a propo porady o pójściu na mszę - to mogłaby być taka łagodniejsza forma egoistycznego dowartosciowania siebie że inni mają gorzej (bez potrzeby podróżowania do Indii lub na Ukrainę)
dylematy snowida nie są unikalne, tysiące ludzi tak ma lub miało - w tym jeden z moich znajomych
znajomy z sąsiedniego miasta opóścił jw.org krótko przed 40-stką i miał bardzo podobne do snowida podejscie do życia (wredna sekta zmarnowała mu całe życie, za późno na naukę, studia, zmianę zawodu, za późno na szukanie żony, za późno na cokolwiek, za chwlę przyjdzie kostucha itp. śpiewki);
obiektywnie patrząc: facet ani ładny ani brzydki, ani mądry ani głupi, ani wysoki ani niski, ani go na olimpiadę ani na wózek inwalidzki nie ma co wysylać, ale subiektywnie przekonany że dalsze życie to marność nad marnościami
no i babcia poprosiła go aby w sylwestra zawiózł ją samochodem na mszę świętą;
ponieważ (jak mówił) uważał się za "prawdziwego" ateistę, więc (dystansując się od wcześniejszych antykatolickich fobii właściwych świadkowi Jehowy) uznał że "skoro Boga nie ma to żaden psychopata w niebiosach nie będzie mścił się" za to, że wnuk pomaga babci.
Pojechali razem na mszę świętą, a ów ex-ŚJ pierwszy raz w życiu wszedł do środka "babilońskiej" świątyni.
Była to msza zamówiona przez jakąś wspólnotę parafialną do której należała babcia (najprawdopodobniej "żywy różaniec") przybyli nieco wcześniej więc ex-ŚJ miał okazję zobaczyć i posłuchać jak wyglądają stosunki towarzyskie religijnych emerytów, zapytania o zdrowie, rozmowy o tym co kogo boli, jakie kto stosuje leki, wzajemne pocieszenia że jeszcze troszeczkę i do piachu itd. itp. W uszach mojego znajomego brzmiało to jak ateistyczna ironiczna przeróbka znanych każdemu z nas rozmów seniorow na sali królestwa poprzedzających rozpoczęcie zebrania. Szczególnie absurdalne było dla niego że zamiast bredzić o "królestwie Bożym które uleczy wszystkie choroby" emeryci pocieszali jeden drugiego (dziwnie brzmiącą w ustach religijnego człowieka) wizją szybkiej śmierci (z "ateistycznym" akcentem: "do piachu")
Towarzysząc babci, słuchając utyskiwań na słabe zdrowie, uświadomił sobie że jego zdrowie jest dużo lepsze niż babci, a jego własne perspektywy życiowe jako niespełna 40-latka dużo lepsze od perspektyw jego schorowanej 80-letniej babci.
Oczywiście nie wydarzył się żaden cud, Bóg w Trójcy Jedyny nie zesłał na mego znajomego zdroju łask, facet nie znalazł sobie w następnym tygodniu wymarzonej narzeczonej i super płatnej pracy - wiadomo, życie to nie bajka... Ale nabrał nieco większego dystansu do własnych niepowodzeń życiowych.
A przede wszystkim dotarło do niego że to nie "sekta zmarnowała mu życie" (które gdyby urodził się w innej rodzinie byłoby szczęśliwe i wspaniałe) ale że ogólnie dla każdego niezależnie od religii po prostu "life is brutal";