No i znów to samo. Przeciągnąłem swojego nadzorce grupy o całe siedem dni. Już myślałem, że będzie dobrze, nawet wolność poczułem i przestałem myśleć o zborze, o zebraniach, głoszeniu, pseudo braciach itp. Czasami tylko widok pionierów z mojego zboru głoszących przy stojaku przypomniał mi kim formalnie jestem. A tu dziś znów tatuś duchowy zadzwonił. Oczywiście chodziło o owoc, czyli grupowy poskarżył się, że nie odbieram od niego telefonów. No i dowiedziałem się, że się martwi o mnie, że dryfuje na niewiadome wody tego świata.
Stwierdzam, że osuwanie się w niebyt organizacyjny nie jest rzeczą prostą.