Tymczasem w Nadarzynie...
ODCINEK 2 - Dylematy brata Wiktora
Brat Wiktor zniecierpliwiony długim oczekiwaniem stukał nerwowo palcami w blat swojego biurka. Wiktor nie znosił, gdy ktoś się spóźniał.
On sam był nauczony w swoim domu takiego porządku i dyscypliny, że spóźnienie się choćby o minutę czy to na zebranie zborowe czy do służby polowej było czymś nie do pomyślenia. Dlatego Wiktor zawsze był gotowy na każde umówione spotkanie nawet godzinę wcześniej. A ponieważ nie lubił bezczynności zajmował się w tym czasie zawsze czymś pożytecznym. Nie znosił marnować czasu.
Wiktor zdążył więc już podczas oczekiwania posegregować do osobnych teczek kolejny stos papierów ze swojego biurka, wytrzeć pyłki kurzu z najwyższej półki jego strażnicowej biblioteczki oraz starannie wypucować swoje spinki do mankietów. Gdy rozglądał się po swoim niewielkim biurze w poszukiwaniu kolejnego zajęcia jego wzrok przykuła druga półka biblioteczki. Ktoś wyciągnął z niej książkę i odłożył niedbale, zaburzając cały ciąg prosto i harmonijnie ułożonych publikacji. Wiktor wstał natychmiast z miejsca i poprawił książkę odkrywając przy okazji, że znajduje się nie na swoim miejscu… powinna być o jedno miejsce dalej, zgodnie z kolejnością alfabetyczną. To niedbalstwo tak zirytowało Wiktora, że aż przeklął w myślach.
W tej sekundzie usłyszał pukanie do drzwi biura.
„W końcu!” – pomyślał zdenerwowany.
- Wejdź! – wydał komendę.
W progu ukazał się wysoki osiłek ubrany w poplamione ogrodniczki i ubłocone gumiaki.
- Przepraszam szefie za spóźnienie! Nie mogłem przyjść wcześniej. Robota się trafiła. Żeśmy zawory w rurach ściekowych wymieniali i nagle jak walło ciśnienie, to…
- Oszczędź mi szczegółów Gracjan! – Wiktor popatrzył na osiłka z odrazą.
W pokoju zaczął unosić się nieprzyjemny zapaszek, a Wiktor szybko doskoczył do okna, żeby otworzyć je na oścież.
- Natychmiast marsz pod prysznic! I mi się tu nie pokazuj więcej w takim stanie! Jak się doszorujesz, to natychmiast przyjdź! – Wiktor prawie że wyrzucił Gracjana za drzwi.
Osiłek poszedł czym prędzej w milczeniu, a Wiktor z obrzydzeniem na twarzy zajął się czyszczeniem i pucowaniem klamki, którą Gracjan przed chwilą dotykał swoją wielką, upapraną łapą.
„Tak to jest umawiać się z gamoniami!” – pomyślał wściekły Wiktor.
Ale cóż miał robić… Gracjan był wtajemniczony już w zbyt wiele spraw, aby Wiktor mógł teraz tak po prostu zrezygnować z jego usług i pozbyć się go na zawsze.
Wiktor spojrzał na zegarek. Dochodziła 18.00. Piątek. A on zamiast oddawać się już relaksowi, musi czekać jeszcze na tego idiotę.
„Czym by się tu zająć?” – Wiktor rozglądał się po pokoju i jego wzrok padł na pojemną szufladę biurka. Wiktor wyjął z kieszeni starannie dopasowanego garnituru mały kluczyk i przekręcił go w zamku szuflady, do której nikt inny nie miał dostępu.
„Co my tu mamy… „ – Wiktor przeglądał kilka zgromadzonych tam publikacji…
„Ta już przeczytana, ta do połowy, ta nudna, ta beznadziejna, a w tej mi zostały dwa rozdziały do dokończenia… niech będzie…”
Wiktor wyjął z biurka grubą książkę w twardej oprawie, usiadł wygodnie w swoim fotelu i zaczął ją kartkować. Na szczęście zaznaczył zagiętą kartką stronę, na której ostatnio zakończył czytanie. Kartka formatu A4 była już nieco sfatygowana, a Wiktor z ciekawości postanowił do niej zajrzeć i zaczął czytać ją pod nosem:
„Data, dane adresowe.. bla, bla, bla… zbór Wąchock Południe, data chrztu bla, bla, bla… Oświadczam, że w pełni świadomie i dobrowolnie występuję z organizacji Świadków Jehowy… bla, bla, bla…” – Wiktor z dezaprobatą wstał z fotela, nachylił się w kierunku wielkiej mapy Polski, która wisiała na ścianie tuż przy jego biurku przypięta do ogromnej tablicy korkowej.
Wiktor jeszcze raz spojrzał na nazwisko w piśmie, odszukał palcem na mapie Wąchock, sięgnął do pudełka po żółtą pinezkę i wcisnął ją z całej siły w tablicę. Przy okazji zajrzał jeszcze raz do pudełka i okazało się, że jest już prawie puste.
„Cholera – już dziesiąte pudełko się kończy! Cały zapas. Trzeba będzie je chyba zamówić hurtem”.
Wiktor z dezaprobatą spoglądał na mapę upstrzoną już setkami kolorowych pinezek. Dobór koloru pinezki miał duże znaczenie. Kolory jasne przeznaczone były dla niegroźnych odstępców, którzy po cichu odeszli z organizacji na przykład pisząc list o odłączeniu, albo którzy zostali wykluczeni za odstępstwo na komitecie sądowniczym. Kolor czerwony dotyczył już tych odstępców, którzy po wyjściu nie potrafili milczeć i szkalowali w jakiś sposób organizację, na przykład poprzez zamieszczanie filmików w Internecie. Jeżeli te ataki na religię prawdziwą były coraz bardziej nasilone, kolor czerwony zamieniany był na brązowy. Z kolei kolor czarny był zarezerwowany dla tych najgroźniejszych, aktywnych odstępców… którzy szczególnie przyczyniali się do powolnego upadku organizacji.
Wiktor wściekłym wzrokiem spojrzał na wielkie, czarne pinezki wbite w miejscowości Wołów i Twardogóra. Omiótł jeszcze wzrokiem masę pinezek wbitych w okolice Krosna i Zakopanego i stwierdził, że być może praktyczniejszym i tańszym rozwiązaniem będzie korzystanie z elektronicznej wersji mapy…
Przy czym tylko mapa papierowa mogła bardziej dobitnie unaocznić wszystkim pracownikom Biura Oddziału z których miejsc wylało się najwięcej odstępczej zarazy i gdzie muszą jak najszybciej interweniować.
Podejrzany o odstępstwo był każdy! Nie ważne czy to był szary głosiciel, sługa pomocniczy czy starszy zboru… każdy mógł mieć w sobie zaszczepioną odstępczą bakterię, która na dalszym etapie powodowała silną chorobę duchową.
Sama choroba i „śmierć duchowa” poszczególnych Świadków nie była problemem. Największym problemem były te chore jednostki, które zarażały innych odstępczymi zarazkami, będąc jeszcze pełnoprawnymi członkami zboru. I właśnie takie zborowe gnidy należało wytropić i rozdeptać, zanim wyklują się z jaja jako pełnoprawne zborowe wszy.
Dlatego po każdym piśmie o odłączeniu się Wiktor osobiście pisał maila do zboru, w którym pojawił się odstępca i żądał od starszych wypełnienia szczegółowej tabeli na temat miejscowych głosicieli. A były w niej informacje dotyczące członków rodziny odstępcy – ile razy w tygodniu uczęszczają na zebrania, jakie mają przywileje w zborze, ile godzin głoszą, czy chodzą na sprzątanie Sali, czy są zapisani do Szkoły Teokratycznej i jaką mają opinię w zborze. Oprócz tego starsi zboru mieli wskazać na osoby z którymi odstępca najbardziej się przyjaźnił i najczęściej rozmawiał. Jeżeli odstępca miał przyjaciół również w innych zborach, wtedy należało poszerzyć wiadomości w tabeli o ich charakterystykę w porozumieniu ze starszymi z tamtych zborów.
Najbardziej podejrzane były w zborze osoby o statusie „nieczynny”, które rzadko chodziły na zebrania i nie dawały regularnie sprawozdania ze służby. Z takimi starsi mieli się kontaktować telefonicznie i umawiać się na wizyty pasterskie. A będąc już w domu nieczynnego, starsi mieli przeprowadzić mini śledztwo rozglądając się uważnie po jego mieszkaniu, szczególnie skupiając swoją uwagę na tytułach książek zgromadzonych w domowej biblioteczce.
Oprócz tego starsi mieli korzystać z różnych forteli, aby zdobyć dostęp do komputera podejrzanego. Gdy starszy zboru rzekomo sprawdzał swoją pocztę mailową na komputerze domownika, miał za zadanie wejść w historię stron wyświetlanych na komputerze oraz zdobyć jak najwięcej danych np. poprzez skopiowanie i wysłanie na swoją pocztę korespondencji właściciela komputera na Skypie czy Whatsappie.
Zadanie nie było proste, ale nie bez powodu starsi zawsze umawiają się na wizytę pasterską w dwie osoby. Oprócz tego domownik zazwyczaj idzie do kuchni, aby zaparzyć herbatę czy kawę, a oni zyskują cenny czas na bardziej szczegółowe oględziny mieszkania.
Wiktor, choć był już po pracy, postanowił jednak uzupełnić tabelę w Excelu o dane kolejnego odstępcy. Było mu głupio, że robi to z takim opóźnieniem. Spojrzał na datę pisma… przeleżało w jego książce jako zakładka aż dwa miesiące!
Wiktor wyszukał w tabeli nazwę Wąchock i okazało się, że to już drugi oficjalny odstępca w tym zborze. W rubryce: „korespondencja do starszych” Wiktor wpisał na czerwono notatkę: „opierdolić koordynatora” i zamknął tabelę, wiedząc, że powróci do tematu w poniedziałek z samego rana.
Wiktor miał bardzo radykalne podejście do porządku i dyscypliny i wiedział, że starszym nie można popuszczać. To on był jednym z głównych inicjatorów prześwietlania wszystkich starszych pod kątem ich duchowych kwalifikacji. Kiedy przyszedł z Centrali list o tym, żeby zrzucać ze stołka każdego starszego, który posyła dzieci na studia, Wiktor postanowił osobiście dopilnować czy zalecenia zostały wdrożone w każdym polskim zborze. Koordynatorzy musieli wysłać mu szczegółowe raporty w tej sprawie. Wiele głów wtedy poleciało w zborach. Ale tak trzeba było zrobić, żeby na stanowisku starszego zboru ostały się tylko osoby bezwzględnie podporządkowane i lojalne organizacji.
Wiktor miał porządek i dyscyplinę w genach. Jego ojciec był pułkownikiem w wojsku i ćwiczył swojego jedynego syna jak zawodowego żołnierza. Ćwiczył syna wtedy, gdy był w domu, a w domu zazwyczaj był tylko gościem. Zawsze powtarzał, że wojsko to nie jest praca tylko służba, a na służbie trzeba być całkowicie oddanym.
Mały Wiktorek brał sobie do serca słowa ojca i chciał być taki jak jego tata. Pewnego dnia, gdy był 10-letnim chłopcem, do drzwi jego domu zapukały dwie panie z Biblią w ręku, które chciały rozmawiać z jego mamą. Wiktor zaciekawiony przysłuchiwał się rozmowie i coraz bardziej mu się to podobało. Usłyszał słowa: służba, oddanie, reguły, nakazy, podporządkowanie… i wiedział, że te panie mówią o czymś dobrym. Mama spotykała się z tymi paniami jeszcze wielokrotnie, ale powiedziała Wiktorowi, żeby nie mówił o tym ojcu. Chłopiec nie wiedział dlaczego, ale wolał posłuchać mamy.
W końcu Wiktor wraz ze swoją mamą znalazł się pierwszy raz w życiu na zebraniu Świadków Jehowy. Była to salka na ogródku działkowym, ale przygotowana bardzo schludnie – starannie odmalowana i wysprzątana. Wiktor dobrze się tam poczuł, zwłaszcza, że wszyscy nieznajomi się do niego uśmiechali i chwalili go przy mamie za jego bystrość. Chłopiec poczuł się tak dowartościowany, że postanowił przygotować się do kolejnego zebrania. Widział, że inni zgłaszali się do odpowiedzi oraz do odczytywania wersetów biblijnych.
Wiktor poprosił mamę o Biblię i od tego czasu regularnie zgłaszał się na każdym zebraniu. Zborowe „ciocie” i „wujkowie” nie mogli się nachwalić postępów jakie robił Wiktor. Wkrótce jeden ze starszych zboru pomyślał, że trzeba by wykorzystać potencjał chłopca i zaczął go angażować w kolejne obowiązki. Nie minęło wiele czasu, a Wiktor nosił już mikrofon podczas zebrania, z czego był ogromnie dumny. Starsi postanowili, że to oni będą studiować z Wiktorem, dzięki czemu chłopiec jeszcze lepiej wdroży się do zborowej posługi. Wiktor jako dwunastolatek przyjął chrzest i od tego czasu kariera w organizacji stanęła przed nim otworem. Wiktor regularnie głosił, a często zostawał także pionierem pomocniczym. W Szkole Teokratycznej wygłaszał piękne przemówienia, które wprawiały w zdumienie wszystkie zborowe „ciotki” i „wujków”. Wiktor był traktowany jak złote dziecko, a jego mama co chwilę przyjmowała od nich słowa uznania za wychowanie syna.
Mama Wiktora przez pewien czas ukrywała przed mężem, że studiuje ze Świadkami Jehowy. Później jednak wyjawiła mu prawdę. Mężczyzna wezwał Wiktora na rozmowę i kazał mu pokazać oceny w szkolnym dzienniczku. Z góry na dół same piątki i szóstki. Ojciec zobaczył, że chodzenie na zebrania nie przeszkadza jego synowi w nauce, więc machnął na wszystko ręką. On sam nigdy nie był zainteresowany religią i na żadne zebranie Świadków nigdy się nie wybrał. Powiedział Wiktorowi, że musi w życiu być kimś i ma skończyć dobrą szkołę, a jeśli chce zawracać głowę religią, to niech to będzie już jego sprawa.
Mama Wiktora jakiś czas po tej rozmowie z mężem przyjęła chrzest i rozpoczęła służbę pionierską. Z mężem nie rozmawiała zbyt wiele na temat swojej nowej religii. Wiedziała, że jej mąż, pułkownik, nigdy nie miałby szans, aby zostać Świadkiem, no chyba, że rzuciłby służbę wojskową. A to było niemożliwe. Mężczyzna za bardzo kochał swoją pracę i swoje stanowisko, aby poświęcać jej dla jakiejś abstrakcyjnej dla niego idei. Żona była już przyzwyczajona do tego, że ona wraz z dzieckiem zawsze będzie na drugim miejscu, a na pierwszym będzie wojsko. Przez wiele lat czuła się osamotniona i opuszczona przez męża, ale tę wewnętrzną pustkę zapełnili jej bracia i siostry ze zboru. W końcu poczuła, że ma rodzinę. Może nie cielesną, ale duchową.
Kobieta nie wtajemniczała nigdy męża w takie szczegóły jak to, że Świadkowie nie mogą pozdrawiać sztandaru czy śpiewać hymnu. Wszak jej mąż, wzorowy patriota, mógłby zakazać im chodzenia na zebrania. Na początku żona była zmartwiona tym, że mąż może się denerwować tym, że przestała ona ubierać choinkę na święta i urządzać wigilię. Szybko jednak okazało się, że ojciec Wiktora nawet tego nie zauważył – cały swój czas spędzał w jednostce wojskowej, a w domu pojawiał się tylko na noclegi. Podczas świąt zawsze brał dyżury. A problem całkowicie rozwiązał się już wtedy, gdy mężczyzna został przeniesiony na służbę do jednostki wojskowej w innej części Polski. Razem z żoną ustalili, że nie ma sensu, aby przeprowadzała się ona razem z nim, bo Wiktor musiałby zmieniać szkołę. Od tego czasu widywali się więc tylko raz na kilka miesięcy.
Wiktor dorastał, kończył liceum, w zborze był już odpowiedzialny za nagłośnienie i za literaturę, a starsi obiecywali mu stanowisko sługi pomocniczego.
Mama była dumna z syna pod każdym względem – mądry, przystojny, bystry, wybitny uczeń i wzorowy głosiciel w zborze. Wiedziała, że już niedługo jej syn „wyfrunie z gniazda” na studia, dlatego tym bardziej poświęcała cały swój czas na służbę pionierską i zawieranie przyjaźni w zborze, aby nie czuć pustki po powrocie do głuchego domu.
Wiktor tuż po maturze wyjechał do stolicy, aby studiować prawo na Uniwersytecie. W zborze do którego się przeniósł od razu dostrzeżono jego zdolności i szybko powierzano mu kolejne przywileje. Wiktor był perfekcjonistą i nie chciał spuszczać z tonu pod żadnym względem. Nie mógł zawieść ani ojca, który wymagał od syna jak najlepszych wyników w nauce, ani nie chciał zawieść starszych zboru. Zdarzało się więc notorycznie, że chcąc pogodzić obowiązki zborowe z nauką na studiach musiał zarywać noce i spał po kilka godzin na dobę.
Wiktor musiał udowodnić wszystkim dookoła, że pogodzenie studiów ze służbą dla Jehowy jest możliwe.
Bracia w zborze stawiali Wiktora za wzór, choć nie wszystkim podobało się to, że zdobywa on świeckie wykształcenie. Wiktor w takiej sytuacji zawsze miał wytłumaczenie – uczy się po to, aby móc później pomagać innym braciom i bronić ich przed niesprawiedliwymi wyrokami szatańskiego świata. Ten argument przemawiał do wielu osób i nie szemrali już na jego temat. Wiktor był zatem postrzegany przez cały zbór jako idealny kandydat do Nadarzyna. Jego zasługi nie uszły uwadze braci obwodowych i braci z Nadarzyna, którzy zaprosili do siebie świeżo upieczonego absolwenta prawa, aby pomagał im w Dziale Prawnym. I tak to się zaczęło…
W międzyczasie Wiktor pełnił jeszcze wiele innych funkcji, zastępował czasem nadzorcę podróżującego i udawał się do zborów w różne rejony Polski. Poznał więc organizację z każdej możliwej strony – i z pozycji zwykłego głosiciela, a także z pozycji starszego zboru oraz członka polskiego Biura Oddziału.
I tak upłynęło już kilkanaście lat. Wiktor nawet nie wiedział jak to możliwe, że ten czas tak szybko przeleciał. Ale jeśli miał zapewniony w Nadarzynie wikt, opierunek, darmowe schronienie oraz przede wszystkim duże poważanie u braci z całej Polski, to nie miał zbyt dużej motywacji, aby szukać pracy w korporacji, szukać mieszkania do wynajęcia i żyć wyłącznie na własny rachunek. On przecież był tym wybrańcem, tym betelczykiem o których mówi się z takim zachwytem i uznaniem.
Ojciec Wiktora najpierw nie rozumiał decyzji syna, ale gdy dowiedział się, że jego syn pełni w Nadarzynie najwyższe funkcje uznał, że nie będzie się już więcej wtrącał w jego fanaberie. Był dumny, że Wiktor awansował wysoko. Szczególnie spodobało mu się to, że u Świadków wszystko jest zorganizowane tak jak w wojsku, począwszy od szeregowych głosicieli, a kończąc na ich odpowiednikach generałów.
Wiktor wiele razy słyszał od swojego ojca jak przeprowadza musztrę swoich żołnierzy w wojsku i uznał po latach, że wiele wskazówek ojca jest bardzo przydatnych w zarządzaniu polskimi zborami. A jak usłyszał od ojca, że nowicjusze muszą w jednostce szorować kibelki szczoteczkami do zębów i w razie potrzeby malować trawę na zielono, od razu przypominał mu się regulamin sprzątania Sali Królestwa. Wiktor nie chwalił się tym nikomu spoza Nadarzyna, ale to on wymyślił podpunkt, że kurz z mebli na Sali ma być ścierany po KAŻDYM zebraniu. Od tego czasu bracia w Polsce zawsze ochoczo po zebraniach, czy to w niedziele czy w tygodniu wieczorem, ścierają z parapetów nawet pojedyncze pyłki, aby zachować bezwzględny porządek i schludny wygląd Sali.
Wiktor wziął do ręki grubą książkę i oddał się lekturze. Na chwilę zapomniał nawet o tym jak bardzo jest wściekły na tego matoła Gracjana, z którym przyszło mu pracować w Nadarzynie.
Wiktor miał wiele pomysłów i realizował wiele zadań specjalnych, ale nie mógł się rozdwoić. Musiał część swoich obowiązków powierzać innym ludziom. A więc starannie ich wyszukiwał i selekcjonował.
Najpierw szczegółowo ich skanował dzwoniąc do ich macierzystego zboru i wypytując starszych o wszelkie możliwe szczegóły w ich sprawie, a następnie dokonywał gruntownej obserwacji w Nadarzynie. Powierzał im jakieś drobne zadania i patrzył czy wykonają je prawidłowo czy je spartolą. Gdy przeszli pierwszy i drugi etap selekcji pozytywnie, Wiktor powierzał im bardziej odpowiedzialne zadania.
Przez wiele lat system się sprawdzał i wszystko szło świetnie. Niestety cięcia kadrowe w Nadzarzynie zarządzone przez Centralę w Warwick sprawiły, że wiele wartościowych jednostek zostało rozsianych po całym terenie Polski, a nawet wyjechało do innych krajów.
Wobec powyższego liczba osób w Nadarzynie bardzo się przerzedziła, a Wiktor musiał pracować z, jego zdaniem,… coraz większymi matołami. Nie musiał już przeprowadzać szczegółowej selekcji, bo zwyczajnie i tak nie miał z czego wybierać.
Tym oto sposobem Wiktor musiał współpracować między innymi z Gracjanem, którego serdecznie nie znosił. Musiał dzisiaj jednak czekać na tego patałacha, bo miał mu do przekazania ważne informacje…
Cdn.