Tomek nie żebym się czepiał ani pouczał, ale
bardziej elegancką formą jest używanie przycisku "Modyfikuj",
nie musisz wtedy wklejać postu pod postem
No, chyba że chcesz szybciej osiągnąć rangę forumowego
"nadzorcy obwodu", ale wtedy to falstart na skróty
)))
Ja sądzę, że alternatywą dla wyjścia ze zboru na pewno nie jest toczenie dalszych bojów, kto ma rację.
Albo ciągłego narzekania na ORG. To jest bardzonegatywne. Owszem, w początkowym etapie musimy
to z siebie jakoś wyrzucić, odreagować. Pięknie, że mamy takie forum. Jest ogromnie potrzebne.
Ale w końcu trzeba pójść o krok dalej, nie pozwolić, by tylko gorycz była tym, co nas wypełnia
i napędza: smutek z rozczarowania i oszukania przez system religijny, który nas przeżuł i wykorzystał,
w końcu brutalnie wypluł i odrzucił za nasze szczere wątpliwości i potrzeby. Byliśmy głodni, ale tzw. "Niewolnik"
wyrzucił nas od stołu, bo tenże niewolnik obecnie stał się Panem. Ale w końcu trzeba być wdzięcznym Bogu
za to, że znaleźliśmy się w grupie przebudzonych! Usuwać gorycz i żal. Budować od nowa, tym razem
już na prawdę starać się budować na Skale. Zbytnia gorycz albo walki z innymi o prawdziwą prawdę,
po dłuższym czasie, to wypala człowieka. Ja mam wiele własnych przemyśleń i wciąż
odczuwam duchowy głód, ale zauważyłem już, że nie ma nic piękniejszego niż umiejętność
szanowania drugiego człowieka poprzez zrozumienie, że to w co wierzy, jest dla niego ważne często tak samo,
jak dla nas to, do czego chcielibyśmy go przekonać.
Jeśli się to rozumie, to nie ma niepotrzebnych barier, ani zbytnich emocji; człowiek jest radośniejszy,
ma więcej przyjaciół. Bowiem w życiu, w moim odczuciu, liczy się tak naprawdę miłość i życzliwość. Ktoś kiedyś
mi powiedział, że to są banały i slogany. Mi życie pokazało jednak, że nie. Podziwiam sposób, w jaki Pan Jezus odnosił
się do ludzi, którzy byli zagubieni. Czasem to oni go prowokowali i atakowali, ale on zawsze odpowiadał konstruktywnie
i szanował ich godność. Mistrzostwo świata dla mnie.
Gorliwość również musi mieć swoje granice. Jeżeli zauważam, że zaczyna mnie nosić, to po prostu opuszczam dyskusję
czy to na forach czy w realu, jeśli mam zacząć kogoś obrażać itp. Ale przyznam szczerze, że dopiero od jakiegoś czasu
to naprawdę zacząłem rozumieć. Tak więc, alternatywą moim zdaniem jest bycie człowiekiem przez duże "C" i
życzliwe podejście. A jakież to wielkie doktryny pojmował Samarytanin z przypowieści? Bogaty młodzieniec pytający o sposób
na życie wieczne - jaki spis pojemnej doktryny usłyszał w odpowiedzi od Chrystusa? Samarytanka przy studni?
Prostytutka całująca stopy jego? A kiedy wojskowi przyszli do Jana kiedy chrzcił przed Chrystusem i zadali mu pytanie:
"co mamy robić" - to czego się doktrynalnego dowiedzieli? Odpowiedzi były proste i ludzkie.
A czy świat będzie sądzony przez doktrynę? Czy Chrystus weźmie tomy Strażnic, albo bulle papieży?
Ja mogę się oczywiście mylić, bo kimże jestem? Ale z treści tego, co mówił, wyciągam inne wnioski. Raczej widzę:
"Byłem głodny, a daliście mi jeść,
Byłem spragniony a daliście mi pić" itp.
Są tu różne osoby, jedni w stronę ateizmu inni wierzą gorliwie. Moim zdaniem, jeśli ktoś odchodzi ze społeczności SJ,
chodzi o to, żeby nie minąć się z celem pobożności, jakim jest miłość do Boga i Bliźniego. Niektórym walki
o doktrynę zajmują całe życie. Wbrew temu jak to w wielu aspektach upraszczano nam w ORG, wiele rzeczy wcale
nie jest tak jasnych do rozstrzygnięcia między wyznaniami. Skoro tak,to warto iść po prostu za głosem sumienia,
jednocześnie szanując innych. Nawet jeśli, załóżmy, ja mam rację, to najwięcej osiągnę dobrocią.
Wielu z nas, którzy jesteśmy SJ, nawet po wyjściu wciąż szuka nowej struktury, ale to nigdy nie zastąpi tego, co robimy jako
ludzie w swoim prawdziwym, skrytym ja. Możemy wiele głosić, mówić; ba, ja uważam, że dzielenie się wiedzą o Bogu
ma swoją wartość, potrzebę i czas, ale żeby się na końcu z nami nie okazało tak, jak w pewnej żartobliwej parafrazie:
"Byłem głodny, ale wy głosiliście,
Byłem spragniony, ale wy głosiliście
Byłem w więzieniu, ale wy głosiliście..."
Ja mentalnie jestem bez ORG, (choć nadal jeszcze jestem SJ) i dobrze wiem, co większość
ze zboru o mnie myśli. Odstąpił, pomieszało mu się, obraził się na Boga (tak tak, słyszałem i taką wersję).
Ale paradoksalnie, obecnie jestem w moim sercu znacznie bliżej spraw duchowych niż przez wiele lat w org,
nawet jako były starszy nie mogę się poszczycić takim odczuwaniem tęsknoty za Bogiem jak właśnie teraz.
Nigdy nie przestałem się zastanawiać, modlić, nie stałem się gorszym człowiekiem - przeciwnie.
Czynię to obecnie znacznie gorliwiej, modlę się o braci ze zboru, zwłaszcza tych, których poznałem jako dobrych
otwartych na rzeczywistość ludzi, by mogli przebudzić się, a wiem, że niektórzy z nich są zaniepokojeni tym,
co ostatnio wyczynia organizacja oraz jej CK.
Gdy widzę ku temu okazję, chętnie mówię o Bogu różnym ludziom i jeśli tylko mogę, nie odmawiam im pomocy.
Śmiać mi się chce, a jednocześnie jest mi smutno, kiedy docierają do mnie wiadomości, jak to w zborze osmarowuje
mi się tyłek i słyszę, że nic nie robię dla Boga. I oczywiście, najwięcej do powiedzenia mają ci najgorliwsi "serdeczni"
chrześcijanie
Okazuje się, że ta prawdziwa chrześcijańska wolność, jest czymś znacznie trudniejszym niż to co podsuwa
org ludziom, którzy są jeszcze na etapie, który nie pozwala im otworzyć oczu i sięgnąć głębiej - ze strachu często.
Podobno John Maxwell powiedział kiedyś:
"Prawda cię wyzwoli, ale najpierw dobrze wkurzy"
Dobrze powiedziane.
PoProstuJa, życzę Ci mądrości i kierownictwa Bożego. Nie daj się zastraszać ludziom,
którzy tylko wykorzystują poczucie winy by wmawiać, że tylko w ORG jest błogosławieństwo i droga do życia.
Samo przebudzenie jest bolesne, ale konieczne żeby pójść o krok dalej w rzeczywistości.
Niestety łatwa ona nie jest.
Pozdrawiam