SEN DŻEFREJA. Tego wieczora Dżefrej zjadł obfitą kolację – gęsie wątróbki w sosie malinowym, spora porcja ziemniaków, a na deser aż 3 kawałki tortu orzechowego.
„Pycha. Teraz człowiek, że żyje”. - pomyślał zadowolony, i poluzował nieco pasek, gdyż spodnie zaczynały niebezpiecznie trzeszczeć w szwach. - „Nareszcie czuję się jak polityk. Wysoko, najedzony i za nic nie odpowiada”. - uśmiechnął się do siebie w myślach.
- Dziękuję Dżony, pójdę już spać. Dobranoc. - powiedział do stewarda i klapnął ciężko na łóżko.
- Dobranoc bracie Dżefreju. Spokojnej nocy. - Dżony zebrał brudne naczynia na tacę i niemal bezszelestnie opuścił apartament.
Sapiąc i wzdychając, bo z pełnym brzuchem trudno mu było się schylić, zdjął buty i ściągnął spodnie. Ściągnął koszulę i rzucił ją byle jak na krzesło. Zgasił nocną lampkę, przyłożył głowę do poduszki i po kilku minutach odleciał do krainy snów.
Tej nocy, z pewnością, nie można było nazwać spokojną. Prawdopodobnie zbyt obfita kolacja spowodowała, że śniły mu się koszmary. Jeden gorszy od drugiego. A to atakowała go bestia o 10 rogach, a to Betel zmieniało się w ruinę podczas Armagedonu. Jednym ze straszniejszych był ten, że musiał przez całą godzinę być na mszy, a co gorsza, ksiądz kropił wodą święconą wszystkich obecnych. Brrr, czuł, jakby mu się w skórę wbijały metalowe opiłki… Ale najgorszy koszmar przyśnił mu się tuż nad ranem.
Była noc. Czerwona poświata spowijała księżyc, który niemrawo rozjaśniał niebo. Stał chyba na jakiejś łące. Gęsta jak mleko mgła sprawiała, że nie widział dalej niż na kilka metrów. Ruszył powoli przed siebie i zaklął, bo w tej chwili potknął się o leżącą na ziemi kamienną płytę. Przyjrzał się jej i stwierdził, że to płyta nagrobna. Przeczytał napis na niej;
Nicolas Brown
Żył 34 lata.
„Szkoda takiego młodego”. - pomyślał Dżefrej. - - „No cóż, zdarza się”.
Mgła trochę się rozrzedziła, rozejrzał się wokół i zobaczył, że takich płyt są setki. Był na cmentarzu. Jednak na żadnym grobie nie było krzyża. Teraz już wiedział na pewno – to cmentarz Świadków Jehowy. Przyjrzał się kilku tablicom.
Mary Clark
Żyła lat 22.
Sean Cleary
Żył 2 lata.
George Murray
Żył lat 49.
Napisy na innych nagrobkach były podobne. Zaledwie na kilku ujrzał, ze wiek zmarłego przekraczał 50 lat. „Co jest u licha”. - pomyślał. - „Ofiary katastrof albo wypadków? Może to po Czarnobylu… Ach te ludzkie rządy”. - westchnął. - „Oto przykład, do jakich skutków mogą doprowadzić. Umierają tacy młodzi ludzie, a mogliby żyć i dalej służyć Jehowie”.
Już chciał odejść, gdy nagle usłyszał dziwne trzaski i zgrzyty. Wytężył wzrok i włosy na głowie stanęły mu dęba. Płyty nagrobne zaczęły się odsuwać i z mogił zaczęły wychodzić szkielety. Dżefrej próbował uciekać, ale nogi miał jak z waty. Szkielety zaczęły otaczać go coraz ciaśniejszym kołem… Zbliżały się, patrząc na niego pustymi oczodołami. Jedne były stare i wysuszone, na innych wisiały jeszcze strzępy skóry.
- Czego ode mnie chcecie?!! - krzyknął piskliwym głosem blady, przerażony Dżefrej.
Niesamowity pochód się zatrzymał. Naprzód wysunął się ten, który wyglądał na najstarszy i prawdopodobnie był przywódcą.
- Jesteśmy tymi, którzy stracili życie z powodu odmowy przyjęcia transfuzji. Ja byłem pierwszą ofiarą! To przez ciebie i takich jak ty wszyscy tutaj jesteśmy. Nie zrobiłeś nic, żeby nas uratować. Pójdziesz z nami! - mówił dudniącym głosem, przenikającym do szpiku kości.
- Nie chcę umierać!!! Mam świetne życie, pozycję, żonę! - zawodził Dżefrej.
- My też mieliśmy rodziny, kariery, plany na przyszłość i zostawiliśmy to wszystko, bo okłamano nas, że tak chce Bóg Jehowa. Jesteś jednym z tych, którzy o ludzkim życiu decydują w głosowaniach! Pójdziesz z nami!!! I zapewniam cię, przez wieczność nie zaznasz spokoju!
- Ale ja nie chcę, nie chcę! - Dżefrej niemal jęczał płaczliwie.
- Dobrze. Masz szansę, żeby wszystko naprawić. Jeśli tego nie zrobisz, pamiętaj, dołączysz do nas!
Szkielety zaczęły rozluźniać koło wokół niego. Odchodząc, znikały we mgle, która na powrót stała się gęsta, tak że można ją było prawie kroić nożem.
Dżefrejowi ze strachu nogi odmówiły posłuszeństwa i osunął się na trawę pośród nagrobków. Widząc to, jeden z kościstych maruderów zawrócił. Złapał go za klapy marynarki i zaczął nim potrząsać. Otworzył szeroko usta w groźnym grymasie, ukazując ostre zęby.
- Wstawaj Dżefrej! Chodź z nami! - krzyczał złośliwy kościotrup, otwierając szczęki tak szeroko, że gdyby miał migdałki, z pewnością można by je było zobaczyć.
- Zostaw mnie! Nigdzie nie idę!!! - Dżefrej rzucał się, chcąc uwolnić się z uścisku kościstych palców. Nie wiadomo, jakby potoczyły się wydarzenia, gdyż właśnie w tym momencie się obudził. Nadal jednak czuł, że ktoś nim potrząsa. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą szeroko otwarte usta brata Stephena Letta, który lekko nim potrząsał.
- Wstawaj Dżefrej! Chodź z nami! - mówił Lett. - Już po 9-tej. Idziemy zobaczyć, jak posuwają się prace budowlane.
- Już, już Stephen. - Dżefrej szybko się ubrał. Gdy wychodzili, spojrzał przez okno, jaka jest pogoda. Na dworze była gęsta mgła...