Dzięki za wypowiedzi
Czyli każdy z nas różnie to przeżywa albo jest na innym etapie, ale suma sumarum odczucia mamy podobne
Oczywiście najłatwiej byłoby oficjalnie się odłączyć i już. Ale żeby podjąć taką decyzję, to trzeba po pierwsze być do niej przekonanym na 100%, a po drugie być na to przygotowanym. Mieć stworzone zaplecze jakichś znajomych i przyjaciół, którzy przygarną nas po utracie braci ze zboru.
Choć do wielu zaleceń (nakazów) CK nie zawsze się stosowałam, to niestety sumiennie wypełniałam zalecenie, by mieć znajomych/przyjaciół tylko w zborze. W sumie mam dobre kontakty z ludźmi spoza zboru, ale są one zazwyczaj powierzchowne, bo nie dążyłam do zażyłości z tymi osobami. A zatem opuszczenie zboru naprawdę wiązałoby się z utratą całej siatki znajomych. A na razie na takie całkowite odcięcie od wszystkich nie jestem gotowa.
Plusem jest to, że dzięki temu, że podzieliłam się moimi spostrzeżeniami z bliskimi osobami ze zboru, to odkryłam, że oni też czują to co ja. To mnie bardzo pokrzepiło, że nie jestem w tym sama. Ale fakt faktem, że te bliskie osoby nie zamierzają (na razie) odchodzić ze zboru, więc gdybym się odłączyła, to nie mogłabym mieć z nimi oficjalnych kontaktów towarzyskich (bo wtedy oni mieliby problemy).
Na zebrania chodzę (jednak coraz rzadziej), ale do służby już prawie wcale (chyba, że ktoś mnie wyciągnie). Mam nadzieję, że starsi zboru uznają mnie po prostu za słabą duchowo i nie będą się o nic dopytywać i się narzucać. Ja mam z nimi pozytywne stosunki, więc mam nadzieję, że nie będą oni prowadzić żadnego śledztwa w mojej sprawie
Chociaż kto to wie jakie teraz są najnowsze wytyczne jeśli chodzi o traktowanie "słabych"?! Pewnie moje nazwisko już tam widnieje w bazie w Nadarzynie jako mało aktywnej!
Za pozytyw mogę uznać to, że sama odkryłam drugie oblicze WTS i nawet w razie ewentualnej groźby wykluczenia, nie byłabym tym aż tak załamana. Największy zgryz mają bowiem te osoby, które są wykluczane choć kochają nauki CK. Tacy uważają, że dużo stracili i żyją z poczuciem winy. Ja na szczęście już poczucia winy nie przeżywam. I cieszę się, że mój mąż jest na podobnym etapie co ja - więc nie ma takiej opcji, że po moim ewentualnym odłączeniu będziemy jadali obiady przy innych stołach (jak wierzący z niewierzącą)