
Słuchaj, mam podobne odczucia. Tylko zamiast wnerwiania się na te rzeczy, o których napisałaś, załamuję się - głupotą i/lub perfidią ich "rad".
Przykład głupoty - totalnej:

"Marta jednak, chcąc uprzyjemnić Jezusowi pobyt, przygotowuje specjalny posiłek i zajmuje się innymi obowiązkami. Ale cała ta praca przysparza jej niepotrzebnych trosk, przez co zaczyna się ona denerwować na Marię. Jezus zauważa, że Marta stara się zrobić za dużo, więc mówi do niej życzliwie: „Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele rzeczy”. Następnie sugeruje, że wystarczyłaby tylko jedna potrawa. Kierując uwagę na Marię, wskazuje, że niczego nie zaniedbała: „Maria zaś wybrała dobrą cząstkę i ta nie zostanie jej odebrana”. Być może Maria szybko zapomniała, co jadła tamtego wyjątkowego dnia, ale zapewne nigdy nie zapomniała pochwały i wybornego pokarmu duchowego, który otrzymała dzięki temu, że poświęciła Jezusowi całą swoją uwagę. Ponad 60 lat później apostoł Jan napisał: „Jezus miłował Martę oraz jej siostrę” (Jana 11:5). Te natchnione słowa z pewnością świadczą, że Marta wzięła sobie do serca życzliwe skarcenie udzielone jej przez Jezusa i dokładała starań, by przez resztę życia wiernie służyć Jehowie."
(artykuł pt. "Służ Jehowie bez rozpraszania uwagi", akapit 4 - w15 15.10 s. 19)
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Lila w 30 Maj, 2016, 01:05
Im mniejszy kontakt z wts na żywo, a większy z normalnym życiem, tym powinno być lepiej :)
W moim przypadku najgorzej było, jak żyłam z tym sama. Ale jak przestałam całkiem łazić na zebrania, rodzicom zakomunikowałam co myślę o organizacji, to się znacznie uspokoiłam. Teraz nerwy mam jak czytam newsy na forach i oglądam te badziewne filmy. Robię to, żeby być na bieżąco przed rodziną i móc zadawać pytania pobudzające do myślenia :)
W tej chwili mam większe poczucie bezsilności niż nerwy...
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Panter w 30 Maj, 2016, 02:16
Przykład głupoty - totalnej:

"Marta jednak, chcąc uprzyjemnić Jezusowi pobyt, przygotowuje specjalny posiłek i zajmuje się innymi obowiązkami. Ale cała ta praca przysparza jej niepotrzebnych trosk, przez co zaczyna się ona denerwować na Marię. Jezus zauważa, że Marta stara się zrobić za dużo, więc mówi do niej życzliwie: „Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele rzeczy”. Następnie sugeruje, że wystarczyłaby tylko jedna potrawa. Kierując uwagę na Marię, wskazuje, że niczego nie zaniedbała: „Maria zaś wybrała dobrą cząstkę i ta nie zostanie jej odebrana”. Być może Maria szybko zapomniała, co jadła tamtego wyjątkowego dnia, ale zapewne nigdy nie zapomniała pochwały i wybornego pokarmu duchowego, który otrzymała dzięki temu, że poświęciła Jezusowi całą swoją uwagę. Ponad 60 lat później apostoł Jan napisał: „Jezus miłował Martę oraz jej siostrę” (Jana 11:5). Te natchnione słowa z pewnością świadczą, że Marta wzięła sobie do serca życzliwe skarcenie udzielone jej przez Jezusa i dokładała starań, by przez resztę życia wiernie służyć Jehowie."
(artykuł pt. "Służ Jehowie bez rozpraszania uwagi", akapit 4 - w15 15.10 s. 19)

Dla mnie super rada!  zwłaszcza do natychmiastowego zastosowania w czasie tygodnia obsługi w zborze np w kwestii wyboru potraw dla goszczonego w domu nadzorcy obwodu.
Czy będzie nietaktem podanie przysłowiowej "herbaty i słonych paluszków"   i tak przez wszystkie 5 dni obsługi w kolejnych 5 domach?   ;)

PoProstuJa w pełni cię rozumiem. Pomimo iż moje wybudzenie rozpoczęło się przeszło 10 lat temu, emocje są nadal mocne, czasem bardzo...
Dziś właśnie byłem na zebraniu, (wspomniana obsługa) i mimo wszystko trudno było mi zachować wewnętrzny spokój.

Ale to tez sprawa indywidualna, bo każdy ma inną odporność i wytrzymałość na serwowany "zestaw firmowy" ze stołu jw.org
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Tadeusz w 30 Maj, 2016, 07:33
Ale to tez sprawa indywidualna, bo każdy ma inną odporność i wytrzymałość na serwowany "zestaw firmowy" ze stołu jw.org

Na "zestawy firmowe" - jak czytam - wielu już się uodporniło  ;D traktując to jako niestrawną papkę, zwykle ignorowaną  ;D
Ale pojawiające się od czasu do czasu "danie dnia" w postaci coraz bardziej bzdurnych "jaśniejszych świateł" potrafi szarpnąć bebechami najbardziej zaprawionych ŚJ  ;D
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: gorolik w 30 Maj, 2016, 07:36
Też miałem etap może z rok, że coraz bardziej drażniło mnie przebywanie z "braćmi" na zebraniach.
Dlatego w najpierw odstawiłem "głoszenie" a pół roku później całe "towarzystwo".
Ułatwiła mi to decyzja mojej żony- też przerwała kontakt, ona z kolei po słynnym przesłuchaniu
w Australii, gdzie padło przecież jawne kłamstwo. A tego nie da się przełknąć (przynajmniej dla mnie )
Ale przyczynił się też koordynator swoją natarczywością.
I od tej chili już jest lepiej. Każdy pobyt na sali tylko powiększa trudności.
A przecież pan Jezus powiedział, że dwóm panom nie da się służyć.
To jest chyba twój problem PoProstuJa, na coś trzeba się zdecydować.
A nie jest to prawdą (w WTS prawda to pojęcie względne ), że poza organizacją nie ma czego szukać.
 
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: TomBombadil w 30 Maj, 2016, 08:15
Im mniejszy kontakt z wts na żywo, a większy z normalnym życiem, tym powinno być lepiej :)
W moim przypadku najgorzej było, jak żyłam z tym sama. Ale jak przestałam całkiem łazić na zebrania, rodzicom zakomunikowałam co myślę o organizacji, to się znacznie uspokoiłam. Teraz nerwy mam jak czytam newsy na forach i oglądam te badziewne filmy. Robię to, żeby być na bieżąco przed rodziną i móc zadawać pytania pobudzające do myślenia :)
W tej chwili mam większe poczucie bezsilności niż nerwy...

Ja też miałam rozstrój nerwowy jak zmuszałam się do chodzenia.Od kiedy zerwałam kontakt zborowy,wrócił spokój. I faktycznie rewelacje z literatury,czy filmiki przyspieszają mi akcję serca i wpadam w otchłań bezsilności. Moi najbliżsi zabraniają mi zaglądać w stronę wts.Oni otrzepali się i temat zamknięty.
 
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Salome w 30 Maj, 2016, 08:42
PoProstuJa - też się zastanawiam nad Twoim pytaniem każdego dnia.
Przebudziłam się rok temu. Na początku stopniowo, powoli. Myślałam, że jakoś to będzie. Jeszcze dawałam radę chodzić na zebrania i zgromadzenia. Ciągle żyję w poczuciu rozdwojenia. Ostatni raz na Sali byłam na wykładzie po pamiątkowym. Kocham Pana Boga i Pana Jezusa, czytam Biblię i mam potrzeby duchowe. „System” mnie powoli wypluwa sam. Nie jestem wykluczona,  ale nie wiem, czy mogę się nazywać jeszcze ŚJ.
Boję się wykluczenia, dlatego siedzę w podziemiu i podziwiam wielu z Was, że tak się potrafiliście odciąć.

Gnębi mnie sumienie-czy są jakieś zagłuszacze wyrzutów sumienia? Poza używkami i psychotropami? Co dalej ? Co dalej?
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Roszada w 30 Maj, 2016, 10:15
Założyłam ten wątek, bo od dłuższego czasu (mam na myśli kilka miesięcy) zmagam się z problemem życia w "rozdwojeniu jaźni".
A ja początkowo myślałem, że przybyłaś tu z misją.
Wprost roznosiłaś nas. :)
A teraz okazuje się, że na dwa fronty jechałaś. ;D
Nie poznaję Cię. :-\
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: ups w 30 Maj, 2016, 10:51
Bo ja czasem mam takie momenty, że czuję, że zaraz wybuchnę. Przejdzie mi to?  ;D

Z czasem staniesz się bardziej jednoznaczna w "jedną" lub "drugą" stronę.
Odpowiedz na zadane pytanie otrzymasz zależnie od tego, komu je zadasz i gdzie je zadasz.
Od adresatów pytań otrzymasz motywację, której szukasz. Widać, jej potrzebujesz tu, skoro pytasz tu.
 I mogą tu paść ciekawe analogie dotyczące "karmienia umysłu" lub "towarzystwa, które wpływa odpowiednio na obyczaje".

Otoczenie pilnie i z podziwem obserwuje twój wzrost...

A ja początkowo myślałem, że przybyłaś tu z misją.
(...)
Nie poznaję Cię. :-\
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Hippopotamus w 30 Maj, 2016, 10:53

Boję się wykluczenia, dlatego siedzę w podziemiu i podziwiam wielu z Was, że tak się potrafiliście odciąć.





Być może łatwo mi to pisać jako osobie postronnej, ale nie obawiaj się odcięcia. Ja byłem wychowywany w rodzinie ŚJ, przyjąłem chrzest, przyprowadziłem nawet jedną osobę do organizacji i przez wiele lat byłem aktywny. Ale też obserwowałem, jak zmienia się organizacja, jak zanika duch braterstwa z lat 90., jak WTS przeobraża się w korporację religijną, nastawioną na pozyskiwanie pieniędzy od swoich członków. Uważam, że organizacja mocno odeszła od prawdziwego wielbienia. Poza WTS jest miejsce na oddawanie czci Bogu i Jezusowi, myślę, że podstawą jest osobista więź i godne postępowanie. Rozumiem Twoje rozterki, bo sam formalnie jestem nieczynnym ŚJ, ale od odejścia powstrzymuje mnie tylko kontakt z ojcem. Nigdy nie mieliśmy jakichś bliskich relacji. Ojciec zbliża się już do wieku, kiedy trzeba będzie poświęcić mu czas i okazać pomoc. Niestety, odbyliśmy wiele rozmów i powiedział wprost, że jeśli się odłączę, ograniczy kontakty ze mną do minimum. Tak oto bezduszna korporacja niszczy więzy rodzinne.
Mimo to mówię wprost o moich odczuciach, rozmawiam o działaniach korporacji i nie kryję, co o nich myślę. Pozbyłem się z domu wszelkiej literatury, zostawiłem tylko Pismo Święte Nowego Świata i poradnik TSKK (akurat bardzo użyteczny). Prowadzimy z żoną szczęśliwe życie, cieszymy się naszą miłością i radośnie witamy każdy dzień, z dala od religijnej korporacji, która uzależnia ludzi od siebie i rozbija rodziny. Czego i Tobie życzę.
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: M w 30 Maj, 2016, 11:22
Ja mam pytanie do tych, którzy są poza zborem, ale żyli w podobnym stanie jak ja oraz do tych, którzy jeszcze są w organizacji i muszą sobie radzić z rozdwojeniem jaźni - jak to robicie? Bo ja czasem mam takie momenty, że czuję, że zaraz wybuchnę. Przejdzie mi to?  ;D

Przejdzie. Myślę, że większość z nas miała taki etap, w którym jeszcze nie byliśmy gotowi zerwać ze zborem, gotowi powiedzieć sobie szczerze że jednak byłem w błędzie, zostałem oszukany, byłem w sekcie, ale z drugiej strony już widzieliśmy te wszystkie błędy i obłudę, które nie dawały nam spokoju. Z mojego doświadczenia wynika, że działa tutaj coś co pewien psychiatra określił jako "5 etapów żałoby" (http://giznet.pl/5-stopni-przezywania-straty/):

Cytuj
Zaprzeczenie – „To się nie dzieje”, „Mi to się nie może zdarzyć”
To niedowierzanie i poczucie bezradności, zagubienia. To mechanizm obronny, próba odrzucenia od siebie myśli o tragedii.
Gniew – „Dlaczego to się wydarzyło?”, „Kogo za to winić?”
Pojawia się, gdy człowiek zaczyna rozumieć, że zaprzeczanie nie ma sensu.
Negocjacja – „Oddam wszystko, byle tylko…”
Często myślimy, że możemy coś zrobić, by odwrócić sytuację. Że możemy coś poświęcić, byle tylko tragedia nas nie dotknęła.
Depresja – „Po co żyć dalej?”, „Nic już nie ma sensu”
Wreszcie uświadamiamy sobie, że nic nie możemy poradzić. Powoduje to pojawienie się smutku, utratę sensu życia. Trudno nas wtedy pocieszyć.
Akceptacja – „Będzie dobrze”, „Trzeba z tym sobie jakoś poradzić”
Pojawia się spokój i zrozumienie. Uświadomienie sobie, że trzeba sobie poradzić z tym, co się wydarzyło.

Oczywiście nie jest to reguła i nie każdy musi przechodzić wszystkie te etapy, ale u prawie każdej osoby która się wybudzała widziałem Zaprzeczenie, Gniew i Depresję. Ja aktualnie jestem chyba właśnie na etapie depresji (pomieszanej z gniewem, stąd moje działanie na forum ;)). Oczywiście ostatecznym etapem który najlepiej jest jak najszybciej osiągnąć to Akceptacja bo wtedy można dopiero w zgodzie z samym sobą naprawdę pójść dalej w życiu i na nowo zacząć się nim cieszyć. Czego Tobie, sobie i wszystkim nam życzę :)
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Tazła w 30 Maj, 2016, 12:01
 Ja byłam nastolatką ale jeszcze niepełnoletnia, na garnuszku rodziców gdy prowadziłam ,, podwójne życie". Szłam na zebranie, czytałam publikacje, przygotowywałam się do szkoły, szłam głosić, ale robiłam to na sztukę, na odwal się, bez przekonania i czekałam aby jak najszybciej się skończyło.

Pamiętam na jednym z zebrań, gdzieś sobie bujałam w obłokach, patrząc w okno i nagle wyrwano mnie do odpowiedzi.
Brat prowadzący chyba widział moje zachowanie i tak chciał mnie przywołać do porządku( delikatnie mówiąc). Słyszę jak mówi do mnie....siostro Anno prosimy o odpowiedź, a ja nie wiem co powiedzieć. Nagle za plecami słyszę podpowiedź....czy Adam z Ewą w pierwszej fazie doceniali raj?
Nabrałam powietrza i mówię co pierwsze mi przyszło na myśl...jak tak patrzę za okno i słyszę ten gwar i hałas dochodzący z ulicy to na pewno tak, byli prawdziwymi szczęściarzami.
Nie do końca o to chodziło, ale jakoś wybrnęłam. Zaskakujące było coś innego, za mną ani bok mnie nikt nie siedział, nikogo nie było aby mi podpowiedział. Duchy czy co? :D

Jednak najgorzej czułam się gdy szłam głosić, czułam się podle, mówiłam ludziom coś w co nie wierzyłam. Dosłownie łgałam im w żywe oczy.
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Inka w 30 Maj, 2016, 12:57
Witaj PoProstuJa, też przez jakiś czas żyłam w rozdwojeniu i tak się nie da. Nie da się normalnie żyć, oni na to nie pozwolą. Mają wobec Ciebie wymagania, oczekiwania, uważają ,że mają prawo do Twoich wyjaśnień, znajomości Twego życia prywatnego. Nie zostawią w spokoju. U mnie były to telefony, na spotkania nie zezwoliłam. Wycwanili się i dzwonili nie ze swoich telefonów /nie odbierałam/tylko z mi nieznanych numerów. Po ostatnim takim telefonie napisałam list o wystąpieniu. Poczułam się wolna, zgodna sama ze sobą, niezależna w decyzjach. Najlepsze są jasne sytuacje dla obu stron. Życzę odwagi.
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Tadeusz w 30 Maj, 2016, 13:16
Obawiam się, że w wielu wypadkach choć na brak odwagi nie można narzekać - sama odwaga nie wystarcza  :(
Tak jest w obliczu ostracyzmu  :-\
Tak już jesteśmy zbudowani i wychowani, że więzi społeczne i rodzinne są bardzo silne. A perspektywa ich zerwania, gdy brak jednocześnie poczucia winy, jest naprawdę dramatyczna.  >:(
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 30 Maj, 2016, 22:51
Dzięki za wypowiedzi :)
Czyli każdy z nas różnie to przeżywa albo jest na innym etapie, ale suma sumarum odczucia mamy podobne :)

Oczywiście najłatwiej byłoby oficjalnie się odłączyć i już. Ale żeby podjąć taką decyzję, to trzeba po pierwsze być do niej przekonanym na 100%, a po drugie być na to przygotowanym. Mieć stworzone zaplecze jakichś znajomych i przyjaciół, którzy przygarną nas po utracie braci ze zboru.

Choć do wielu zaleceń (nakazów) CK nie zawsze się stosowałam, to niestety sumiennie wypełniałam zalecenie, by mieć znajomych/przyjaciół tylko w zborze. W sumie mam dobre kontakty z ludźmi spoza zboru, ale są one zazwyczaj powierzchowne, bo nie dążyłam do zażyłości z tymi osobami. A zatem opuszczenie zboru naprawdę wiązałoby się z utratą całej siatki znajomych. A na razie na takie całkowite odcięcie od wszystkich nie jestem gotowa.
Plusem jest to, że dzięki temu, że podzieliłam się moimi spostrzeżeniami z bliskimi osobami ze zboru, to odkryłam, że oni też czują to co ja. To mnie bardzo pokrzepiło, że nie jestem w tym sama. Ale fakt faktem, że te bliskie osoby nie zamierzają (na razie) odchodzić ze zboru, więc gdybym się odłączyła, to nie mogłabym mieć z nimi oficjalnych kontaktów towarzyskich (bo wtedy oni mieliby problemy).

Na zebrania chodzę (jednak coraz rzadziej), ale do służby już prawie wcale (chyba, że ktoś mnie wyciągnie). Mam nadzieję, że starsi zboru uznają mnie po prostu za słabą duchowo i nie będą się o nic dopytywać i się narzucać. Ja mam z nimi pozytywne stosunki, więc mam nadzieję, że nie będą oni prowadzić żadnego śledztwa w mojej sprawie  ;D

Chociaż kto to wie jakie teraz są najnowsze wytyczne jeśli chodzi o traktowanie "słabych"?! Pewnie moje nazwisko już tam widnieje w bazie w Nadarzynie jako mało aktywnej! ;D

Za pozytyw mogę uznać to, że sama odkryłam drugie oblicze WTS i nawet w razie ewentualnej groźby wykluczenia, nie byłabym tym aż tak załamana. Największy zgryz mają bowiem te osoby, które są wykluczane choć kochają nauki CK. Tacy uważają, że dużo stracili i żyją z poczuciem winy. Ja na szczęście już poczucia winy nie przeżywam. I cieszę się, że mój mąż jest na podobnym etapie co ja - więc nie ma takiej opcji, że po moim ewentualnym odłączeniu będziemy jadali obiady przy innych stołach (jak wierzący z niewierzącą) ;D

Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: M w 31 Maj, 2016, 00:37
Plusem jest to, że dzięki temu, że podzieliłam się moimi spostrzeżeniami z bliskimi osobami ze zboru, to odkryłam, że oni też czują to co ja. To mnie bardzo pokrzepiło, że nie jestem w tym sama. Ale fakt faktem, że te bliskie osoby nie zamierzają (na razie) odchodzić ze zboru, więc gdybym się odłączyła, to nie mogłabym mieć z nimi oficjalnych kontaktów towarzyskich (bo wtedy oni mieliby problemy).

Na zebrania chodzę (jednak coraz rzadziej), ale do służby już prawie wcale (chyba, że ktoś mnie wyciągnie). Mam nadzieję, że starsi zboru uznają mnie po prostu za słabą duchowo i nie będą się o nic dopytywać i się narzucać. Ja mam z nimi pozytywne stosunki, więc mam nadzieję, że nie będą oni prowadzić żadnego śledztwa w mojej sprawie  ;D

Pozwól droga siostro, że wujek M powie Ci pare rzeczy z doświadczenia i obserwacji tego jak ta cala machina działa :). Może pozwoli Ci to uniknąć problemów lub rozczarowań.

Po pierwsze - "przyjaciele w zborze" - to bardzo dobrze, że znajdujesz osoby, które podzielają Twoje poglądy. W moim wypadku to właśnie przyjaźń zbiorowa sprawiła, ze w kilka osób sami doszliśmy do tego że WTS to zwyczajna sekta. Ale słowo przestrogi! Podobnie jak to tłumaczono w filmie Matrix - dopóki te osoby są częścią systemu, dopusty system może je wykorzystać żeby sie do Ciebie dobrać. To nie żart, osobiście odczułem na własnej skórze, a także widziałem jak 20-letni przyjaciel potrafi nakablować do starszych że ten i ten "rujnował jego wiarę" bo negatywnie wypowiadał sie o nowinkach organizacyjnych. Dlatego chociaż jestem zdania że póki jest sie w zborze warto ostrożnie rozmawiać, bo można w ten sposób pomoc innym, to jednak trzeba brać pod uwagę, że istnieje prawdopodobieństwo wpadki.

Druga rzecz - chociaż nie wiem jak bardzo widoczna byłaś w zborze wcześniej, ale szansa że odpłyniesz niezauważona jest bardzo mała. Musisz liczyć sie z tym, że starsi zaczną dopytywać, dzwonić, umawiać sie na wizyty pasterskie. Przygotuj sie wcześniej co byś chciała im powiedzieć. Mogą Cię nawet wypytywać czy nadal wierzysz że niewolnik daje nam prawdziwy pokarm na czas słuszny, ostatnio z powodu odpływu są na tym punkcie bardzo wyczuleni. Nie przyznawaj sie do żadnych watpliwości i najlepiej nie zgadzaj sie na żadne rozmowy. Możesz powiedzieć że nie czujesz sie na siłach, że to są osobiste rzeczy o których wolałabyś nie mowić. Bez dowodów w postaci Twojego przyznania sie do "winy" lub dwóch świadków "odstępstwa" (czyt. mówienia czegokolwiek negatywnie nt. organizacji, niewolnika bądź starszych) nic Ci nie mogą zrobić.

Mówisz że masz pozytywne stosunki ze starszymi, to miłe :). Ja też miałem ze swoimi pozytywne stosunki. Uważaliśmy sie za bliskich przyjaciół i ogólnie utrzymywaliśmy stosunki towarzyskie. Nie przeszkodziło im to jednak urządzić na mnie nagonki w zborze, prowadzenia dochodzenia w kilku różnych zborach co też odstępczego ludziom mówiłem i wreszcie wygłosić przemówienia o odstępstwie w zborze podając szczegóły które trafiały we mnie osobiście, choć potem sie zapierali że to wcale nie o mnie chodziło.

Co do kartoteki w Nadarzynie to Ty jeszcze raczej takowej nie posiadasz. Posiadają ją wszystkie osoby, które stały sie nieczynne w poprzednim roku służbowym i zapewne w tym roku bedą tę listę aktualizować.
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 31 Maj, 2016, 00:53
Pozwól droga siostro, że wujek M powie Ci pare rzeczy z doświadczenia i obserwacji tego jak ta cala machina działa :). Może pozwoli Ci to uniknąć problemów lub rozczarowań.

Po pierwsze - "przyjaciele w zborze" - to bardzo dobrze, że znajdujesz osoby, które podzielają Twoje poglądy. W moim wypadku to właśnie przyjaźń zbiorowa sprawiła, ze w kilka osób sami doszliśmy do tego że WTS to zwyczajna sekta. Ale słowo przestrogi! Podobnie jak to tłumaczono w filmie Matrix - dopóki te osoby są częścią systemu, dopusty system może je wykorzystać żeby sie do Ciebie dobrać. To nie żart, osobiście odczułem na własnej skórze, a także widziałem jak 20-letni przyjaciel potrafi nakablować do starszych że ten i ten "rujnował jego wiarę" bo negatywnie wypowiadał sie o nowinkach organizacyjnych. Dlatego chociaż jestem zdania że póki jest sie w zborze warto ostrożnie rozmawiać, bo można w ten sposób pomoc innym, to jednak trzeba brać pod uwagę, że istnieje prawdopodobieństwo wpadki.

Druga rzecz - chociaż nie wiem jak bardzo widoczna byłaś w zborze wcześniej, ale szansa że odpłyniesz niezauważona jest bardzo mała. Musisz liczyć sie z tym, że starsi zaczną dopytywać, dzwonić, umawiać sie na wizyty pasterskie. Przygotuj sie wcześniej co byś chciała im powiedzieć. Mogą Cię nawet wypytywać czy nadal wierzysz że niewolnik daje nam prawdziwy pokarm na czas słuszny, ostatnio z powodu odpływu są na tym punkcie bardzo wyczuleni. Nie przyznawaj sie do żadnych watpliwości i najlepiej nie zgadzaj sie na żadne rozmowy. Możesz powiedzieć że nie czujesz sie na siłach, że to są osobiste rzeczy o których wolałabyś nie mowić. Bez dowodów w postaci Twojego przyznania sie do "winy" lub dwóch świadków "odstępstwa" (czyt. mówienia czegokolwiek negatywnie nt. organizacji, niewolnika bądź starszych) nic Ci nie mogą zrobić.

Mówisz że masz pozytywne stosunki ze starszymi, to miłe :). Ja też miałem ze swoimi pozytywne stosunki. Uważaliśmy sie za bliskich przyjaciół i ogólnie utrzymywaliśmy stosunki towarzyskie. Nie przeszkodziło im to jednak urządzić na mnie nagonki w zborze, prowadzenia dochodzenia w kilku różnych zborach co też odstępczego ludziom mówiłem i wreszcie wygłosić przemówienia o odstępstwie w zborze podając szczegóły które trafiały we mnie osobiście, choć potem sie zapierali że to wcale nie o mnie chodziło.

Co do kartoteki w Nadarzynie to Ty jeszcze raczej takowej nie posiadasz. Posiadają ją wszystkie osoby, które stały sie nieczynne w poprzednim roku służbowym i zapewne w tym roku bedą tę listę aktualizować.

Dzięki M za cenne rady!

No właśnie mnie niestety ta konspiracja będzie coraz bardziej męczyła. Trzeba co chwilę się pilnować i pamiętać co się komu powiedziało. I uważać komu można coś powiedzieć, a komu lepiej się nie przyznawać do swoich myśli i uczuć.

Za te najbliższe dwie osoby, to jestem pewna na 99,9%, bo one są w podobnej sytuacji jak ja. No to chyba nie będziemy sypać na siebie nawzajem?!  ;D

Ale pozostali to są tacy bliżsi do spotkań towarzyskich, ale nie do rozmowy o CK. Owszem, czasem jakąś informację się im przemyci, ale nigdy nie mogę mieć pewności, że nie chlapną tego dalej. Jednej osobie powiedziałam co myślę na temat niektórych nauk CK i wcale się nie zdziwię jak kiedyś usłużnie na mnie doniesie (choć jej się to nie opłaca, bo straciłaby wtedy moje towarzystwo, a nie ma raczej innego w zborze).

Kiedyś czytałam, że kłamcy i taksówkarze w Londynie mają większy mózg, bo muszą zapamiętać sporo faktów i nazw ulic. Ja niedługo będę chodzić z taką czaszką jak te postacie z filmu Jajogłowi!  ;D
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Lila w 31 Maj, 2016, 01:14
W sumie mam dobre kontakty z ludźmi spoza zboru, ale są one zazwyczaj powierzchowne, bo nie dążyłam do zażyłości z tymi osobami. A zatem opuszczenie zboru naprawdę wiązałoby się z utratą całej siatki znajomych. A na razie na takie całkowite odcięcie od wszystkich nie jestem gotowa.
Plusem jest to, że dzięki temu, że podzieliłam się moimi spostrzeżeniami z bliskimi osobami ze zboru, to odkryłam, że oni też czują to co ja. To mnie bardzo pokrzepiło, że nie jestem w tym sama.


W pewnym momencie odkryjesz pewno, że to właśnie w zborze miałaś powierzchowne kontakty, oparte tylko i wyłącznie na jednym fakcie bycia w organizacji.
Ze znajomymi w "świecie" możesz porozmawiać na milion różnych tematów, a to daje możliwość poznać ludzi o podobnym do nas światopoglądzie - takim naprawdę podobnym. Oni nie mają żadnego przymusu mówić tego, co im wdrukowano w mózgi i korzystają z tej możliwości :)
Ja w tej chwili jak spotykam świadków, to nie mam o czym rozmawiać. Okazuje się, że osoby, z którymi miałam niezły kontakt, są mi zupełnie obce. Co nas kiedyś łączyło? Wyłącznie zbór. Na pewno nie zainteresowania, światopogląd. Naprawdę prowadzę ciekawsze rozmowy z obcymi ludźmi poznanymi w pociągu, czy u lekarza.
Już to gdzieś pisałam, że wraz z odejściem z wts otworzyła mi się jakaś "klapka". Stałam się bardziej otwarta na nowych ludzi, a to, że nie poczuwam się do obowiązku głoszenia im, daje mi swobodę.
Łapię się na tym, że idę i się uśmiecham do ludzi. Tak po prostu. Już kilka razy mi się zdarzyło, że malutkie dzieci się do mnie uśmiechają i dopiero po tym orientuję się, że mam zadowolony wyraz twarzy. Codzienne życie staje się prostsze. Jak w czasie świąt pani w sklepie składała klientom życzenia, to grzecznie podziękowałam i odwzajemniłam, bez ciężaru, że biorę udział w fałszywym kulcie. Z takich drobnostek rodzą się znajomości.
Mnie najbardziej pomaga to, że zdjęłam z siebie ciężar osądzania i zbawiania, ciągłego zachowywania się na świadectwo ludziom. Tak naprawdę nie zachowuję w żaden inny sposób, jestem sobą, ale nie analizuję ciągle innych, nie oceniam. A to, że nie przylepiam już nikomu świadkowskiej łatki z kim się zobaczę/nie zobaczę w raju jest bezcenne :)
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: gangas w 31 Maj, 2016, 01:33
   PPJ cyt;

Oczywiście najłatwiej byłoby oficjalnie się odłączyć i już. Ale żeby podjąć taką decyzję, to trzeba po pierwsze być do niej przekonanym na 100%, a po drugie być na to przygotowanym. Mieć stworzone zaplecze jakichś znajomych i przyjaciół, którzy przygarną nas po utracie braci ze zboru.

I po części to jest problem świadków, którzy chcą odejść. Pierwsze pytanie dokąd i tak ci, co brali do serca rady ck aby odciąć się zupełnie od świata i przyjaciół, czy znajomych w nim tkwiących mają większy problem. Już w szkole średniej poznałem światusów, którzy byli super ludźmi i w dorosłym życiu takich, co więcej pomogli i bardziej można było na nich liczyć niż na zborowe cyborgi. :P
 Tak więc z towarzystwem nie miałem problemu. Zostali ci co powinni. Miałem przez chwilę wyrzuty a bo to czwartek a ja nie na zebraniu a to niedziela zbiórka a to wtorek książka itd itd. A mnie ni ma.
 Po części to jak po utracie sympatii w młodym wieku. Po Prostu trzeba zająć się czymś innym. Biznesem, ogródkiem, rowerem i nie unikać znajomych a jeśli jest ich mało, nawiązuj nowe kontakty. To tak ode mnie a poza tym reszta się zgadza. :D :D :D
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: gorolik w 31 Maj, 2016, 07:40
Chciałem napisać kilka mądrych zdań, ale trzej poprzednicy już wszystko opisali.
Jest tylko jeszcze jeden aspekt- sumienie.
Jak długo można oszukiwać innych ,a przede wszystkim siebie.
A kiedy się wierzy i ufa Bogu, to naprawdę nas nie zostawi.
pozdrawiam
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Tazła w 31 Maj, 2016, 07:43

Po pierwsze - "przyjaciele w zborze" - to bardzo dobrze, że znajdujesz osoby, które podzielają Twoje poglądy. W moim wypadku to właśnie przyjaźń zbiorowa sprawiła, ze w kilka osób sami doszliśmy do tego że WTS to zwyczajna sekta. Ale słowo przestrogi! Podobnie jak to tłumaczono w filmie Matrix - dopóki te osoby są częścią systemu, dopusty system może je wykorzystać żeby sie do Ciebie dobrać.


   O tym samym pomyślałam, że ci ,,przyjaciele" mogą dać przejaw swojej ,,silnej" wiary i ,, miłości" do siostry, zwyczajnie na nią kablując.


   
I po części to jest problem świadków, którzy chcą odejść. Pierwsze pytanie dokąd i tak ci, co brali do serca rady ck aby odciąć się zupełnie od świata i przyjaciół, czy znajomych w nim tkwiących mają większy problem.

  Gdy jeszcze czasem widywałam się ze siostrą , były momenty że to organizacyjne życie i obowiązki ją uwierały i czasem się rozkleiła.
Wtedy pytałam....a więc po co tam kiśniesz? Czemu nie piź... tego i nie odejdziesz?
Wtedy mi odpowiadała...a gdzie pójdę, jak tam zostawię całe moje życie, przyjaciół, wiarę, idee?  Cóż mogłam jej powiedzieć, że idee w życiu mogą ulec zmianie, że kłamstwa wcale nie staną się prawdą, tylko dlatego, że wierzą w nie tysiące osób. Albo że o prawdziwości przyjaciół przekona się dopiero jak odejdzie, sama zobaczy ilu ich ma.

I z moją siostrą jak i z wieloma innymi osobami jest tak jak z ludźmi bojącymi się samotności. Pchają się w toksyczne związki, pozwalają oszukiwać, poniżać przez partnera byle nie być samym.
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: ups w 31 Maj, 2016, 07:55
odkryłam, że oni też czują to co ja. To mnie bardzo pokrzepiło, że nie jestem w tym sama.

Mechanizm akceptacji niezbędny dla zachowania wewnętrznej spójności.

choć kochają nauki CK.

Taka postawa jest tylko pozornie prawidłowa, a faktycznie oznacza bałwochwalstwo
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: wspaniale w 31 Maj, 2016, 10:23
Napisałaś wszystko co czuję.
Ciekawe ilu nas jest takich jak jak ty, ja i dziesiątki czytających to forum ale jeszcze nie odkrytych.
I ide o zakład, że jak zdajecie sobie sprawe tak jak ja że ta przyjaźń jest tak warunkowa to odczuwacie tą cholerną samotnośc i poczucie złapania w pułapkę...
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: gangas w 31 Maj, 2016, 10:53
Napisałaś wszystko co czuję.
Ciekawe ilu nas jest takich jak jak ty, ja i dziesiątki czytających to forum ale jeszcze nie odkrytych.
I ide o zakład, że jak zdajecie sobie sprawe tak jak ja że ta przyjaźń jest tak warunkowa to odczuwacie tą cholerną samotnośc i poczucie złapania w pułapkę...


Tak niestety działa mechanizm sekty. Czyli cel osiągnięty. Owieczki posłuszne, odcięte od reszty świata w tym rodziny, mają wyjątkową nadzieje, myślą stadnie i żyją w obawie. W obawie, że zrobili coś źle a nawet jeśli nie, to w poczuciu winy mogą ulec zagładzie w arma-straszaku. No i mają swojego guru w postaci ck. :P ;)
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Lila w 31 Maj, 2016, 12:59
A ja jeszcze dodam coś o znajomościach poza zborem.
WTS kształtuje w ludziach przeświadczenie o byciu lepszym, mądrzejszym, wybranym - no bo mamy wiedzę o prawdzie i tylko my znamy boga i tylko my będziemy zbawieni..., uczy, żeby do reszty rzeczy i ludzi nie przywiązywać się, bo to marność i ulegnie zagładzie.
I czasami, zupełnie nieświadomi, działamy w ten sposób, że nie poświęcamy innym osobom należnej uwagi, nie interesujemy się nimi tak normalnie po ludzku, tylko na tyle, na ile to potrzebne by ich zbawiać i jakoś z nimi żyć w społeczeństwie.
Możemy być przez to postrzegani jako ludzie wyniośli, zamknięci lub nawet odpychający.
Ten dystans jest zabójczy.

Kto z nas słyszał "kurcze, jesteś świadkiem, a jesteś zupełnie normalny/a"? Kiedy?
Najczęściej to się zdarza w zupełnie prozaicznych sytuacjach, kiedy pokazujemy ludzkie oblicze.
To właśnie otwiera drogę do znajomości (specjalnie unikam słowa przyjaźń, bo o nią trzeba się mocniej postarać :) ).

Tak więc róbmy pożytek z rad niewolnika i uczyńmy naszą pracę, szkołę naszym terenem osobistym i wyszukujmy ludzi, z którymi nam po drodze, z którymi kawa smakuje lepiej, którzy śmieją się z tych samych dowcipów, którzy kochają te same zwierzaki :)
Wyjście z kolegami po pracy na piwo też jest sposobem by pokazać się z normalnej strony.
Nawet grupy na fb bywają pomocne. No i oczywiście forumowe zloty - ajjjj :)
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 31 Maj, 2016, 20:20
Mój mąż już nie raz mi mówił, że często odczuwa 100 razy więcej zainteresowania ze strony znajomych z pracy niż od braci ze zboru. Wiele razy było tak, że gdy był chory albo w szpitalu, to dzwonili do niego współpracownicy zapytać jak się czuje.
A ze zboru to dzwonił co najwyżej brat starszy z pytaniem kiedy wyśle sprawozdanie ze służby. Inni zborowicze jak dzwonią, to zwykle wtedy, gdy potrzebują żeby mąż im za frajer wykonał jakąś usługę (no bo przecież bratu nie godzi się zapłacić, prawda?!)

Oczywiście nie jest tak czarno - biało i w zborze też są osoby nam bliskie i chętne do pomocy. Ale raczej można ich policzyć na palcach jednej ręki.

My mamy z mężem taką zdolność do nawiązywania dobrych kontaktów z ludźmi z naszego otoczenia. Prawie w każdym sklepiku mamy kogoś znajomego z kim ucinamy sobie pogawędki, z listonoszem, sprzątaczkami i szatniarkami i kelnerami też dobrze żyjemy.  :D Ostatnio mąż spotkał na mieście kelnerkę z naszej ulubionej restauracji i pytała go kiedy przyjdziemy, bo już za nami tęsknią  :D

Ja mam jeszcze jedną, a w zasadzie dwie obawy przed odejściem ze zboru. Po pierwsze mamy wspolne interesy z niektórymi w zborze i niestety musielibyśmy szukać innych osób do tych interesów, a dziś znaleźć uczciwego człowieka wcale łatwo nie jest.
A druga obawa - o której dopiero teraz zaczynam myśleć, to ów ostracyzm. Dziwnie bym się czuła gdyby na ulicy mijał mnie ktoś ze zboru traktując jak powietrze. I pewnie wszyscy by uznali, że coś nam odbiło totalnie, skoro się odłączyliśmy. Mi odstępca zawsze się kojarzył z człowiekiem nie do końca zrównoważonym psychicznie (bo człowiek normalny przecież nie odszedłby od prawdziwej religii  ;D ), i zapewne tak byłabym postrzegana przez innych.

Na razie w tej czarze goryczy zbiera mi się i zbiera, ale jeszcze się nie przelało. Czekam więc chyba na jakąś iskrę zapalną, na jakiś wystrzał (niczym strzał do księcia Ferdynanda rozpoczynający I wojnę światową), na jakiś znak, który mi powie - to już! I wtedy spadam!
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Blizna w 31 Maj, 2016, 20:23
Wbrew pozorom i propagandzie śJ i ludzie spoza organizacji nie różnią się poziomem uczciwości.
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: gorolik w 31 Maj, 2016, 21:01
Zgadzam się z Blizą , a właściwie to bracia w zborze nie są bardziej uczciwi niż poza nim, często potrafią zedrzeć skórę z człowieka i to robiąc robotę na czarno (oczywiście nie wszyscy)
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 31 Maj, 2016, 22:03
Zgadzam się z Blizą , a właściwie to bracia w zborze nie są bardziej uczciwi niż poza nim, często potrafią zedrzeć skórę z człowieka i to robiąc robotę na czarno (oczywiście nie wszyscy)

Niestety mamy już takie doświadczenia, że lepiej byśmy się dogadali finansowo z obcym człowiekiem niż z braćmi (dodam, że z naszymi "dobrymi" znajomymi). Zrobiliśmy im z dobrego serca dużą przysługę, a w zamian dostaliśmy od nich pretensje, fochy i targowanie się z nami o pieniądze na śmierć i życie. Nie mówiąc o tym, że słowo "dziękuję" nie występuje w ich słowniku, a w zamian za to występuje: "nam się należało".
Ehhh... nieważne... nie będę się denerwować.

Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: TomBombadil w 31 Maj, 2016, 22:52
Pomaga zbudowanie życia poza Organizacją. Pomaga,w każdym razie mi, zerwanie kontaktów z tzw.braćmi.
Lubię moich znajomych ze zboru,ale po każdym kontakcie z kimś czuję jakbym znowu przechodziła przez te cierpienia. Wolę nikogo nie spotykać, nie rozmawiać. Co innego ci wybudzeni,przy nich można być sobą. Niestety tyle teorii,a w praktyce rozmowy z aktywnymi świadkami pomagają im otworzyć oczy. Przekonuję się o tym i zdumiewa mnie ile osób widzi obłudę,ale potrzebują czasu by się otrządnąć. I tak trwa drapanie ran.
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: gangas w 01 Czerwiec, 2016, 01:33
CYT PPJ:

 1.Oczywiście nie jest tak czarno - biało i w zborze też są osoby nam bliskie i chętne do pomocy. Ale raczej można ich policzyć na palcach jednej ręki.

 2...Ja mam jeszcze jedną, a w zasadzie dwie obawy przed odejściem ze zboru. Po pierwsze mamy wspolne interesy z niektórymi w zborze i niestety musielibyśmy szukać innych osób do tych interesów, a dziś znaleźć uczciwego człowieka wcale łatwo nie jest.


 3...A druga obawa - o której dopiero teraz zaczynam myśleć, to ów ostracyzm. Dziwnie bym się czuła gdyby na ulicy mijał mnie ktoś ze zboru traktując jak powietrze. I pewnie wszyscy by uznali, że coś nam odbiło totalnie, skoro się odłączyliśmy. Mi odstępca zawsze się kojarzył z człowiekiem nie do końca zrównoważonym psychicznie (bo człowiek normalny przecież nie odszedłby od prawdziwej religii  ;D ), i zapewne tak byłabym postrzegana przez innych.

 4...Niestety mamy już takie doświadczenia, że lepiej byśmy się dogadali finansowo z obcym człowiekiem niż z braćmi

 Ależ Ty jesteś samowystarczalna. Zadajesz pytania i sama sobie odpowiadasz.

1. Jeżeli nie jesteś mutantką, to powinnaś mieć coś ok 5 palców u jednej ręki. Tych 5 osób jeśli naprawdę są przyjaciółmi, to zostaną nimi a jeśli nie to nie byli nigdy przyjaciółmi !!

2. Ten powiąż z pkt 4 i masz odpowiedź. Tak jak pisze Blizna uczciwość wśród świadków nie musi być większa. Jest taka propaganda np; nalazłem portfel na ulicy i go oddałem ale jestem świadkiem ( i teraz werble i fajerwerki) a przecież to odruch każdego normalnego człowieka ::) ekspedientka wydała za dużo reszty - oddaj normalny odruch, to nie wymysł świadków. Z obcymi pewnie będzie łatwiej bo to związki biznesowe a nie emocjonalno-religijno-biznesowe.

 3. Tu może być ciężko. Zawsze z osób odchodzących robi się odstępce w ostateczności świra ale pisał o tym już Raymund Franz. Jak jesteś otwarta poradzisz sobie i poznasz wiele fajnych osób. Ja zawsze dodaje w temacie odstępców, że właśnie jakiś czas temu ich opuściłem ;D ;D ;D

Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: ups w 01 Czerwiec, 2016, 14:53
Czekam więc chyba na jakąś iskrę zapalną, na jakiś wystrzał

Chcesz już tego (niezależnie od tego czy zdarzy się, czy nie), a nawet bardzo pragniesz...
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: KaiserSoze w 01 Czerwiec, 2016, 16:22
Na razie w tej czarze goryczy zbiera mi się i zbiera, ale jeszcze się nie przelało. Czekam więc chyba na jakąś iskrę zapalną, na jakiś wystrzał (niczym strzał do księcia Ferdynanda rozpoczynający I wojnę światową), na jakiś znak, który mi powie - to już! I wtedy spadam!


Myślę, że od samego wyjścia z WTSu ważniejsze jest obudzenie się, a tobie się to chyba udało?

Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 02 Czerwiec, 2016, 00:21
Chcesz już tego (niezależnie od tego czy zdarzy się, czy nie), a nawet bardzo pragniesz...

Ups może powiesz coś o sobie forumowiczom...? Bo jesteś bardzo tajemniczy, a Twoje komentarze są tak wieloznaczne jak przepowiednie delfickiej wyroczni.

Jesteś za czy przeciw? (nie wiem czy się da być po środku)?


A co do mojego chcenia czy niechcenia, to moje to zmartwienie  ;D
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 03 Czerwiec, 2016, 01:17
Przed chwilą przeczytałam krótki artykuł na temat reporterów, którzy odwiedzili metro w Korei Północnej. Uwiecznili na zdjęciach sztywnych pasażerów z przyklejonymi do ust uśmiechami.

Poczułam analogię do naszego pobytu w zborze. Musimy ciągle nosić na twarzach maski, żeby nie zostać zdekonspirowani.
Jesteśmy tak "wolni", jak obywatele Korei!  ;D
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: gangas w 03 Czerwiec, 2016, 01:29
 Oj PPJ-ka
Ty czekasz chyba, żeby Jezus zjechał na tronie nad nami i powiedział,że to wszystko co robi wts to ściema :D ;D
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: M w 03 Czerwiec, 2016, 02:14
Oj PPJ-ka
Ty czekasz chyba, żeby Jezus zjechał na tronie nad nami i powiedział,że to wszystko co robi wts to ściema :D ;D

Nie, moim zdaniem czeka po prostu na odpowiedni moment by podjąć kroki na zewnątrz. Bo wewnątrz decyzję już podjęła :). Ten moment jest dla każdego różny, trzeba sobie w głowie poukładać życie na nowo, zastanowić się co z siatką znajomych, co z ewentualnymi zależnościami finansowymi itp. Nie ma co tej decyzji pospieszać :).
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 03 Czerwiec, 2016, 22:05
Oj PPJ-ka
Ty czekasz chyba, żeby Jezus zjechał na tronie nad nami i powiedział,że to wszystko co robi wts to ściema :D ;D

Ja czekam na trąbę Archanioła i otwarcie zwojów!  ;D
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Nemo w 03 Czerwiec, 2016, 22:25
Oj PPJ-ka
Ty czekasz chyba, żeby Jezus zjechał na tronie nad nami i powiedział,że to wszystko co robi wts to ściema :D ;D
A WTS, odpowiedziałby że to fałszywy Jezus nasłany przez odstępców, aby zwieść na manowce braci słabych w wierze.  :o
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 03 Czerwiec, 2016, 23:31
Wczoraj po przeczytaniu krótkiego artykułu pojawiła mi się w głowie analogia: Świadkowie Jehowy - Korea Północna.

A dziś kolejny artykuł i następne skojarzenie: ŚJ - scjentolodzy

http://www.plotek.pl/plotek/1,78649,20179752,tom-cruise-nie-rozmawia-z-corka.html#Czolka3Img

Wklejam cytaty z artykułu:

"Według zewnętrznych źródeł, Tom Cruise przez ostatnie dwa i pół roku nie widział się z córką ze względu na swoją religię. Scjentologia zakazuje kontaktów z jakimkolwiek członkiem rodziny lub przyjacielem, który jest krytyczny wobec scjentologii i zniechęca do jakiegokolwiek kontaktu z tymi, którzy opuścili kościół - informuje serwis "The Dishh".

Serwis przypomina, że Katie Holmes rozstała się z mężem i opuściła kościół właśnie ze względu na córkę. Tom Cruise początkowo zaprzeczał temu mówiąc, że nie ma powodu, żeby chronić Suri przed wpływem scjentologów, potem jednak przyznał, że właśnie to było powodem rozłamu w małżeństwie.

Dodaje, że zaangażowanie aktora jest całkowite.
On je, śpi i oddycha scjentologią. Rozstał się z Katie, i de facto, z Suri. Nie widział jej odkąd skończyła 7 lat - czytamy tam."
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: gangas w 04 Czerwiec, 2016, 00:11
 PPJ
I słusznie sama dochodzisz do pewnych wniosków ale piszesz, żeby ktoś przytaknął, bo będzie Ci lżej. Rozumiem to i ja miałem podobnie. SJ zrobili mi takie kuku, że przez dłuższy czas w każdej decyzji musiałem szukać akceptacji kogoś drugiego. Czyli nie byłem samodzielny. Ale przyjdzie tajm na Ciebie, że pozbędziesz się tego.  ::) ::)
Cierpliwości  ;) ;)

PS a w którymś poście napisałem czy nie zajeżdża to scjentologami aaa? to tak na marginesie :) :)
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Tazła w 04 Czerwiec, 2016, 07:57
   Z każdą poważną decyzją w życiu jest jak ze zrywaniem owoców....ona musi dojrzeć, przejść swoje i burzę i słońce, aby móc być gotowym do....
Przyśpieszanie, ponaglanie nic tu nie da. Kto jadł pomarańczę zerwaną prosto z drzewa , a taką jakie są u nas w sklepach, wie o czym piszę.

Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 08 Czerwiec, 2016, 23:28
Dziś stwierdziłam, że życie w rozdwojeniu jaźni wpływa także na moje sny :)

Miałam piękny sen. Śniło mi się, że byłam na jakimś zebraniu czy zgromadzeniu, ale dość małym, bo byli tam głównie członkowie mojego zboru. I był tam też nowy nadzorca obwodu (postać chyba nieistniejąca w rzeczywistości) - taki nadgorliwy fanatyk, który postanowił rozprawić się ze słabymi duchowo braćmi.

Ów nadzorca wezwał mojego męża i publicznie ogłosił, że jest on wykluczony ze zboru, bo bardzo mało głosi (godzinka na miesiąc).
Tak drastyczne potraktowanie mojego męża wywołało oburzenie u mnie i u innych braci. Zaczęłam bronić męża i w tej samej chwili również zostałam wykluczona za to samo "przewinienie".
I wyobraźcie sobie, że w tym śnie byłam zadowolona, że mnie wykluczyli!  ;D

Chciałam jednak zachować pozory przed innymi członkami zboru, więc zaczęłam się oburzać na tak niesprawiedliwe potraktowanie i szukałam sprzymierzeńców, którzy zbojkotują decyzję nadzorcy. Zaczęłam się też już żegnać z członkami zboru (w tym z jednym, moim ulubionym starszym) i każdemu mówiłam jak niesprawiedliwie nas potraktowano.

Poczułam ulgę, że jestem już poza zborem, ale miałam satysfakcję, że inni mnie za to nie potępiają, ale jeszcze bronią! :)

Jak myślicie? Czy to sen proroczy?  ;D
(może ja mam sny jak Józef, syn Jakuba? :D )
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: gangas w 09 Czerwiec, 2016, 01:43
Dziś stwierdziłam, że życie w rozdwojeniu jaźni wpływa także na moje sny :)

Miałam piękny sen. Śniło mi się, że byłam na jakimś zebraniu czy zgromadzeniu, ale dość małym, bo byli tam głównie członkowie mojego zboru. I był tam też nowy nadzorca obwodu (postać chyba nieistniejąca w rzeczywistości) - taki nadgorliwy fanatyk, który postanowił rozprawić się ze słabymi duchowo braćmi.

Ów nadzorca wezwał mojego męża i publicznie ogłosił, że jest on wykluczony ze zboru, bo bardzo mało głosi (godzinka na miesiąc).
Tak drastyczne potraktowanie mojego męża wywołało oburzenie u mnie i u innych braci. Zaczęłam bronić męża i w tej samej chwili również zostałam wykluczona za to samo "przewinienie".
I wyobraźcie sobie, że w tym śnie byłam zadowolona, że mnie wykluczyli!  ;D

Chciałam jednak zachować pozory przed innymi członkami zboru, więc zaczęłam się oburzać na tak niesprawiedliwe potraktowanie i szukałam sprzymierzeńców, którzy zbojkotują decyzję nadzorcy. Zaczęłam się też już żegnać z członkami zboru (w tym z jednym, moim ulubionym starszym) i każdemu mówiłam jak niesprawiedliwie nas potraktowano.

Poczułam ulgę, że jestem już poza zborem, ale miałam satysfakcję, że inni mnie za to nie potępiają, ale jeszcze bronią! :)

Jak myślicie? Czy to sen proroczy?  ;D
(może ja mam sny jak Józef, syn Jakuba? :D )

 No pewnie a jak nie proroczy??. Sny to zazwyczaj lęki albo marzenia z rzadka obawy. Dobrze, że je pamiętasz, czyli Twoja wyobraźnia działa nadzwyczaj prawidłowo. W snach postaci fikcyjne to standard ale mieszają się z rzeczywistymi.
 W swoim śnie masz wszystko. Postać fikcyjną NO i jego ogłoszenie, które usłyszałaś. On wykluczony, Ty dołączyłaś do niego. Chciałaś zachować pozory, żegnałaś się z przyjaciółmi i !! konkluzja. Byłaś zadowolona. Te odczucia we śnie są prawdziwe.
 Nie wierze w sny jako takie ale za czasów króla Daniela robił bym konkurencję ? ;D ;D ;D
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 09 Czerwiec, 2016, 01:52
Byłaś zadowolona. Te odczucia we śnie są prawdziwe.
 

W śnie fajne jest to, że zazwyczaj jesteś przekonany, że coś się dzieje naprawdę.

Skoro ja się cieszyłam z wykluczenia, to znaczy, że chyba faktycznie już mnie nic / niewiele trzyma w zborze.
Ale też przekonałam się czego mi potrzeba - akceptacji innych członków zboru dla mojego odejścia. A konkretnie nie chcę być przez ludzi potępiana. I chyba to mnie jeszcze trzyma w zborze - że chcę mieć czas na to żeby pogadać z paroma konkretnymi osobami na temat "nieprawidłowości" w organizacji. Chcę mieć czas, żeby im wytłumaczyć swoje stanowisko, żeby zrozumiały moją decyzję, gdybym jednak chciała już odejść.
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: gangas w 09 Czerwiec, 2016, 02:04
 A gadaj z nimi ile chcesz i niech będą Twoimi przyjaciółmi ale akceptacji od nich niestety nie oczekuj. Co powiedzą?. Odchodzisz? Wiemy, że masz rację ale my tu nadal pozostaniemy. Albo wiemy, że tu jest prawda ale pewnie wiesz swoje, powodzenia siostro...Ci co zostaną w org zapewne w końcowej fazie okażą się fałszywymi przyjaciółmi. Szukaj sobie nowych i działaj zgodnie z własnym sumieniem. :-* :-*
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 09 Czerwiec, 2016, 02:12
A gadaj z nimi ile chcesz i niech będą Twoimi przyjaciółmi ale akceptacji od nich niestety nie oczekuj. Co powiedzą?. Odchodzisz? Wiemy, że masz rację ale my tu nadal pozostaniemy. Albo wiemy, że tu jest prawda ale pewnie wiesz swoje, powodzenia siostro...Ci co zostaną w org zapewne w końcowej fazie okażą się fałszywymi przyjaciółmi. Szukaj sobie nowych i działaj zgodnie z własnym sumieniem. :-* :-*

Ale ja nie potrzebuję uświadamiać wszystkich. Na wszystkich mi nie zależy. Mi chodzi tylko o kilka najbliższych osób.
Nie łudzę się, że te osoby od razu porzucą zbór. Ale ziarenko będzie zasiane - może za parę lat wykiełkuje?!
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: gangas w 09 Czerwiec, 2016, 02:28
ok. Wiele godzin przegadałem ze swoim przyjacielem z org. Razem chodziliśmy w teren, razem jeździliśmy do fajnych siostrzyczek. Razem organizowaliśmy imprezy z kropelką alkoholu. Po latach ściskaliśmy się jak baby. I co?? Był w tym roku niedaleko mnie i nawet nie zajrzał. Dlaczego? Puścili mu kake, że ja to odstępca jestem. Ale co ciekawe rozmawiał ze mną po moim wykluczeniu i nie miał oporów i zawsze do mnie zawitał. I teraz tak sobie myślę komu on chciał zrobić krzywdę. Sobie?. Właściwie sobie. szanuję go nadal, jednak strażnica jest dla niego ważniejsza Pozbył się przyjaciela a w zborze ich raczej nie zobaczy. Ja sobie poradzę i Ty na pewno też. Szkoda tylko,że to fikcyjne przyjaźnie :( :( :(
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: Blizna w 09 Czerwiec, 2016, 11:52
Ja żyłam w rozdwojeniu jaźni około 5 lat.
Tytuł: Odp: Jak długo da się żyć w "rozdwojeniu jaźni"?
Wiadomość wysłana przez: M w 09 Czerwiec, 2016, 15:49
Gangas: To przykre co piszesz, ale nie zawsze tak jest jak opisujesz. W moim wypadku w ciągu roku odkąd poznałem "prawdę o prawdzie" wybudziło się kilkanaście bliskich mi osób, w większości w wyniku rozmów z nimi. Więc nie ma co porzucać nadziei, bo nigdy nic nie wiadomo. Tak jak pisze PoProstuJa - warto zasiać ziarno, a co oni z tym zrobią, to już ich sprawa :).