Lekarz nie jest w stanie mi już pomóc, niestety. Obiektywnie rzecz biorąc, przespałem swoje najlepsze lata życia, czyli dwudzieste, mam tego pełną świadomość i lekarz musiałby mi 'przepłukać' pamięć, bym o tym zapomniał.
Nigdy nigdzie nie wychodziłem z domu po studiach, w piątkowe wieczory sprzątałem mieszkanie dziadków, co tydzień
Nigdy nie byłem byłem na żadnej imprezie
Nie mam żadnych znajomych
Nikt już nawet do mnie nie pisze
Nigdy nie obchodzilem urodzin ani nie byłem na sylwestrze
I co, pójdę teraz do psychiatry i on powie: 'Słuchaj, nie myśl o przeszłości, czasu nie cofniesz, było minęło' - albo coś w tym, stylu, bo co może innego powiedzieć?!
Mam zapłacić 200 zł za wizytę, na której teraz wiem, co się wydarzy?
Kto by się chciał przyjaźnić z kimś takim jak ja, kto nic ciekawego nie ma do powiedzenia i nawet dziewczyny za rękę nie trzymał?!
Szkoda że dopiero teraz to zrozumiałem, gdy jest za późno, by naprawić pewne rzeczy, tak wygląda rzeczywistość. Im jesteśmy starsi, tym trudniej coś zmienić w życiu, zacząć robić coś nowego i zmotywować się do pracy. Mnie się już nie chce, bo po pierwsze wiem, że ten wyścig mi już uciekł, a po drugie nie mam już siły zaczynać od zera, widząc na Facebooku starych znajomych ze szkoły otoczonych ludźmi, po ślubach, szczęśliwych (nawet jeśli to złudzenie, to i tak tylko lekko podkolorowane).
Także reasumując: nie widzę już żadnej nadziei dla siebie i nie wiem, czy jutro będę miał siłę wstać z łóżka.
Dobranoc
Któregoś dnia po opuszczeniu organizacji czułam się równie kiepsko jak Ty. Może nie aż tak kiepsko, ale nie najlepiej. Żeby czymś się zająć, poszłam na zakupy do reala, ale w pasażu zobaczyłam reklamę wycieczki, więc zamiast zrobić zakupy, kupiłam tę wycieczkę. Spodobało mi się, więc zaczęłam jeździć na następne. Pół roku później, na kolejnej wycieczce, poznałam ludzi, którzy są moimi przyjaciółmi do dziś. Razem zaliczyliśmy niejeden wyjazd, koncert, dyskotekę, imprezę karnawałową, kino, grila etc.
W szkole podstawowej i średniej też nie chodziłam na imprezy, bo rodzice mi nie pozwalali, chociaż nie byli SJ (ale fakt, pozwalali mi chodzić na imprezy szkolne, więc miałam trochę lepiej). Na studiach nie chodziłam na imprezy, bo byłam w organizacji (i nie tylko na imprezy, ale nawet nie chodziłam wtedy do kina, teatru, nie jeździłam na żadne wakacje, prawie nie czytałam innych książek poza teokratycznymi).
Odkrywać uroki życia zaczęłam, jak odeszłam ze zboru; byłam wtedy mniej więcej w Twoim wieku. Najpierw rzuciłam się na to, co było obrzydzane w teokracji, czyli książki, kino, teatr. Potem, jak napisałam, w jakiś kiepski dzień kupiłam sobie wycieczkę. Potem na kolejnej poznałam swoich przyjaciół, a z nimi naimprezowałam się za wszystkie czasy.
Tak że moje dzieciństwo i młodość też były ubogie w imprezy. Imprezować zaczęłam gdzieś około trzydziestki. Storczyk ma rację. Najlepsze lata przed Tobą. Bo jesteś niezależny od rodziców, możesz robić, co chcesz i stać Cię na to.
Trochę Cię rozumiem, bo rzeczywiście jak się ma ograniczane dzieciństwo i młodość, to trudniej jest się potem pozbierać, ale nie jest to niemożliwe. Pozdrawiam.
PS. A co się tyczy Facebooka, to na nim wszyscy są szczęśliwi. W rzeczywistości jednak nie ma ludzi, którzy nie mieliby jakichś problemów.
PS 2. Zamiast czekać, aż ktoś Cię zaprosi na imprezę, spróbuj sam taką zorganizować. W domu albo w knajpie. Zaproś znajomych. Spróbuj Ty zrobić pierwszy krok w ich kierunku.