Alez z przyjemnoscia przeczytalem cały temat
Wiem, ze złota łopata sie nalezy za odkopanie tego wątku,ale dzieki niemu przypomniałem sobie rozterki młodego mnie. To byl moment zwrotny w "karierze" braciszkowej. O przywileje nie dbałem, choc mnie zmuszali, chocby do noszenia mikrofonów, czy nie zalezalo mi na wygłaszaniu 5minutówek, szczegolnie nr4, w ktorym trzeba było duzo pisac na kartce i nie mylic sie na mowinicy
Mielismy mocna ekipe młodych, kilku moich rowiesnikow i kilku ciut młodszych z mocnych wiarowo domów. Wszyscy jak jeden mąż swiezo po chrztach, moda była, ze na 18tke trzeba było sie ochrzcic i trabili ze na studniowki nie pojda, ze to zle itd. No to bohater ja, przed klasa, ni hu hu nie pojde, bo wiara i takie pierdy (ale odwazny bylem). A co sie okazalo, ze w tajemnicy rowiesnicy, mimo, ze juz dwóch było sługami, poszli, dobrze sie bawili i nikt ich nie wykopał ze stanowiska. Szlak mnie trafil, bo zrobili ze mnie głąba. Od tego czasu rozpoczal sie moj delikatny zjazd emocjonalny w swiadkowskim srodowisku. Zaczalem zaliczac imprezy jakie były mozliwe w sobotnie wieczory, nawet nie zmywajac pieczatek wstepu na techno party z reki przed rannym niedzielnym zebraniem. Ze byłem mimo wszystko pomocnym braciszkiem, w sensie, silny, uczynny, zawsze pomocny kazdemu, to nawet rozmowy nie miałem w tym temacie. Potem olałem juz 5 minutówki, doszlo do tego , ze nawet nie wiem jak sie głosi grupowo.,albo jak teraz wygladaja, czwartkowe połaczone z ksiażka, Kiedy sie wstaje, kiedy klęka. Ale na pamiatke trzeba isc, bo matka ma nadzieje, ze syn sie opamieta. A ze tylko ma mnie, to nadzieja trzyma ją przy zyciu, a chce by zyla jak najdluzej