Byłem na kilku kongresach międzynarodowych jako delegat, ale przed erą tych całych korporacyjnych wytycznych. Bracia miejscowi, robili jakieś zabawy, poczęstunek. Do służby z raz się poszło, choć szczerze mówiąc to średnio to wspominam, bo języka nie znałem, a dali mi w parze jakiegoś jąkałe, co przy drzwiach się zawieszał ( a moze on ze stresu tak miał). Mieszkało się u braci, wiec wieczorkiem winko, wodeczka, koniaczek i rozmowy, najpierw o tematach poprawnych, pozniej życiowych. I to było fajne przeżycie. Tak samo jak u nas nocowali rosjanie, czesi. To było takie ludzkie. Nikt tam nawet nie myślał, zeby doić kase za jakieś zabawy itp itd. Tylko to dawało braciom wolność, ktora nie na reke organizacji. Wiec zrobiono z tego wczasy, takie na modłe biur podrózy. Hotel, wycieczki fakultatywne. Fakt lepiej mieszkac w hotelu niz w mieszkaniu o niskim standardzie, ale z drugiej strony ciagle jesteś w grupie z ktora przyleciałeś. Oni znaja ciebie, ty ich i wzajemnie się pilnujecie. Pojedziecie zobaczyc jak lokalsi tancza poloneza czy inny nudny taniec, pogadacie jak CK jest wspaniałe i znow do hotelu.