Uwaga. Tekst beznadziejny. Czytasz na własne ryzyko.
Poniedziałek dzień 1- wstaję,patrzę przez okno.Armagedon mnie nie zaskoczył. Jem śniadanie.Idę do kibla(na dłużej,gazety nie czytam).Spuszczam wodę,walę odświeżaczem po ścianach i pod pachami. Znowu podchodzę do okna. Armagedonu nie ma. Przynajmniej mogłem spokojnie się wysrać.
Wtorek dzień 2. To samo rano,tylko nie waliłem odświeżaczem pod pachami,bo zapach wciąż się utrzymywał. Wieczorem przed położeniem się do łóżka sprawdzam przez okno czy nie widać Armagedonu. Na szczęście nie,bo zamierzam spokojnie z żoną wypełnić w łóżku misję na misjonarza. Skończyliśmy. Idziemy pod prysznic. Wychodzę i znowu sprawdzam czy Armagedon się nie zbliża,bo muszę rano wcześnie wstać i chcę przespać twardo całą noc.
Środa dzień 3. Zapomniałem wyglądnąć przez okno. Cholera,goni mnie do kibla,a co jak w tym czasie zaskoczy mnie Armagedon? Walę odświeżaczem tylko w usta,bo boję się,że nie zdążę umyć zębów jeżeli za oknem już Armagedon. Sprawdzam. Nie ma.Uff.
Czwartek dzień 4. Pokłóciłem się z teściową. W sumie Armagedon mógłby już przyjść. Czas na teściową.
Piątek dzień 5. Znowu w kiblu. Jak coś nie walnie,huknie. Myślę,cholera w końcu Armagedon złapał mnie w trakcie srania. Wybiegam z gaciami na kostkach,stawiam małe kroczki,dupy jeszcze nie podtarłem,ale biegnę do okna.Pot na czole i pod pachami(potem walnę odświeżaczem). Przestraszony wyglądam i... TIR-owi wypierniczyło koło,stad ten huk. Znowu gęba ucieszona,bo to fałszywy alarm. Wracam do kibla. Ostatnia rolka w tym zamieszaniu wpadła do muszli. Papieru nie ma.(
). Myślę,że teraz głupio by tak umrzeć gdyby Armagedon zastał mnie z obsraną dupą. Jak tu iść przed oblicze Piotra? Poradziłem sobie. Jak? Lepiej nie pytajcie. Walę odświeżaczem tylko w majtki,bo już końcówka została. Byle do wieczora,bo wieczorem tylko się kąpię. Dobrze,że to nie lato,smród będzie mniejszy. Ale to nic,ważne,że nie było Armagedonu.
Sobota dzień 6. Kibel z rana to jak modlitwa na kolanach. Uwolnienie rodzi się przez ból. Odświeżacz się skończył. Lecę do okna. Słońce naparza jak cholera. Myślę sobie czy to Armagedon zaczął się wybuchem bomby atomowej, czy to może CK w Warwick dostało takie nowe światło o mocy 1000000 lumenów,że oślepia nawet takie zadupie gdzie mieszkam? W końcu upewniam się,że to tylko duża tarcza słońca. Dobrze,że nie Armagedon,bo właśnie wybieram się kupić odświeżacz.
Niedziela dzień 7. Śpię. Ktoś wali do drzwi i wali. Biegnę bez spodenek,bo lubię spać jak Pan Bóg mnie stworzył. Otwieram i...zbladłem,zrobiłem wdech,ale już nie mogłem zrobić wydechu. Zaczynam się dusić. Wybałuszam oczy na dwóch ŚJ przy drzwiach. Szybka myśl w głowie,że przyszli mi oznajmić iż właśnie Armagedon się zaczął i albo przyjmę ich nauki,albo obrócę się w popiół. Widzę,że jeden z nich otwiera usta. Strach mnie obleciał,wpadłem w panikę. Jak mu nie przypie...w mordę. Kurcze,pierwszy raz widzę,że ktoś w miejscu potrafi zrobić tyle obrotów. Myślę sobie:dołożę temu drugiemu zawczasu,zanim ogłosi mi wyrok. Już wolę być zaskoczony przez Armagedon aniżeli przed nim uprzedzony. Nieoczekiwanie ten drugi zrobił unik niczym Michalczewski ''Tiger''. Ja nawet nie drgnąłem,bo jeszcze patrzyłem jak ten pierwszy kręci bączki po moim ciosie. W końcu dotarło do mnie,że przyszli tylko porozmawiać. No,ale to musztarda po obiedzie. Pojawił się w końcu u mnie wydech,a że wcześniej nie użyłem odświeżacza,to taki smród poleciał w ich stronę,że powaliło ich obu na ziemię. Zamknąłem drzwi i tyle. Ważne,że nie ma Armagedonu.
PS. Pamiętajcie żeby zawsze mieć odświeżacz.