Z wegetacji prosto do życia.
Zapatrzona w organizację i kochająca Boga (typowy beton) unikająca wszystkiego co kala organizację. Dostaję od męża, "Kryzys"... prosi, tylko przeczytaj i sama zdecydujesz.. Trzy godziny później już wiem, że nie będę śj.
Wręczam list starszemu z uśmiechem na twarzy .
I to wszystko w jeden dzień czy jednak były jakieś odstępy czasowe pomiędzy książką a listem?
Ja do swojej listy o odstępstwie nie dodałam jeszcze podpunktu: zero... czyli zniechęcenie.
Zniechęcenie czułam myślę, że od ok. 2011 / 2012 roku....
Polegało to na tym, że mój mózg przestał wchłaniać "pokarm duchowy". Artykuły w Strażnicy były wciąż o tym samym tylko tytuły były inne... Ale ciągle, że mamy być zorganizowani, posłuszni, ulegli itd. Szłam na zebranie i gdy zaczynało się przemówienie, a później Strażnica, to dosłownie mózg mi się zamykał... Nie wiedziałam o czym mówią, co było na zebraniu. Gdyby ktoś mnie poprosił o streszczenie o czym był dzisiejszy program zebrania, to bym powiedziała "o Jehowie". Nic więcej nie wiedziałam... Mój organizm po prostu się bronił przed duchową "papką". A ja miałam wyrzuty sumienia, że idę na zebranie i nic z niego nie wiem... Nawet miałam pomysły żeby się zmuszać do słuchania, ale to nie działało. Jeżeli na zebranie przyszedł mówca, który nie wygłaszał przemówienia głosem monotonnym i miał jakieś ciekawe myśli, to wtedy słuchałam... Ale to były coraz rzadsze przypadki.
Czyli pierwszy powód do mojego kryzysu duchowego to "papka" ze Strażnicy. A drugi powód to moim zdaniem oziębłość w zborze... Może miałam za duże wymagania, ale wyobrażałam sobie, że w religii prawdziwej powinno być więcej miłości i zainteresowania drugim człowiekiem. A ja tego nie czułam.
I przez parę lat chodziłam w takim przygnębieniu połączonym z poczuciem winy, że nie umiem słuchać "papki", coraz mniej głoszę i nie czuję się w zborze dobrze, tylko jak w kościele, gdzie po mszy zaraz się wychodzi.
Ale wtedy w ogóle nie byłam odstępcą... Całe moje zniechęcenie brałam na swoje barki i uważałam, że problem jest we mnie!
Gdy zostałam "odstępcą" kilka lat później, zdjęłam ten ciężar ze swoich barków. Już wiedziałam, że to nie ja jestem wariatem (z tego powodu, że źle się czułam w organizacji), tylko to ludzie z USA narzucili na mnie kaganiec i wmawiali mi, że to mnie doprowadzi do szczęścia.
A ja nie wiem jak długo czułam się szczęśliwa w organizacji? Gdyby to tak zsumować, to czułam się fajnie mając studium, bo byłam prawie że noszona na rękach (czyli rok). Później, jak już wzięłam chrzest, to zbór był wobec mnie obojętny (ogólnie zbór był "ciężki"). Kolejny epizod szczęścia miałam po zmianie zboru i to też trwało może z rok, bo później się przeprowadziłam, a nowy zbór (już kolejny dla mnie - 3) okazał się tragiczny. Najlepiej było w moim 4 zborze. Największy entuzjazm może przez pierwszy rok, 2 lata... a później też zobaczyłam, że coraz mniej w nim życia i integracji między ludźmi.
Czyli jakby to zsumować, to mi wyszło razem ze 4 lata, z czego 1 rok to było jeszcze przed moim chrztem. Ujmując rzecz matematycznie, to mi wychodzi, że od momentu studium do momentu odejścia czułam coś co się nazywa szczęście w organizacji przez jakieś 22% pobytu w niej. A reszta? Reszta to normalne życie, a później zniechęcenie i przygnębienie, które mogło podążać nawet w kierunku depresji (gdybym została tam dłużej).
Napiszę jeszcze co mnie wkurzało, gdy byłam już prawie na wyjściu z organizacji:
1. Artykuł ze Strażnicy objaśniający werset o miłości do bliźniego. Na czym polega ta miłość? Na tym, że: głosimy ludziom oraz zapraszamy do siebie nadzorców obwodu i ich żony na obiad!
2. Artykuł, że Russell został wybrany przez Jezusa Chrystusa! To ciekawe - został wybrany przez Jezusa, który musiał dokonać nienejlepszego wyboru, bo wszystkie książki Russella są już odrzucone przez Wachtower i odrzuconych zostało wiele jego nauk (w sumie ta o piramidzie Cheopsa za mądra nie była...)
3. Artykuł z 2017, że Ciało Kierownicze NIE jest nieomylne i natchnione przez Boga... Ale oczywiście mamy to omylne i nienatchnione Ciało słuchać....
4. Zebranie z przemówieniem nadzorcy podróżującego. Patrzy po sali i mówi: Ten kto dzisiaj nie przyszedł jest widocznie człowiekiem małej wiary (i wygłasza mądrości, że jak ktoś ma taką pracę, która mu koliduje z zebraniami, to jest małej wiary).
5. Odkąd człowiek się przebudził, to już ani publikacji, ani filmików czy brudkastingów nie dało się słuchać... Za dużo nerwów człowiek przeżywał...!