Kiedyś absolutnie nie było przekazu na zewnątrz, że jesteśmy jakąś korporacją, czy mamy "korporację prawną", tym bardziej, że w Polsce ŚJ byli niezarejetrowani.
Polscy ŚJ byli przed 1989 jakby zawieszeni w jakiejś próżni.
Oni sobie tu w Polsce głoszą, jakby niezależnie od USA.
Dla nich nieistotne było kto jest prezesem, kto rządcą krajowym.
Podkreślali, że to jest nieistotne, że najważniejsze jest głoszenie o Królestwie Bożym, które wkrótce obejmie władzę nad światem.
Niektórym SJ pozostało to do dziś, gdy się zapyta ich, kto rządzi u nich.
Potwierdzam , co pisze Roszada .
Ze SJ zetknalem sie na poczatku 80-tych ( chrzest bralem w ´82 ) i jawili mi sie oni jak jacys , ni to apostolowie , ni to hipisi , troche oderwani od rzeczywistosci , ale ogolnie sympatyczni , uczciwi , a co niektorzy rzeczywisci bystrzy i z duza wiedza biblijna .
Wydawali sie byc wyspa normalnosci w oceanie chaosu , jakim byl wtedy caly kraj .
Sprawy organizacyjne nie mialy dla nas wtedy priorytetowego znaczenia .
Ktos cos mowil o jakims niewolniku , o Brooklynie czy o CK , ale to tak mimochodem i nie wypadalo sie dalej wypytywac , bo byl to czas takiej polowicznej konspiracji i czesto nawet bliskich znajomych znalo sie tylko z imienia .
To sie drastycznie zmienilo po stanie wojennym , gdy mozna juz bylo wynajmowac objekty na kongresy czy oficjalnie budowac SK .
Zaczela przychodzic kolorowa literatura z Selters , co na wychowanych w PRL-owskiej szarzyznie braciach , robilo kolosalne wrazenie .
Ale , mimo tego , wszystko odbywalo sie w jakies takiej rodzinnej atmosferze i nie mialem wtedy odczucia , ze pracuje dla korporacji .
To odczucie spadlo mi dosyc nagle na glowe , gdy wyemigrowalem w 90 -tym do Rajchu . Ale to juz inna historia ...