Witam Forumowiczów
Trafiłam na tę stronę przez przypadek, szukając materiałów ze strony jw.org.
(Choć myślę, że to jednak nie aż taki przypadek, tylko celowe działanie osób, które założyły tę stronę mającą swoją nazwą udawać oficjalną stronę ŚJ).
Jestem Świadkiem Jehowy i mam pytanie do tych osób, które odeszły ze zboru: co proponujecie w zamian?Poczytałam kilka wątków na forum i mam ogólny ogląd tego co się na tej stronie dzieje. Mogę Wam napisać o swoim pierwszym wrażeniu - może kogoś zainteresują spostrzeżenia "świeżynki"?
Otóż spostrzeżenie mam takie, że forum to zrzesza ludzi, którzy raczej (powiedzmy w 95%) są przeciwnikami ŚJ. Jeżeli ktoś napisze post w stylu: "przestałem być ŚJ, porzuciłem tę sektę" itp., to jest tu witany jako "swój" wraz z gratulacjami, że porzucił to "bagno" czyli zbór ŚJ.
I już by się wydawało, że tu będzie taka sielanka i grupa wsparcia dla tych "wyzwolonych" od zboru... ale nie! Okazuje się, że pomiędzy "wyzwolonymi" toczą się regularne bitwy słowne i jatki. A przecież powinniście się wspierać i tworzyć zjednoczoną rodzinę!
Ale czy to możliwe żeby doszło tu do prawdziwego zjednoczenia? Chyba nie... bo jak widzę, to sporo osób deklaruje, że są ateistami, agnostykami albo wolnymi chrześcijanami nigdzie nie zrzeszonymi. Jedyne zatem co Was tu łączy, to niechęć/nienawiść do wspólnego wroga czyli ŚJ.
No i powiedzmy, że wejdzie tu jakaś "zagubiona dusza" - nastolatek, zniechęcony ŚJ i chce zobaczyć co mu zaproponujecie w zamian za odejście ze zboru. I co zobaczy? Zobaczy, że NIC mu nie zaproponujecie. No bo sorry... jeżeli ktoś tu pisze, że po przeczytaniu szeregu mądrych ksiąg doszedł do wniosku, że apostoł Paweł był odstępcą (czy kimś w tym stylu) i że Jezus to też nie bardzo mu się widzi... To o czym tu dyskutować?
A teraz może napiszę parę słów o sobie. Jestem ŚJ od kilkunastu lat i nigdy tej decyzji nie żałowałam. Nie byłam wychowywana w tej religii, a rodzina była przeciwna mojemu przystąpieniu do ŚJ.
Zauważyłam, że sporo dzieci wychowywanych w prawdzie buntuje się w nastolęctwie i odchodzi od zboru, bo uważa, że coś straciły z życia. Ja nigdy takiego problemu nie miałam, bo nigdy nie uważałam, że cokolwiek tracę zostając ŚJ. Gdybym uważała, że coś tracę, to bym do tej religii nie przystąpiła - proste. Gdybym TERAZ uważała, że będąc z niej coś (bardzo istotnego) tracę, to bym od niej odstąpiła - i to bez żadnych dylematów, bo nikt z mojej rodziny nie jest Świadkiem.
Nigdy nikomu nie pozwoliłam wejść sobie na głowę, mam twardy charakter. Chciałam iść na studia i poszłam. I nic nikomu do tego! Tylko jeden brat starszy mi powiedział, że zauważył, że ludzie po studiach siedzą później tak cicho na zebraniach i się nie udzielają. Wysłuchałam go grzecznie i mimo jego luźnej uwagi poszłam na studia. Nikt mi tego nie zabronił, a ja byłam szczęśliwa, bo poszłam na kierunek, który zawsze mnie pasjonował.
Jest tylko jeden minus mojego wykształcenia - sporo ludzi ma przy mnie poczucie niższości. Ale takie poczucie niższości mieli też koledzy/koleżanki z klasy w podstawówce i liceum, bo zawsze miałam najlepsze oceny. Tak więc jestem przyzwyczajona do tego, że inni mogą mieć przy mnie kompleksy, choć zrozumiałam to dopiero teraz (kiedyś bardzo mnie zabolało, gdy moja najlepsza koleżanka z ławki bardzo ucieszyła się, gdy dostałam gorszą ocenę od niej ze sprawdzianu). Nie wywyższam sie, nie epatuję "wiedzą", a i tak ludzie kompleksy mają.
Kiedyś myślałam, że to ze mną jest coś nie tak i bardzo mnie to smuciło, ale na szczęście już chyba zrozumiałam ten cały mechanizm.
Padają tu zarzuty, że Świadkowie pokazują siebie tylko w cukierkowym świetle. To ja napiszę o sobie w szarym i rzeczywistym.
Po pierwsze nie wiem co to jest prawdziwe szczęście. Nigdy go nie zaznałam w dzieciństwie. Namiastkę szczęścia mam przy boku męża. Ale daleko mi do wiecznie podskakującej z radości osoby. Jest wiele dni w których mam prawie że stany depresyjne, czuję się beznadziejnie. I wcale tego przed nikim nie ukrywam. Ale są też super dni. Zależy od wielu, wielu rzeczy, pogody, pory roku...
Po drugie - nie jestem w idealnym małżeństwie. Codziennie się sprzeczam albo kłócę z mężem. Plus jest taki, że w ciągu 1-2 godziny dochodzi między nami do ugody.
Po trzecie - nie jestem fanatyczką i nigdy nie byłam. Unikam fanatyków - także tych w zborze. Jak to wygląda w praktyce: nie chodzę głosić do ludzi w dni świąteczne, zwłaszcza w boże narodzenie, nowy rok itp.
Nie odpowiadam na zebraniach odczytując fragment ze Strażnicy. Po prostu mówię o swoich przemyśleniach, o tym co gdzieś przeczytałam, usłyszalam. Jak nie ma pola do kreatywnych odpowiedzi, to po prostu się nie zgłaszam.
Nie jestem fanatycznym przeciwnikiem osób wykluczonych. Moje motto brzmi: traktuj te osoby tak, żeby chciały wrócić!
Co prawda nie spotykam się z nimi, ale też nie omijam szerokim łukiem na ulicy. Nie mówię im dzien dobry, ale patrzę na nich i uśmiecham się do nich (no chyba, że jest to osoba, która mnie nie lubi - to wtedy na uśmiech ochoty nie mam). Mam wykluczonego sąsiada - jak on coś potrzebuje, to mu pomogę, drzwi otworzę itd.
Spotkałam kiedyś wykluczonego kolegę z dawnej pracy i nawet z nim porozmawiałam, bo byłam bardzo ciekawa dlaczego odszedł od organizacji. Na koniec miło się z nim pożegnałam i życzyłam powodzenia.
Aha, mam jeszcze jedną wykluczoną osobę z dalszej rodziny - czasem z nią rozmawiam przez telefon, czasem pogadam na mieście, choć jakichśtam schadzek nie urządzamy
Ponadto jako niefanatyk nie rozmawiam z innymi tylko o Biblii
O religii w szkole/pracy rozmawiałam tylko z osobami, które zadały mi takie konkretne pytanie typu: "W co wierzysz; dlaczego nie obchodzisz tych świąt" itd.
Ponadto jako niefanatyk mam dość specyficzne spojrzenie na pionierów - zwłaszcza tych co nie dojedzą, nie dośpią byle iśc do służby... Zawsze wtedy takiemu mówie: człowieku, twój organizm nie jest ze stali! Zajedziesz się takim trybem życia! Zdrowie przede wszystkim, a wtedy będziesz miał siłę i na głoszenie i na inne sprawy".
No i też jako niefanatyk rozumiem to, że nie każdego uszczęśliwia bycie w zborze. Wtedy mówię mu wprost: co się będziesz tu męczył/a - odejdź od zboru i tyle. Po co masz żyć takim fikcyjnym życiem? Powtarzałam tak nawet jednej osobie z rodziny i ona w końcu odeszła od zboru, a ja szczerze mówiąc odetchnęłam z ulgą, bo ta osoba akurat zatruwała mi wcześniej życie
Zresztą co do fanatyków - prędzej czy później albo się wypalają albo odchodzą ze zboru... dlatego się ich boję i unikam.
I jeszcze na koniec co do moich obserwacji - myślę, że największy problem ze swoją tożsamością w zborze mogą mieć faktycznie osoby, które były wychowywane przez fanatycznych rodziców ŚJ. I wtedy się nie dziwię, że ktoś porzuca zbór, bo ta religia kojarzy mu się z rodzicami. Ale jednocześnie ubolewam nad tym, że kojarzy mu się głównie z rodzicami... bo gdyby miał szansę tak poznawać nauki biblijne w zdrowym rodzinnym środowisku, to może inaczej by spoglądał na wiele spraw... Może, bo to nigdy nie wiadomo...
Ja miałam to "szczęście", że podejmowałam samodzielnie decyzję o chrzcie bez jakiejśtam otoczki emocjonalnej typu przeżycia religijne z dzieciństwa (rodzice katolicy, średnio praktykujący). I chyba mam to szczęście, że jestem baba z mocnym charakterem i nie dam sobą manipulować przez nikogo. Grzecznie wysłucham, ale swoje zdanie powiem i to bez ogródek.
I może dlatego z tym podejściem nie czuję się pokrzywdzona przez organizację ŚJ (może inni co mają słabszy charakter dali sobie wejść na głowę innym?)
Ale się rozpisałam...
To życzę wszystkim "wyzwolonym" powodzenia i szczęścia na drodze którą obrali
Miło mi będzie, gdy spotkam się z Waszej strony z rzeczowymi ale miłymi komentarzami, a jeśli będą niemiłe (czego również się spodziewam), to jeszcze bardziej się utwierdzę w przekonaniu, że mało kto znajdzie tu takie wsparcie jakiego potrzebuje