Ale w końcu trzeba pójść o krok dalej, nie pozwolić, by tylko gorycz była tym, co nas wypełnia
szanowania drugiego człowieka poprzez zrozumienie, że to w co wierzy, jest dla niego ważne często tak samo, jak dla nas to, do czego chcielibyśmy go przekonać.
Jeśli się to rozumie, to nie ma niepotrzebnych barier, ani zbytnich emocji; człowiek jest radośniejszy, ma więcej przyjaciół. Bowiem w życiu, w moim odczuciu, liczy się tak naprawdę miłość i życzliwość.
Niektórym walki o doktrynę zajmują całe życie. Wbrew temu jak to w wielu aspektach upraszczano nam w ORG, wiele rzeczy wcale nie jest tak jasnych do rozstrzygnięcia między wyznaniami. Skoro tak,to warto iść po prostu za głosem sumienia,
jednocześnie szanując innych. Nawet jeśli, załóżmy, ja mam rację, to najwięcej osiągnę dobrocią.
Ja mentalnie jestem bez ORG, (choć nadal jeszcze jestem SJ) i dobrze wiem, co większość ze zboru o mnie myśli. Odstąpił, pomieszało mu się, obraził się na Boga (tak tak, słyszałem i taką wersję). Ale paradoksalnie, obecnie jestem w moim sercu znacznie bliżej spraw duchowych niż przez wiele lat w org, nawet jako były starszy nie mogę się poszczycić takim odczuwaniem tęsknoty za Bogiem jak właśnie teraz.
Nigdy nie przestałem się zastanawiać, modlić, nie stałem się gorszym człowiekiem - przeciwnie.
Śmiać mi się chce, a jednocześnie jest mi smutno, kiedy docierają do mnie wiadomości, jak to w zborze osmarowuje mi się tyłek i słyszę, że nic nie robię dla Boga. I oczywiście, najwięcej do powiedzenia mają ci najgorliwsi "serdeczni" chrześcijanie
PoProstuJa, życzę Ci mądrości i kierownictwa Bożego. Nie daj się zastraszać ludziom, którzy tylko wykorzystują poczucie winy by wmawiać, że tylko w ORG jest błogosławieństwo i droga do życia.
Abba dziękuję za życzenia
Pierwszy raz zdarzyło mi się, że wzruszyłam się czytając post na forum - a był to właśnie Twój post.
Zwłaszcza poruszający (dla mnie) jest ten fragment, że ludzie łatwo oceniają nas po pozorach - ktoś nie jest pionierem, opuszcza zebrania i już uważany jest za słabego duchowo. Bo duchowość, wiara i więź z Jehową oceniana jest w zborze przez pryzmat ilości godzin spełnianych na głoszeniu. Masz mało godzin - znaczy, że podupadłeś w wierze i nie masz więzi z Jehową. Jakież to niesprawiedliwe być tak ocenionym! Ale takie kryteria pobożności są nam wmawiane przez całe lata, więc każdy ze zboru niczym sędzia już "na oko" wie który brat ma silną wiarę, a który jest "słabeuszem".
Znam takiego brata "słabeusza", który kiedyś w zborze miał różne przywileje, a od kilku lat wycofał się ze zborowego życia. Przestał się umawiać do służby, chodzi tylko na coktóreś zebranie. My bardzo się z nim przyjaźnimy, więc nie oceniałam go negatywnie. A jego zachowanie tłumaczyłam sobie wrażliwą naturą i problemami, które przeżywał.
Niedawno jednak postanowiłam z nim porozmawiać o swoich wątpliwościach dotyczących organizacji. I ku mojemu zdumieniu on mi powiedział, że takie wątpliwości ma już od kilkunastu lat. Nie postrzega jednak organizacji jako całkowitego zła i dlatego próbował się w niej zaangażować w różne przywileje. Ale później znów uznał, ze to nie ma sensu, zaczął sam badać Biblię werset po wersecie, jednak wywołało to tylko mętlik w jego głowie. I obecnie jest na takim etapie, że jest w zborze i nie chce go opuszczać, ale już wcale nie głosi, bo nie moze rozgłaszać tego, w co sam nie wierzy. Ale powiedział żebym pochopnie nie odrzucała ani zboru ani zebrań.
Spojrzałam na niego zdumiona, bo miałam dokładnie te same przemyślenia!
To niesamowite, że można trafić na takich ludzi, którzy myślą dokładnie tak samo jak ja, chociaż nigdy ze sobą nie uzgadnialiśmy "wspólnej wersji" w tej sprawie! Widać, że to nie przypadek, że się przyjaźniliśmy przez wiele lat!
U mnie po poznaniu części "prawdy" o organizacji zmieniło się to, że zrozumiałam wiele rzeczy, które nie dawały mi spokoju przez lata bycia w organizacji oraz wyzbyłam się poczucia winy, że robię za mało "dla Jehowy". Ale na całe szczęście (na razie) nie żyję z goryczą i (na razie) nikogo o nic nie obwiniam.