Witku, spróbuje krótko opisać historię, która wydarzyła się kilka lat temu, a być może będzie ona dla Ciebie i Pani Oli pewną inspiracją.
Ciocia, kobieta po pięćdziesiątce, ale „trzymająca się” doskonale, cały okres małżeństwa była przez swojego męża „karcona w duchu łagodności”, poniżana, bita i wyzywana. Kierując się zasadami wiary o zwierzchności głowy rodziny, trwała przy nim wiele lat, jednak w końcu okazała zrozumiały sprzeciw i postanowiła złożyć wniosek o separację oraz wyprowadzić się od tyrana. Ciocia zamieszkała z dala od swojego oprawcy, jednak w tym samym mieście. Lata płynęły i pojawił się pewien „duchowo usposobiony” wdowiec, starszy zboru. Człowiek ten roztoczył przed Ciocią wspaniałą wizję wspólnego, szczęśliwego życia, bez przemocy, pomagał jak tylko mógł i przewodził całej rodzinie we wielbieniu.
Niestety, aby w pełni cieszyć się małżeńskim pożyciem w świetle doktryny Świadków Jehowy trzeba było jeszcze rozwiązać problem pierwszego męża. Fatygant, jak już wspomniałem starszy zboru, nie w ciemię bity, postanowił działać tak, aby przyspieszyć bieg wypadków i nie czekać na potknięcie oponenta. Powziął zamiar oskarżenia pierwszego męża o zdradę i kontakty z kobietami uprawiającymi zawód pokrewny miłości. Aby taką sytuację udowodnić potrzeba - wszystkim nam znanych - dwóch świadków.
Tutaj docieramy do sedna całej intrygi. Fatygant, nie miał najmniejszego dowodu, że pierwszy mąż to lubieżnik, taki wniosek wysnuł jedynie z opowiadań swojej nowej partnerki, żalącej się na bestialstwo poprzednika. W związku z tym starszy zboru rozpoczął zakrojoną na szeroką skalę akcję poszukiwania niezbędnych „dwóch świadków”, którzy potwierdzą rozpustne postępki przeciwnika. Podstępnie posługiwał się dziećmi swojej nowej partnerki (nienawidzącymi własnego ojca z powodu krzywd od niego doznanych), które telefonowały nawet do rodziny oddalonej o kilkaset kilometrów z zapytaniem czy ten i ów nie zgodziłby się zeznawać, że widział pierwszego męża w sytuacji dającej podstawy do tzw. „rozwodu biblijnego”.
Fatygant, starszy zboru nie szukał dowodów zdrady pierwszego męża, on szukał ludzi, którzy zgodzą się zeznać nieprawdę. No bo jak mam traktować propozycję, abym zeznawał na niekorzyść pierwszego męża, kiedy w mieście, gdzie dzieje się akcja nie byłem od 20-stu lat i skąd mogę coś wiedzieć na ten temat? Rozumiem, że pierwszy mąż to prymityw i trzeba się od niego odciąć, ale czy „duchowo usposobiony” mężczyzna, starszy zboru, w taki sposób rozwiązuje swoje problemy? Starszy zboru doskonale zna techniki manipulacji (choć pewnie nie nazywa tego w taki sposób) i wiedział, że z członkami lokalnej wspólnoty powinien porozmawiać on sam, wykorzystując swój „autorytet”, natomiast z dalszą rodziną porozmawiały dzieci pary będącej w separacji, przedstawiając ojca w jak najczarniejszym świetle.
Ostatecznie znaleziono dwóch świadków, którzy zeznali, że widzieli kiedyś jak pierwszy mąż wychodził w nocy z nie swojego mieszkania, z pewnego źródła wiem, że nie chodziło o zdradę lecz o libację alkoholową. Fatygant osiągnął cel i jest teraz szczęśliwym mężem. Ciocia chyba wpadła z deszczu pod rynnę. Pierwszy mąż boryka się z samotnością, odrzuceniem i alkoholizmem.
Życie pokazuje, że związek wyznaniowy to pewne mechanizmy, procedury oraz ludzie i warto spojrzeć na to wszystko nie od strony duchowości, lecz jak sami Świadkowie Jehowy się określają: organizacji. Pewni ludzie są na określonych stanowiskach, mają swoje doświadczenia życiowe i opinie, znają różnych innych ludzi, jednych lubią, drugich nie. Starszy zboru postawił sobie osobisty cel i za pomocą możliwości jakie daje mu organizacja osiągnął go. Można postawić kilka pytań na które każdy sam musi sobie odpowiedzieć: Czy ten starszy zboru jest „duchowo usposobiony”? Czy ma moralne podstawy do pełnienia posługi pasterskiej? Czy sprawa została w uczciwie rozpatrzona w świetle doktryny Świadków Jehowy?
Przez myśl przeszło mi znalezienie dwóch świadków (oczywiście fałszywych, ale takich z którymi da się ustalić spójne zeznania) i oskarżenie byłego męża Pani Oli o cudzołóstwo, tak jak zrobił to nowy mąż Cioci, ale mam poczucie, że jest to obrzydliwe i nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością i chrześcijańską miłością.
Jeśli Pani Ola odejdzie ze wspólnoty, być może straci przyjaciół i rodzinę, ale będzie miała, nowego, kochającego partnera i co najważniejsze, odzyska samą siebie.
Życzę wam powodzenia w rozwiązaniu sprawy i dużo szczęścia.