Czas wrócić do mojej opowieści. Jednak jako, że właśnie zaczął się okres kongresowy wśród JW, uznałem, że dobrze zrobię zaczynając właśnie od lekkiej retrospekcji dotyczącej tych wyjątkowych świąt. Trzydniowe spędy, będące okazją do spotkania się z dawno niewidzianymi znajomymi i pochwalenia się nowym garniturem, poszetką, kolorem włosów, sukienką, etc. Na pewno wielu z was ma różne skojarzenia z kongresami okręgowymi/regionalnymi. Jedno z moich jest związane z pięknymi młodymi siostrami, które te gorące, letnie dni wykorzystywały do zaprezentowania swoich ciał w najlepszych kreacjach, podkreślające swoje walory przed potencjalnymi mężami.
Chociaż zazwyczaj kreacje te były “podręcznikowo” stosowne, to i tak siostry znajdowały sposoby by długie sukienki i spódnice dawały męskiej wyobraźni ogromne pole do popisu. Pamiętam np. pewną siostrę, piękną blondynkę w długiej, diablo czerwonej sukni, bardzo wąskiej w talii. Kiedy przechodziła po koronie stadionu, nie było męskiej głowy która pozostałaby obojętna. Mogę wam zagwarantować drogie Panie, że wizualne wspomnienia po kongresach zostają mężczyznom w głowie do końca życia i jestem pewien, że niejeden brat zgrzeszył z swoją poduszką z ich powodu.
Jednak drogie siostry i exsiostry, proszę nie myślcie, że mam was coś za złe. Już jesteśmy tak stworzeni jako gatunek męski, że oglądamy się za partnerkami do przekazania swojego genomu, nawet jak już znaleźliśmy tą jedną jedyną.
Nie ma w tym nic zdrożnego, o ile ktoś takie odruchy trzyma na wodzy. Jednak w zwariowanej kulturze ŚJ takie dość normalne zachowanie jest naganne i karcone z całą surowością, chociaż nie wiem czego się spodziewać kiedy w jednym miejscu gromadzi się około 1000 osobników przeciwnych płci w samym “rozkwicie młodości”, w samo nasilenie rozpusty w roku (gorące, słodkie od seksualnego potu lato). Trzymani pod kloszem chłopcy i dziewczęta często mieli więcej swobody wśród tłumu obcych braci i sióstr niż na zwykłym chrześcijańskim zebraniu, co skutkowało bardziej “liberalnym” podejściem do zachowania i ubioru.
Ileż to związków, dłuższych i krótszych zaczynało się na kongresach? Stawiam dolary przeciwko orzechom, że znacie taki choć jeden. Sam nie jestem bez winy, bo z moją kochaną żoną to właśnie na kongresie wpadliśmy sobie w oko
.
Piękne wspomnienia...
Ale ja nie o tym. Cofnijmy się w czasie o ok. 10 lat
Kongresy były dla mnie ważne nie tylko ze względu na możliwość podglądania łydek sióstr siedzących rząd wyżej.
Kongresy były dla mnie też momentami “odrodzenia się w duchu”. Zwykła szara codzienność zebrań i służby polowej była (wbrew zapewnieniom starszych z pulpitu) męcząca. Te same twarze, ten sam sposób prowadzenia punktów, te same nudy. Tysiąc razy bardziej wolałem posiedzieć w domu i czytać “demoniczne” książki (Władca Pierścieni, Harry Potter, Mistrz i Małorzata…) niż spędzać kolejny wieczór na sali czy w służbie. Jednak każdego roku jeździłem z rodzicami do odległego miasta, by przez 3 dni poddawać się indoktrynacji wysokiej jakości. Charyzmatyczni mówcy, orkiestrowa muzyka oraz (przede wszystkim!) dramaty a póżniej filmy wpływały na mój umysł o wiele bardziej niż suche akapity z Strażnicy. Często miałem łzy w oczach, czasami łkałem i gorliwie modliłem się do Jehowy w czasie programu, obiecując mu, że już więcej nie będę grzeszył i skupię się na jego dziele. Kiedy wracałem z kongresu, mój “stan duchowy” znacznie się poprawiał. Miałem zapał by głosić, w służbie miałem większe sukcesy niż zwykle oraz brałem na siebie coraz więcej obowiązków. Jednak kiedy od kongresu miesiące mijały, ogień wygasał, chociaż starałem się pilnie studiować i udzielać w zborze. Po tem znowu był kongres, znowu podgrzewano ogień mojej “miłości” i znowu dawałem z siebie tyle ile mogłem w służbie dla Strażnicy.
Kolejnym przełomem w moim rozwoju duchowym były kongresy z filmami. Dla młodego człowieka takiego jak ja, był to znak przemiany organizacji. W przeciwieństwie jednak do wielu z was, ja przywitałem to z radością! Właśnie tego chciałem - pięknych filmów, poruszającej serce muzyki, wykorzystywania nowych technologii w teokracji. Kongresy stały się dla mnie katharsis, czułem się uniesiony duchem oglądając starannie przygotowane materiały, wyliczone na pobudzanie mojej osobowości. Pamiętam szczególnie jeden z filmów:
Pamiętam, że w mojej historii bycia Świadkiem Jehowy, żaden materiał przygotowany przez Niewolnika, żaden werset Pisma Świętego nie ruszył mną tak jak ten kawałek propagandy. Pamiętam, że płakałem. Pamiętam, że płakało mnóstwo osób na stadionie.
Po wyjściu ze stadionu moja wiara była tak wielka, że mogłem przenosić góry. Chciałem otrzymać nagrodę od mojego Ojca! Chciałem żyć wiecznie i spotkać się z bliskimi, którzy odeszli.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy kilka tygodni później mój bliski przyjaciel wysłał mi link do YT z muzyką użytą w ostatnim klipie.
Czyli co… Tą piękną muzykę, która tak mocno mną poruszyła przygotował nie niewolnik wierny i roztropny, tylko jakiś świecki zespół? Jakieś światusy? To… produkt komercyjny?
Nie wiedziałem co o tym myśleć, jednak indoktrynacja nadal była mocna.
Dlaczego o tym piszę?
Ponieważ następnym razem napisze o ostatnim kongresie do którego podszedłem poważnie. Brałem w nim bardzo duży udział jako wolontariusz.
Następnym razem opowiem o kongresie międzynarodowym w Warszawie.
[/youtube]