Niestety narazie nie możemy jawnie opuścić organizacji i chodzi tu o względy „bytowe” . Uzgodniliśmy wiec, iż póki co będziemy się kamuflować ze stopniowym wyciszaniem głoszenia oraz zebrań bez jakichkolwiek implikacji odstępczych bo po co im dawać broń do rąk. Cały ten czas zawieszenia chcemy wykorzystywać na budowę naszej wiary, ponowne przeczytanie Biblii i zdobywanie wiedzy wolnej od straznicowych manipulacji. Przyznam kochani, że nie jest to łatwe, jest to cholernie trudne i kosztuje mnóstwo nerwów - słuchając świadków na łączach dociera do człowieka bezsens tych nauk i trzeba zaciskać zęby żeby ich nie komentować.
Bardzo proszę o opinie i wsparcie osoby, które tez były w podobnej sytuacji i nie mogły odejść od razu. Jak się czuliście? Co robiliście by to przetrwać bez szwanku dla psychiki?
Z gory dziękuję wszystkim za dotychczasowe cenne rady, zapewniam że wszystkie je czytam bardzo dokładnie a nawet dziele się niektórymi z mężem bo sam się dopytuje
Jednak cuda się zdarzają !
Janna, widzę, że Twój mąż robi bardzo szybkie postępy duchowe
Jak tak dalej pójdzie, to odłączy się szybciej niż Ty
Jak już wcześniej pisałam, z organizacji najlepiej odchodzić powoli... mniej więcej w takim tempie w jakim idą do służby na teren dwaj pionierzy stali (a ślimak ich przegania)
Pandemia to w sumie całkiem niezły czas na to odchodzenie, bo nie trzeba być obecnym fizycznie na zebraniach i w służbie.
Co do zebrań... tak się zastanawiam jak to ugryźć... może nagracie siebie na video - jak uważnie słuchacie - zapętlicie obraz i przyłożycie do kamerki z zooma? Może zadziała?
Jak się nie da, to wykorzystajcie zebrania na czytanie literatury... odstępczej! Macie dużo rzeczy jeszcze do ogarnięcia (na przykład historię Barbary Anderson i inne rzeczy tego typu), no więc niby słuchacie zebrania, a czytacie sobie w tym czasie odpowiedni "pokarm duchowy". Dla niepoznaki możecie zgłosić się do przeczytania jakiegoś wersetu.
Co do zdawania "owocu" ze służby... możecie wymyślać dowolną ilość godzin (najlepiej kilka). Kiedyś miałabym opory, bo człowiek myślał, że sprawozdanie idzie do nieba, ale de facto idzie do Warwick - centrali korporacji religijnej żyjącej z datków wiernych oraz z masowej sprzedaży budynków - sal królestwa i innych obiektów.
Po pewnym czasie przychodzi jednak coś w rodzaju... "koniec z tą maskaradą! nie będę już nic fałszować"... No i wtedy zaczynają się problemy. Gdy starsi widzą zero godzin głoszenia, to zapala im się czerwona lampka i wyje głośny alarm nad głową. Będą dzwonić i próbować się wcisnąć na wizytę pasterską. Dopóki jednak będziecie oddawać po parę godzinek, to starszym do głowy nie przyjdzie żeby zająć się trzodą...
W sumie cały ten okres nie był jakiś bardzo straszny... Żyliśmy normalnie, coraz rzadziej chodziliśmy na zebrania. Dało się tak żyć. Tylko człowiek był taki przygnębiony, że wszyscy ze zboru nas olali.. No bo im mniej jesteś aktywnym głosicielem, tym bardziej wszyscy się od Ciebie odsuwają. Dla mnie więc trudne było odrzucenie.
A kolejna trudna sprawa, to LĘK! Lęk przed tym, że moje odstępstwo się wyda. Że ktoś mnie zobaczy na ulicy z kimś wykluczonym; że ktoś na mnie doniesie do starszych w jakiejś sprawie; że ktoś będzie prześwietlał mojego fejsa; że starsi zrobią nam wizytę pasterską i zapytają: czy wierzysz w Organizację?, a ja nie będę potrafiła skłamać.
A więc tak bym to podsumowała: smutek z powodu odrzucenia i lęk.
Plusem przebudzenia jest jednak duża gorliwość w czytaniu wszystkiego o Świadkach. Gdy byłam na tym etapie, to pochłaniałam mnóstwo informacji z książek i Internetu. Teraz, będąc już poza... nie chce mi się tego drążyć... choć masoni, to przyznam tak ciekawy smaczek, że mogłabym oglądać filmy o tym bez końca. Jeśli ktoś ma namiary na jakiś fajny, to dajcie znać - link mile widziany
Wracając do emocji...
Smutek i lęk skończyły się u mnie po wyjściu... dosłownie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wiedziałam, że starsi nie mają już nade mną żadnej mocy... i że mogę spotykać się z kim zechcę (np. z tabunem odstępców) i robić co zechcę. Zniknęło mi przygnębienie i poczucie winy (które Świadek pielęgnuje całe życie, bo zawsze w służbie robi za mało!). Poczułam się radośniejsza, bardziej zadowolona!
I ciekawostka. Będąc w zborze czułam się zawsze samotna. Przyjaźnie zawsze były warunkowe; liczyły się godziny w służbie, a nie relacje międzyludzkie.
Natomiast obecnie mam znajomych "do wyboru, do koloru"
Tak się tych "odstępców" namnożyło, że gdyby nie pandemia, to pewnie co chwilę z kimś innym bym się widywała.
Nie twierdzę, że tak się stało od razu... trzeba było jakiś rok poczekać po odejściu z orga zanim odstępcza lawina ruszyła..., ale jak już ruszyła, to autentycznie mam cały wianuszek znajomych (a właśnie tego się obawiałam najbardziej: brak kontaktów towarzyskich po odejściu).
Jeszcze jak byłam w orgu, to postanowiłam uświadomić trzy znane mi osoby. Jedna podeszła do moich informacji (np. pedofilia w Australii) dość alergicznie i sceptycznie i nie kontynuowałam z nią tego tematu.
Druga osoba powiedziała, że o wszystkim wie... i że nawet czytała odstępcze książki... Po czym jak wyszłam z orga, to zerwała ze mną kontakt.
Trzecia osoba była zasmucona tym, że pewnie mam jakieś "podszepty od Szatana", ale powiedziała, że nawet jak odejdę z orga, to nie zerwie ze mną kontaktu. I rzeczywiście - cały czas mamy kontakt, a ta osoba jest całkowicie wybudzona (ale póki co jeszcze uwięziona w zborowych strukturach).
No właśnie... doradzałabym daleko idącą ostrożność z głoszeniu "odstępczej ewangelii" znajomym ze zboru. Można, ale wtedy, gdy już podejmiecie decyzję o odejściu. Bo jest baardzo duża szansa, że dana osoba ze zboru - nawet najbliższy "przyjaciel" - w pierwszej kolejności powiadomi starszych zboru o Waszych odstępczych rozmowach. To będzie taki motyw w stylu Cezara i Brutusa... Zbory zazwyczaj w 90% składają się z Brutusów, więc nie trudno dostać nożem w plecy.
Janno, myślę, że dużo łatwiej przeżyć ten czas przejściowy - takie chwile przed wyprowadzką, gdy podejdzie się do niego zadaniowo.
Już wiesz, że żyjesz w fałszu, już oczy Ci się otworzyły. Wykorzystuj więc ten czas na nabywanie wiedzy... Może po drodze uda Ci się też kogoś bliskiego obudzić. I po prostu żyjcie sobie z dnia na dzień. Jeżeli będziecie oddawać fikcyjne sprawozdania, to powinniście mieć spokój ze strony starszych.
Jak już jednak pisałam... nie da się w takim rozdwojeniu jaźni żyć przez bardzo długi czas. Niektórzy potrafią nawet latami się ukrywać, ale to już niech oni zdradzą jak to robią