To chyba jest najtrudniejsze, żeby uświadomić sobie, że nie znamy odpowiedzi na wszystkie pytania i pogodzić się z tym. Aby poznać "prawdę" trzeba było poświęcić miesiące czasu na zmianę sposobu myślenia, które utrwalało się potem przez lata. Teraz żeby wrócić do punktu wyjścia, w którym byliśmy przez poznaniem prawdy potrzeba też mnóstwa czasu... Dla mnie to trochę tak jakbym przez 15 lat układała obrazek z tysięcy puzzli (obrazek pięknego raju...), miała już prawie gotowy, a tu nagle wszystkie puzzle zaczynają mi się rozpadać. Chciałabym z nich ułożyć może jakiś inny, ale nie potrafię... Sama założyłam podobny wątek jakiś czas temu, w którym chciałam dowiedzieć się, jak można żyć bez organizacji, jaka jest inna recepta na życie i dopiero po kilku miesiącach intensywnego czytania i rozmyślań dochodzę do wniosku, że nie istnieje... Tylko że o ile są ludzie np z pracy którzy w ogóle nie zastanawiają się nad sprawami duchowymi i są szczęśliwi, niczym się nie przejmują, tak mnie od zawsze intrygowały te tematy. Nie wiem czy to jakieś uwarunkowania genetyczne, kwestia charakteru, czy też organizacja swoje zrobiła. Źle się czuję z tym, że nie potrafię za bardzo "sama sobie gotować"; chciałabym wiedzieć jaka przyszłość nas czeka, czy istnieje życie po śmierci i bez odpowiedzi na te pytania czuje się trochę niespokojna. To trochę tak jakbym ciągle miała umowę na czas określony a chciałabym zaplanować życie: kredyt na mieszkanie, dziecko, a nie wiem kiedy w końcu dostanę tą umowę na stałe.